Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 23 grudnia 2024 08:20
Reklama KD Market

Lista Wildsteina

Warszawa - Dominuje w mediach, nabiera tempa i coraz szersze kręgi zatacza sprawa tzw. "Listy Wildsteina". Nawet przyjazd do Polski amerykańskiej sekretarza stanu, Condoleezy Rice, spotkanie prezydentów Kwaśniewskiego i Busha oraz obietnice złagodzenia procedur wizowych dla Polaków jedynie przytłumiły zainteresowanie sprawą "teczek esbeckich".

Odkąd wyszło na jaw, że lista ok. 240 tys. nazwisk wyniesiona z Instytutu Pamięci Narodowej znalazła się w Internecie, szturmowana była witryna, w której ktoś ją umieścił. Witryna ta była liczniej odwiedzana niż popularne zazwyczaj strony "erotyczne" czy walentynkowe.

W oczy rzucała się liczebność najbardziej popularnych nazwisk. Takich Nowaków, Kowalskich, Wójcików, Wiśniewskich czy Lewandowskich są setki. Nawet po dodaniu popularnych imion Jan, Andrzej, Tomasz, Józef czy Stanisław pozostają dziesiątki osób o tym samym imieniu i nazwisku. Przed wyciąganiem zbyt pochopnych wniosków przestrzegał jeden z historyków związanych z IPN, dr Antoni Dudek: "W przypadku Jana Pietrzaka (znanego satyryka), który występuje w bardzo wielu przypadkach, nie jest wykluczone, że żaden z nich to nie on".

Oczywiście w teczkach IPN wiadomo jest kto jest kto, bo dalsze dane jak data urodzenia i imiona rodziców znacznie zawężają sprawę, a uwzględnienie adresu, wykształcenia i zawodu eliminuje wszelką dwuznaczność, przynajmniej w wymiarze urzędowym. Inaczej może się mieć sprawa w obiegu potocznym. "Widziałem cię na liście" sprawia, że osobnik tak zagadnięty musi się tłumaczyć, że nie jest tym Józefem Wójcikiem czy Stanisławem Wiśniewskim.

Takie argumenty jak ryzyko pomówienia osób Bogu ducha winnych, podnoszą głównie ci, którzy są przeciwni upublicznieniu listy i lustracji w ogóle. Należy do nich znany aktor Daniel Olbrychski, który znalazł się na liście. "Ta lista stawia w dwuznacznym świetle setki niewinnych ludzi" powiedział reporterom. Wildsteina zaś nazwał człowiekiem nieodpowiedzialnym, któremu chodziło jedynie o zdobycie rozgłosu, a "przedstawił się w świetle hańbiącym".

Ale podobnie jak wiele innych środowisk, światek aktorski jest podzielony. Zapytany, jak się czuje, że znajduje się na liście, aktor znany z serialu "M jak miłość" Maciej Kozłowski zażartował: "Doborowe towarzystwo nigdy mi nie przeszkadzało". Dodał, że nie zamierza zabiegać w IPN o udostępnienie teczki. Jeżeli nie złoży wniosku do IPN, nikt nie ma prawa upubliczniać zawartości jego teczki. "A co mnie to obchodzi? Wiem, co w życiu zrobiłem i żadne listy, ani teczki tego nie zmienią". Lekceważący stosunek do listy przejawił inny aktor, Andrzej Kopiczyński ("Czterdziestolatek"): "Guzik mnie obchodzi, czy jestem, czy mnie nie ma na liście".

Na liście znajduje się m.in. nazwisko aktora Marcina Trońskiego, który przypomina, jak w latach 80. SB podsuwało mu "lojalkę" do podpisania, czyli pisemną deklarację lojalności wobec reżimu czy zobowiązanie wykonania konkretnego zadania. "Oczywiście niczego nie podpisałem, ale nie jestem pewien, czy ktoś tego za mnie nie zrobił. Może w IPN jest także moja teczka, a w niej lojalka. Ale co mi przyjdzie z tego, jeśli dowiem się np., że pan X na mnie donosił? Nic, a człowiek ten dziś może tego żałować". Aktor Marek Siudym podważa wiarygodność tych dokumentów: "Nie wierzę w prawdziwość tych teczek, nie wierzę w uczciwość ich przechowywania w archiwach IPN. Zakładając, że lustracja będzie się odbywała uczciwie, byłbym za nią ze wszystkich się. Ale nie wierzę".

Spośród znanych aktorów na liście Wildsteina znależli się także Maciej Damięcki, Jan Englert, Bożena Dykiel, Ewa Bem i Violetta Villas. Entuzjastycznie o liście Wildsteina wyraziła się 13tysięczna grupa internautów, ale pod warunkiem, że odpowiedzialność za nią weźmie IPN. Grupa ta wystosowała apel do prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, Leona Kieresa o opublikowanie oficjalnej listy katologowej IPN w Internecie. Okazuje się bowiem, że w Internecie tworzą się kolejne wersje dokumentu wyniesionego z IPN przez Bronisława Wildsteina. Do poszczególnych list dodaje się jedne nazwiska, a usuwa się z niej inne. Są nawet strony, których właściciele pobierają opłaty za dostęp do pewnych nazwisk. Niezależnie, czy jedni pragną zatrzeć po sobie ślady, działają z chęci zysku, czy też robić zamieszanie "dla zgrywu", z czego słyną internetowi chuligani czyli hakerzy, powstaje coraz większy galimatias.

