Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 12:20
Reklama KD Market
Reklama

O krok od inwazji

Kto jako dorosła osoba, mieszkał w Polsce pod koniec 1980 roku, na pewno zastanawiał się w gronie znajomych: wejdą czy nie wejdą? Chodziło o wkroczenie armii radzieckiej do Polski. Bo że wojska rosyjskie stały na naszej wschodniej granicy, wszyscy wiedzieli. Wielu Polaków słuchało Radia Wolna Europa i stamtąd pochodziły te wiadomości...

Wejdą? Nie wejdą?

A Rosjanie tego nie ukrywali. Twierdzili, że to ćwiczenia wojskowe. Polacy, choć jeszcze dobrze pamiętali inwazję wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 roku, nie wierzyli, że coś podobnego może stać się w Polsce. Uważali, że Rosjanie się na to nie zdobędą, bo boją się Polaków. Typowa polska megalomania.

A było naprawdę blisko. Zdawali sobie z tego sprawę towarzysze w Komitetu Centralnego PZPR i Amerykanie. 9 grudnia 1980 roku katastrofa, jaką byłoby wejście Rosjan do Polski, wydawała się nieunikniona. Doradca do spraw bezpieczeństwa USA Zbigniew Brzeziński pokazał prezydentowi Carterowi raport CIA: co najmniej 27 dywizji radzieckich osiągnęło gotowość do natychmiastowego wkroczenia na terytorium Polski.

Tego samego dnia, 9 grudnia, Zbigniew Brzeziński zanotował w swoim dzienniku: „Obserwujemy ruchy wojsk wzdłuż niemal wszystkich granic Polski, ciągnące zewsząd kolumny ciężarówek. Dywizje, pułki i ośrodki łączności zostały postawione w stan pełnej gotowości. Przyszykowane także zaplecze logistyczne oraz szpitale. Wyposażenie wojsk spadochronowych zostało załadowane na samoloty”.

Zdaniem amerykańskiego wywiadu interwencja w Polsce miała nastąpić najdalej w ciągu 48 godzin. Najcenniejsze informacje pochodziły od Stronga. Jedynie kilka osób w Ameryce wiedziało, że pod tym kryptonimem kryje się pułkownik Ryszard Kukliński, pracujący w Sztabie generalnym Wojska Polskiego. O sytuacji wokół Polski i możliwej inwazji Zbigniew Brzeziński telefonicznie poinformował papieża Jana Pawła II.

Tymczasem Polacy w swoim kraju, nieświadomi niebezpieczeństwa, zastanawiali się, jak przeżyć najbliższe dni, jak urządzić nadchodzące święta, bo w sklepach pustki. Nie wiedzieli, że nad ich głowami wisi coś jeszcze gorszego. Liczyli, że zalegalizowanie Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”, z Lechem Wałęsą na czele, odmieni sytuację w Polsce.

Powstanie Solidarności w Polsce zatrwożyło Moskwę i rządy innych krajów bloku komunistycznego. Rządy Czechosłowacji, NRD i Węgier alarmowały Moskwę, że boją się, aby ich obywatele nie zarazili się poglądami kontrrewolucyjnymi. Erich Honecker, przywódca NRD, usiłował przekonać sekretarza generalnego KPZR Leonida Breżniewa, że dla ratowania socjalizmu nad Wisłą nieodzowna jest interwencja wojsk Układu Warszawskiego.

Rosjanie i bez tych nacisków planowali interwencję w Polsce. Polska, a dokładnie jej ziemia, miała dla Rosjan ogromne znaczenie strategiczne. Za sprawą położenia geograficznego miała odegrać decydującą rolę w razie wybuchu III wojny światowej. Przez jej terytorium szłyby na zachód wojska drugiego rzutu – milionowe armie radzieckie stacjonujące na Białorusi i Ukrainie. Wiadomo, co wówczas stałoby się z ludnością cywilną w Polsce. Wojska zachodnich armii przecież nie pozwoliłyby bezkarnie przejść Rosjanom przez ziemie polskie.

Raporty Kuklińskiego

PZPR traciła kontrolę nad sytuacją w Polsce. Solidarność domagała się udziału w podejmowaniu kluczowych decyzji gospodarczych i administracyjnych. Zdaniem Moskwy, ekipa I sekretarza PZPR Stanisława Kani – w jej skład wchodził również minister obrony generał Jaruzelski – była zbyt miękka.

Breżniew sierdził się: – W Polsce występuje teraz pełne rozpasanie kontrrewolucji. Wałęsa jeździ z jednego końca na drugi, z miasta do miasta, wszędzie go przyjmują z honorami, a polscy przywódcy milczą. Może rzeczywiście trzeba będzie wprowadzić stan wojenny? O takich planach polscy przywódcy – partyjni – już wcześniej informowali Breżniewa. Kania zapewniał, że wiedzą, kogo aresztować i jak wykorzystać polską armię.

To Rosjan nie uspokoiło. Wezwany na Kreml generał Hupałowski, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, dowiedział się, jak miałyby wyglądać „ćwiczenia” wojsk Układu Warszawskiego. Do Polski ze wschodu, zachodu i południa wejdą wojska „bratnich państw”: 15 radzieckich dywizji, dwie czechosłowackie, jedna NRD-owska. Początek tych manewrów zaplanowano na 8 grudnia.

Amerykanie cały czas śledzili na zdjęciach satelitarnych koncentrację radzieckiego sprzętu pancernego wzdłuż granicy Polski. Radiowy wywiad Stanów Zjednoczonych odnotował gwałtowny przyrost komunikatów między dowódcami armii i dywizji. Najcenniejsze informacje pochodziły od Stronga.

Strong raportował: „Przedstawiciele bratnich armii przebrani w stroje cywilne przeprowadzają zwiad na trasach inwazji, wytyczają marszruty i sprawdzają warunki terenowe przyszłych działań”. Ten raport dobitnie świadczy o tym, że Rosjanie chcieli wejść do Polski w 1980 roku.

Co ich przed tym powstrzymało? Zapewnienia rządu polskiego, że zapanuje nad sytuacją, wprowadzając stan wojenny? Strach, że Polacy, w przeciwieństwie do Czechów i Słowaków, gremialnie powstaną przeciw Rosjanom?

Żadna z tych opcji. Decydujące znaczenie miała lista amerykańskich sankcji gospodarczych planowanych wobec Związku Radzieckiego. Gdyby te sankcje zostały zrealizowane, Rosjanom, którzy sprowadzali zboże z Zachodu, najzwyczajniej groziłby głód.

Szybka i zdecydowana reakcja Waszyngtonu uświadomiła Moskwie, że nie opłaca się im wchodzić do Polski, że lepiej, aby polscy towarzysze wprowadzili własny stan wojenny. Co też się stało. I o dziesięć lat opóźniło zniszczenie komunizmu w Polsce.

Ryszard Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama