Z opublikowanych we wtorek danych S&P/ Case-Shiller wynika, że średnia cena nieruchomości w metropolii chicagowskiej spadła w lutym o 0,8 proc. w porównaniu ze styczniem 2013. Mimo tego, ceny domów w Wietrznym Mieście są obecnie o 5,1 proc. wyższe niż przed rokiem, a wartość nieruchomości zbliżona jest do poziomu z kwietnia 2001 roku.
W skali kraju, według indeksu obejmującego dane z 20 największym amerykańskich miast, ceny nieruchomości wzrosły w lutym o 9,3 proc w porównaniu z rokiem ubiegłym. W Chicago wzrost ten był więc stosunkowo skromny. Gorzej w zestawieniu S&P wypadł jedynie Nowy Jork, gdzie w por2ówaniu z 2012 rokiem ceny domów wzrosły o 1,9 procent.
Eksperci wtorkowe dane przyjęli z zadowoleniem. Wrost cen o ponad 8 proc. w styczniu i lepsze od prognoz dane z lutego to najlepsze wyniki notowane od ośmiu lat. Ekonomiści z coraz większym optymizmem patrzą w przyszłość podkreślając, że rynek nieruchomości jest obecnie jednym z najsilniejszych sektorów amerykańskiej gospodarki i konsekwentnie – choć powoli – wychodzi z zapaści, w jakiej znajdował się jeszcze 2-3 lata temu. Sprzyjają temu niskie oprocentowanie kredytów i łatwiejszy dostęp do nich, spadająca liczba nieruchomości odbieranych właścicielom przez banki (tzw. foreclosures) oraz systematyczny spadek bezrobocia.
Wtorkowe dane z ulgą przyjęli także właściciele domów, które warte są dziś zdecydowanie mniej, niż zaciągnięte na ich zakup kredyty. Szacuje się, że tzw. zatopione kredyty (ang. underwater mortgages) stanowią około 27,5 proc. wszystkich hipotek w USA.
Odrobienie strat wyrządzonych przez recesję i stabilizacja sytuacji będą jednak procesem długotrwałym. Świadczy o tym fakt, że na nabywców w całych Stanach Zjednoczonych czekało w marcu prawie 2 mln nieruchomości. To najwięcej od 2000 roku. Wiele z wystawionych na sprzedaż domów to nieruchomości odebrane zalegającym ze spłatami kredytobiorcom, często wymagające gruntownych remiontów lub nawet rozbiórki.
(mp)