Nazywano go „płynnym słońcem”. Dodawano w celach leczniczych do wielu produktów żywnościowych, kosmetycznych i środków czystości. Nasączano nim damską i męską bieliznę. Śpiewano o nim piosenkę w brodwayowskim musicalu. Rad – cudowny pierwiastek, którym 100 lat temu zafascynowała się cała Ameryka, przynosił cichą śmierć tym, którzy mieli z nim kontakt...
Śmierć w tygielku
Ofiarami były niezbyt zamożne córki niemieckich, irlandzkich, włoskich i polskich imigrantów z początków ubiegłego stulecia. Młodziutkie dziewczęta, nawet czternasto-, piętnastoletnie oraz zaczynające dopiero dorosłe życie dwudziestoparoletnie kobiety. Wszystkie radosne, rozchichotane, z wielkimi planami na przyszłość. Wszystkie pracowały dla wielkich zakładów, w których, między innymi do produkcji fluorescencyjnych zegarków, wykorzystywano cudowny pierwiastek – rad. Żadna z nich nie miała pojęcia o tym, że praca, którą wykonuje, jest śmiertelnie niebezpieczna i grozi życiu.
O zagrożeniu radem już kilka lat wcześniej mówił sam Piotr Curie. Jednak w związku z przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do wojny w 1917 r., zapotrzebowanie na luminescencyjne urządzenia znacznie wzrosło a wizja ogromnych zysków przesłoniła troskę o pracowników. Jeśli więc nawet właściciele fabryk wiedzieli o zagrożeniu, jakie niesie kontakt z promieniotwórczym pierwiastkiem, nikt o tym głośno nie mówił.
Praca nie była trudna – należało w małym tygielku rozrobić barwnik, dodać do niego odrobinę radu, kleju, wody i zamieszać. Tak powstawała fluorescencyjna farba, którą następnie malowano cyferblaty. Najmniejsze miały średnicę zaledwie 3,5 centymetra. Niektóre z malowanych elementów miały szerokość zaledwie jednego milimetra. Praca wymagała więc skupienia i ogromnej precyzji.
Do malowania wykorzystywano cieniutkie pędzelki z wielbłądziego włosia. Niestety miały tendencję do wichrzenia się, a do tego farba szybko twardniała, więc ktoś wpadł na pomysł, aby zwilżać i ostrzyć je ustami. „Nabierz, poliż, maluj” – takie instrukcje otrzymywały wszystkie dziewczęta szkolone do pracy. Niektóre z nich oblizywały pędzelki przy malowaniu każdej cyfry. Najbardziej wydajne potrafiły wymalować nawet 250 cyferblatów dziennie. Za każdym razem po oblizaniu pędzelka promieniotwórcza substancja przedostawała się do ich młodych organizmów, gromadziła w kościach i czekała w uśpieniu, by w końcu zaatakować.
Rad przedostawał się do organizmów dziewcząt nie tylko podczas malowania. Radioaktywny pył pokrywał wszystkie elementy wyposażenia studia. Unosił się w powietrzu przy każdym ruchu, osiadając na włosach, ubraniach i ciałach pracujących dziewcząt. „Widać było ślady luminescencyjnej farby pokrywające kobiety od stóp do głów (...). Część z nich nieomal świeciła w ciemnościach. Wyglądały cudownie, jak nieziemskie anioły” – pisze Kate Moore w książce The Radius Girls.
Niektóre z nich specjalnie malowały radem sukienki, obsypywały pyłem włosy, aby błyszczeć na potańcówkach. Bawiły się w firmowej ciemni, malując sobie świecące w ciemnościach wąsy, bródki i wielkie brwi. W końcu wszyscy je zapewniali, że rad nie stanowi żadnego zagrożenia…
Tajemnicza choroba
W roku 1921 zaczęły się pierwsze kłopoty. Jedna z pracownic zakładów United States Radium Corporation w Orange w stanie Nowy Jork zaczęła uskarżać się na nietypowe objawy. Bolały ją zęby, a potem zaczęły się ruszać. Bolały ją również stopy i biodra. Kiedy trafiła do dentysty, ten nie potrafił zrozumieć, co się dzieje. Wyrwał pierwszy ząb myśląc, że to zakończy problem. Jednak pacjentka wracała do niego coraz częściej.
Nie dość, że problemów zaczęły przysparzać kolejne zęby, to rany po poprzednio usuniętych nie chciały się goić. Zamieniały się w ropiejące wrzody, których nie dało się wyleczyć. Wkrótce straciła wszystkie zęby, a podczas kolejnej wizyty u lekarza rozpadła jej się dosłownie cała żuchwa. Pomimo wizyt u kolejnych specjalistów nikt nie potrafił dociec, co jej dolega, ani tym bardziej pomóc. Jej stan gwałtownie się pogarszał. Zmarła 12 września 1922 r. Nazywała się Amelia Maggia. Miała zaledwie 24 lata.
Jej śmierć zdruzgotała zarówno rodzinę, jak i przyjaciółki z pracy. Były przerażone, bowiem kilku spośród nich również zaczęły dokuczać dziwne dolegliwości. Kiedy zwróciły się do pracodawcy z pytaniem, czy któryś ze składników farby może być szkodliwy, w odpowiedzi usłyszały, że jest wręcz przeciwnie. Zdaniem pracodawcy powinny uważać się za szczęściary, ponieważ dzięki codziennemu kontaktowi z magicznym pierwiastkiem będą wiecznie piękne i młode.
Jednak rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Dziewczęta zaczęły po kolei tracić zęby, skarżyć się na bóle kości rąk, nóg i bioder. Chorowały na raka. Rodziły martwe dzieci. Mając w pamięci straszną śmierć Amelii, szukały specjalisty, który mógłby im pomóc. Niestety, nikt nie wiedział, co im dolega. Niektórzy przebąkiwali o zatruciu fosforem, ale po zbadaniu próbek farb okazało się, że nie zawierają tego pierwiastka. W 1922 r. chemik Martin Szamatolski po raz pierwszy wysunął hipotezę, że do problemów zdrowotnych dziewcząt mógł przyczynić się rad, jednak zarząd United States Radium Corporation zamówił u sowicie opłacanych specjalistów szereg raportów i analiz, które zaprzeczały tej tezie.
Skazane na śmierć
W latach dwudziestych w różnych częściach kraju pojawiało się u lekarzy coraz więcej dziewcząt skarżących się na niewytłumaczalne dolegliwości. Jednak właściciele fabryk skrzętnie ukrywali fakty. Co więcej, oferowali pracownicom bezpłatne badania lekarskie, które za każdym razem jednoznacznie wskazywały na gromadzenie się promieniotwórczego pierwiastka w ich organizmach. Same zainteresowane nigdy nie dostały ich wyników a oficjalne raporty mówiły, że są zupełnie zdrowe. Jednak wszystkie po kolei umierały – piękne, młode, pełne marzeń i planów na przyszłość.
Aż do roku 1932 nikt – ani stanowe komisje zdrowia, ani prokuratorzy i lekarze – nie chciał albo nie mógł nic zrobić z bezkarnymi, aroganckimi fabrykantami, których los pracownic pochodzących z nizin społecznych niewiele obchodził. Dopiero kiedy po sześciu miesiącach picia radowego toniku na raka zachorował i zmarł bogaty przemysłowiec Eben Byers, udało się zakazać używania śmiertelnie niebezpiecznej substancji.
Małgorzata Sawicka