Po roku pracy na farmie na przedmieściach Buffalo w stanie Nowy Jork, aby zwrócić opłatę za podróż do Ameryki z obozu dla uchodźców w Niemczech, moja rodzina przeniosła się do Chicago. Powiedziano nam, że jest tutaj dużo pracy i jest ona łatwa. Powiedziano nam, że praca w Chicago nie przypomina pracy w obozach pracy niewolniczej w Niemczech lub na farmie poza Buffalo. Więc moja mama i tata, siostra Danusha i ja wsiedliśmy do autobusu Greyhound do Chicago.
Podczas pierwszego roku w Chicago ciągle się przeprowadzaliśmy z jednego miejsca do drugiego, z jednego ubóstwa do innej biedy, która była dla nas trochę lżejsza. Kiedy pierwszy raz przyjechaliśmy do Chicago mieliśmy mało pieniędzy, więc musieliśmy mieszkać w najtańszym miejscu. To była szopa za barem przy ulicy North. Następnie kiedy moi rodzice znaleźli pracę, przenieśliśmy się w kolejne miejsce i w następne, i w następne.
Mieszkaliśmy na ulicach Milwaukee, Hamilton, Belden, North, Campbell i Shakespeare. Mieszkaliśmy w dzielnicach Bucktown, Wicker Park i Humboldt Park. Mieszkaliśmy w szopach i w mieszkaniach z dwoma sypialniami, i z czterema sypialniami. W pewnym momencie mieszkaliśmy nawet z czterema innymi polskimi rodzinami uchodźców w jednym mieszkaniu i dzieliliśmy sypialnię z jedną z nich.
W naszym pierwszym domu w Chicago spaliśmy na gołych podłogach, a kiedy moi rodzice zarobili trochę pieniędzy spaliśmy na materacach ułożonych na tych gołych podłogach, a kiedy moi rodzice znów zarobili więcej, spaliśmy w małej sypialni na dwóch małych materacach, które były za małe, ale jakoś udało nam się na nich spać.
Przez większość pierwszego roku żadne miejsce nie było naprawdę domem. To było po prostu miejsce, gdzie mogliśmy się spotkać, czekać i mieć nadzieję, kiedy rozglądaliśmy się po Chicago i próbowaliśmy znaleźć następne miejsce.
A kiedy się rozglądaliśmy, zobaczyliśmy innych polskich uchodźców, takich jak my. To była jedna z rzeczy, którą moi rodzice kochali w Chicago – poczucie, że jesteśmy tutaj z tyloma osobami, które przeszły przez te same doświadczenia co my, ludźmi, którzy stracili swój kraj, swoje rodziny i życie na wojnie, ludźmi, którzy mieli takie same marzenia o znalezieniu nowego życia, jakie miała moja rodzina.
Moja rodzina to kochała, i kochała także poczucie, że nie ma żadnego ograniczenia w tym, o czym marzymy i co robimy. Przez lata mój tata pracował na dwie zmiany, a mama pracowała o północy, żebyśmy mogli kupić wymarzony dom.
Oboje zostali wyrzuceni ze swoich domów przez Niemców w czasie wojny i wywiezieni do obozów koncentracyjnych i pracy niewolniczej, a po wojnie przez sześć lat mieszkali w obozie dla przesiedleńców. I przez wszystkie te lata nigdy nie czuli, że mają swój własny dom. A Chicago ze swoimi miejscami pracy i możliwościami dało im szansę na posiadanie domu.
Trzy lata po przyjeździe do Chicago, kupili trzypiętrowy budynek na ulicy Potomac. Kiedy teraz na to patrzę, to potrząsam głową na myśl o tym, co to była za nora. Miała trzy małe mieszkania bez centralnego ogrzewania i piwnicę z klepiskiem, ale ciągle był to dom dla mojej rodziny, a mama i tata czuli, że osiągnęli życie, o którym nigdy nie marzyli w obozach podczas wojny. Teraz byli właścicielami!
Our First Year in Chicago
After working for a year on a farm outside of Buffalo, New York, to pay off our passage to America from the refugee camps in Germany, my family came to Chicago. We were told that there was plenty of work there and that the work was easy. We were told the work in Chicago was nothing like it had been in the slave labor camps in Germany or the farm outside of Buffalo. So my mom and dad and my sister Danusha and I took the Greyhound bus to Chicago.
That first year in Chicago, we were always moving from one place to another, from one kind of poverty to another kind of poverty that was a little easier on us. When we first came to Chicago we had little money, so we had to live in the cheapest place. It was a shed behind a bar on North Avenue. Then as my parents found work we moved to another place and another place and another place.
We lived on Milwaukee Avenue, Hamilton Avenue, Belden Ave, North Avenue, Campbell Avenue, and Shakespeare Avenue. We lived in Bucktown and Wicker Park and Humboldt Park. We lived in sheds and two-room apartments and four-room apartments. At one point, we even lived with four other Polish refugee families in one apartment and shared a bedroom with one of the families.
In our first Chicago home, we slept on bare floors, and then when my parents made some money, we slept on mattresses on those bare floors, and then when my parents made more money, we slept in a small bedroom on two small mattress that were both too small, but still we somehow managed to sleep on them.
No place was really home for much of that first year. It was just someplace to gather and wait and hope as we looked around Chicago and tried to find the next place.
And as we looked around we saw other Polish refugees just like us. That was one of things that my parents loved about Chicago, the sense that we were here with so many people that had gone through the same experiences as we had, people who had lost their country and their families and their lives in the war, people who had the same dreams of finding new lives my family had.
My family loved that, and my family also loved the sense that there were no limits here to what we could dream and do. For years my dad worked two shifts a week and my mom worked a midnight shift so that they could buy the home they dreamt of.
Both of them had been ripped out of their homes by the Germans during the war and put in concentration and slave labor camps, and after the war they lived in a Displaced Persons camp for six years. and in all of those years they never felt that they had a home that was their own. But Chicago with its jobs and opportunities gave them that chance to own a home.
Three years after coming to Chicago, they bought a three-story building on Potomac Ave. Looking back on it now, I shake my head as I think about what a dump it was. It had three small apartments and no central heating and a basement with a dirt floor, but still it was a home to my family, and my mom and dad felt like they had achieved a life that they never dreamed of in the camps during the war. Now, they were landlords!
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera, za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem dwóch powieści kryminalnych o detektywie Hanku Purcellu oraz powieści wojennej pt. „Road of Bones”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.
―
John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.