Oprócz Wildsteina, który dla jednych jest bohaterem, dla innych nieodpowiedzialnym sensatem i awanturnikiem, w samym środku kontrowersji tkwi także prof. Kieres. Początkowo rozlegały się głos, szczególnie ze strony rządzącej postkomuny, żądające jego ustąpienia. Szef SLD na Mazowszu, Jacek Zdrojewski, wezwał Kieresa do dymisji jako odpowiedzialnego za wyciek z IPN "jeżeli jest człowiekiem honoru".

Postkomunistyczny senator Ryszard Jarzembowski posunął się jeszcze dalej, żądając ukarania Kieresa za rzekome skompromitowanie IPN. Ale kierownictwo SLD odcięło się od tych żądań. Wobec możliwości totalnej klęski wyborczej z wyeliminowaniem z parlamentu włącznie, postkomuna stara się trzymać rękę na pulsie i zbytnio nie przeciwstawiać się nastrojom społecznym.

Prof. Kieres bowiem cieszy się obecnie poparciem prawie całej sceny politycznej, a wygląda na to, że Wildstein rzeczywiście pogonił IPN i spowodował ruch w interesie. Najlepszym tego dowodem jest to, że premier Belka przekazał Instytutowi dodatkowe dwa miliony złotych (ok. $650 tys.), co umożliwi mu zatrudnienie dalszych 40 archiwistów. Wprawdzie nie jest to suma zawrotna, ale zawsze dobre i to.

Od wielu dni warszawską siedzibę IPN szturmują i wnioski o wgląd do swoich teczek składają osoby uważające się za ofiary służb bezpieczeństwa PRL. Podobnie jak w przepełnionych polskich szpitalach, gdzie pacjenci leżą na korytarzach, tak i w IPN trzeba było dostawić stoliki w przejściach i wszelkich dostępnych zakamarkach, by obsłużyć nawał petentów.

Jest to jednak wielka prowizorka wobec potrzeby uporządkowania ustaw regulujących IPN i lustrację. Szef IPN poinformował, że jego instytucja opracowuje projekt nowelizacji tych ustaw, która rozszerzy zakres lustracji. Dotychczas lustracja, czyli prześwietlenie komunistycznej przeszłości danego kandydata, dotyczyła jedynie najwyższych stanowisk państwowych. Po nowelizacji (jeżeli do niej faktycznie dojdzie) mają jej podlegać członkowie władz lokalnych każdego szczebla, a więc prezydenci miast, burmistrzowie, wójtowie, radni, notariusze i ławnicy. Kieres chce tym wymogiem objąć także oficerów wojska i policji, kierownictwo wyższych uczelni i kierownictwo mediów, choć nie całego środowiska dziennikarskiego "Widzę zasadność podjęcia lustracji wobec przedstawicieli wszystkich mediów, bo dziennikarze to zawód zaufania publicznego, ale zdaję sobie sprawę z kontrowersyjności tej propozycji. Dlatego opowiadam się za ograniczeniem lustracji środowisk dziennikarskich do stanowisk kierowniczych" wyjaśnił Kieres w jednym z wywiadów. Związany z IPN historyk prof. Andrzej Paczkowski, odrzuca tezę, jakoby "dopiero szwoleżerska szarża Bronisława Wildsteina wymusiła podjęcie prac nad projektem nowelizacji". Już w 2003 roku Kolegium IPN stwierdziło, że ustawa o IPN jest daleka od doskonałości, a niektóre jej postanowienia utrudniają działalność. Kolegium zwróciło się do prezesa Instytutu o powołanie zespołu, który przygotuje projekt zmian w ustawie. Zespół taki został powołany w lutym 2004 r. Ale prof. Paczkowski przyznał, że rządy postkomunistów nie sprzyjały rzeczowej debacie publicznej i parlamentarnej, więc unikano pochopnych kroków ustawodawczych. "Wobec ponawianych ataków na Instytut, działania legislacyjne pochopnie wszczęte mogłyby zakończyć się nawet likwidacją IPN" stwierdził prof. Paczkowski.

Prawdopodobnie projekt nowelizacji ustaw o IPN i lustracji wejdą pod obrady Sejmu dopiero po wyborach, kiedy najprawdopodobniej u władzy znajdzie się centroprawica. Poszczególne ugrupowania już mają różne propozycje dotyczące reformy procedur lustracyjnych. Przykładowo, Platforma Obywatelska apeluje do IPN, aby każdy obywatel mógł oglądać teczki osób "wywierających wpływ na życie publiczne", a także, by odtajnić wciąż niedostępny zbiór archiwów z lat 19831990.

Podobny projekt złożyła Samoobrona, proponując, by wszystkie osoby kandydujące do władz, musiały ujawniać zawartość swoich teczek. Liga Polskich Rodzin chce ujawnienia nazwisk wszystkich tajnych współpracowników. Z kolei PSL uważa, że IPN powinien swym autorytetem autoryzować listę Wildsteina. W innym kierunku idą jedynie pomysły pochodzące z kręgów postkomuny. Szef SLD, Józef Oleksy zaproponował najszybsze i najprostsze rozwiązanie całej sprawy: "Wszystkie te teczki należy spalić!"

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama