Moja rodzina przybyła do Ameryki w 1951 roku. Mój tata miał 31 lat, a mama 29. Pierwszą połowę lat czterdziestych spędzili jako przymusowi robotnicy w nazistowskich Niemczech. Po wojnie kolejnych 6 lat spędzili jako przesiedleńcy, czekając aż przyjmie ich jakiś kraj.
Moja mama zwykła mówić, że nie byliśmy jedynymi w tych obozach dla przesiedleńców. Miała rację. W tych obozach znalazło się około 10 milionów ludzi. Stany Zjednoczone zdecydowały się przyjąć 200 tysięcy, kiedy uchwalono ustawę o wysiedleńcach w 1948 roku. Moja mama, tata, siostra Danusha i ja byliśmy czwórką szczęściarzy.
Nasz przyjazd do Ameryki był możliwy dzięki włosko-amerykańskiemu rolnikowi, który mieszkał w rejonie Buffalo w stanie Nowy Jork. Sponsorował nas. Nie mieliśmy żadnych pieniędzy oczywiście, więc nie mogliśmy zapłacić za nasze przybycie. Ten farmer zgodził się zapłacić za nasz przyjazd, jeśli będziemy dla niego pracować przez rok.
Kiedy przyjechaliśmy do Ameryki, wszystko co mieliśmy znajdowało się w kufrze, który mój tata zbudował ze swoim przyjacielem. Pamiętam, że kilka lat później spytałem mamę, co się w nim znajdowało. Wzruszyła ramionami i zaczęła wymieniać: jakieś talerze, chleb jęczmienny, krucyfiks, dwie poduszki i kilka kocy, kilka listów od przyjaciela w Chicago, który przybył do Ameryki dwa lata wcześniej. Pamiętam także to, co mama powiedziała po tym, jak skończyła wymieniać rzeczy, które posiadaliśmy. Powiedziała: „Byliśmy biedni jak błoto i modliliśmy się o tak mało: aby znaleźć pracę, nie myśleć o zmarłych, których zostawiliśmy w Polsce i żyć bez strachu”.
Wszyscy pracowaliśmy ciężko na farmie. Moi rodzice pomagali w sadzeniu i w zbiorach plonów. Moja siostra i ja też pracowaliśmy pomimo, że ona miała tylko 5, a ja 3 lata. Nic nie pamiętam z tego, co to była za praca i jak była ciężka, ale kiedy miałem 50 lat, to mama opowiedziała mi historię, której nigdy nie zapomnę. Powiedziała, że pewnego razu ona i tata stali na drabinach i zrywali jabłka z drzew, rzucając je w moim i siostry kierunku, gdy staliśmy obok drabin. Czasami jabłka uderzały w nas, zanim zdążyliśmy je złapać i włożyć do koszy. Za każdym razem, gdy uderzyło nas jabłko, zaczynaliśmy płakać. W końcu zaczęliśmy błagać mamę i tatę, aby pozwolili nam wrócić do domu, do obozów dla przesiedleńców w Niemczech. Obiecaliśmy, że nigdy nie będziemy narzekać ani płakać, jeśli pozwolą nam wrócić.
Moja siostra i ja nie byliśmy jedynymi nieszczęśliwymi na farmie pod Buffalo. Mama nienawidziła zimna. Przypominało jej zimno w obozach pracy niewolniczej w Niemczech – zimno tak gwałtowne, że łamało dusze starców i pozostawiało dzieci zamarznięte jak łodygi pszenicy na polach. Mój ojciec nienawidził pracy na farmie. Wychował się na farmie w Polsce i przez 4 lata pracował jako niewolnik w Niemczech, a teraz chciał trochę oderwać się od tej pracy.
Ulga przyszła wraz z listem od przyjaciela, który mieszkał w Chicago. Obiecał mamie i tacie, że Chicago to najlepsze miejsce do pracy na całym świecie. Były tam ogrzewane fabryki, jak mówił, gdzie praca była łatwa i trwała tylko pięć dni w tygodniu. A szefowie płacili za nią tyle, że czułeś się jak milioner.
Po roku pracy na farmie w okolicach Buffalo, spakowaliśmy nasz drewniany kufer i pojechaliśmy autobusem Greyhound do czekającego na nas życia milionerów w Chicago.
Our First Year in America
My family came to America in June of 1951. My dad was 31, and my mom was 29. They had spent the first half of the 1940s as slave laborers in Nazi Germany. After the war, they spent another 6 years as Displaced Persons waiting for some country to welcome them in.
My mom used to say we weren’t the only ones in those DP camps. She was right. There were about 10 million people in those camps. The United States decided to let 200,000 of them into the US when it passed the Displaced Persons Act of 1948. My mom, my dad, my sister Danusha, and I were 4 of the lucky ones.
Our coming to America was made possible by an Italian-American farmer who lived outside of Buffalo, New York. He sponsored us. We didn’t have any money, of course, so we couldn’t pay for our passage over. This farmer agreed to pay for our coming over if we worked for him for one year.
When we came to America, everything we owned was in a trunk that my dad and a friend cobbled together. I remember years later asking my mom what we had in that trunk. She shrugged and started the list: some plates, some barley bread, a crucifix, two pillows and some blankets, some letters from a friend in Chicago who had come to America two years before. I remember also what my mom said after she went through the list of what we owned. She said, “We were as poor as mud, and prayed for so little: to find work, to not think about the dead we left behind in Poland, and to live without fear.”
We all worked hard on that farm. My parents helped with the planting and the harvesting of the crops. My sister and I worked too even though she was only five and I was three. I didn’t remember anything about the work and how hard it was, but my mother told me a story when I was in my 50s that I’ll never forget. She said that one time she and my dad were on ladders picking apples from some trees and tossing them to my sister and me as we stood next to their ladders. Sometimes the apples would hit us before we could catch them and put them in the baskets. Everytime an apple would hit us, we’d start crying. Finally, we started begging my mom and dad to let us go back to home to the DP camps in Germany. We promised we’d never complain or cry if they let us go back.
My sister and I weren’t the only ones who weren’t happy on that farm outside of Buffalo. My mom hated the cold. It reminded her of the German cold in the slave labor camps, a cold so fierce that it broke the souls of old people and left children frozen like wheat stalks in the fields. My father hated the work on the farm. He had been raised on a farm in Poland and had worked for 4 years as a slave laborer in Germany, and now he wanted some relief from that work.
The relief came when he received a letter from a friend now living in Chicago. The friend promised my dad and my mom that Chicago was the greatest place in the world to work. There were warm factories, he said, where the work was easy and where you only had to work 5 days a week, and the bosses paid you so much that you felt like a millionaire.
After our year on the farm outside of Buffalo, we packed our wooden trunk and took the Greyhound bus to the millionaire’s life waiting for us in Chicago.
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera, za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem dwóch powieści kryminalnych o detektywie Hanku Purcellu oraz powieści wojennej pt. „Road of Bones”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.
―
John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.