Pan Redaktor, Uncle John, Janek. Śp. Jana Krawca wspominają krewni, koledzy i przyjaciele
- 11/06/2020 01:13 AM
Jan Krawiec, długoletni redaktor naczelny „Dziennika Związkowego”, zmarł 28 października w wieku 101 lat. Z woli Zmarłego oraz z powodu obostrzeń związanych z pandemią, ostatnie pożegnanie oraz uroczystości pogrzebowe odbędą się w Polsce. Śmierć redaktora Krawca dotknęła wiele osób w Chicago, gdzie spędził większość swojego życia. Z rozmów z nimi wyłania się obraz niezwykłego człowieka – silnego i łagodnego jednocześnie, o nieprzeciętnej inteligencji i wiedzy, ze swoistym poczuciem humoru i o wielkim sercu. Weteran AK, powstaniec, więzień Auschwitz, dipis, Pan Redaktor, Uncle John, Janek.
Obeznany z geografią
– Mówiliśmy do niego „Uncle John”, bez względu na dalekie czasem pokrewieństwo. Był kuzynem mojego taty. Wiele osób podziwiało go za jego szeroką wiedzę dotyczącą polityki i historii, lecz chyba mało kto wiedział, że miał również ogromną wiedzę z geografii. Gdy tylko wspomniałam, że wybieram się w podróż, wyciągał swój atlas i robił mi wykład na temat danego kraju – znał jego położenie, pasma górskie, morza i rzeki, stolice. Był świetnie obeznany w świecie.
Cały czas czytał. Nie przestawał czytać tak naprawdę do samego końca, czyli do ostatnich dni życia. Co tydzień dostawał paczkę z księgarni ze swoimi ulubionymi tytułami z Polski i Ameryki. Zawsze byłam pod wrażeniem, jak potrafił czytać jednocześnie dwie książki – jedną po polsku, drugą po angielsku i było to dla niego zupełnie normalne.
– Sue Kowall
Aktywny i żywotny do końca
– Red. Krawiec w 1984 r. przyjmował mnie do pracy w „Dzienniku Związkowym”. Po tym, jak dowiedział się, że mam wykształcenie psychologiczne, powiedział, że „nic z tego nie będzie”, jednak zgodził się dać mi szansę. Warunki były wówczas trudne, praca zaczynała się o 5 am, nie było serwisów agencyjnych w języku polskim. Widać było, że red. Krawiec pracował w dużym stresie i napięciu, ale nigdy się nie skarżył. Codziennie pisał artykuły redakcyjne i komentarze dotyczące bieżących wydarzeń z Chicago, Polski, Polonii czy Ameryki. Świetnie to się czytało, bo miał bardzo dobre pióro. W artykułach potępił komunizm, nawoływał do demokracji w Polsce, popierał rodzącą się „Solidarność”. Odbierał większość telefonów od czytelników, a tych telefonów było bardzo dużo. Gdy tracił cierpliwość, bo dzwoniący obrażali go i gazetę, mówił: „Idź pan na Searsa i skocz pan”, i rzucał słuchawką.
Gdy w 1985 r. przeszedł na emeryturę, zaczął dbać o zdrowie, zapisał się na siłownię, dużo spacerował i zdrowo się odżywiał. Nie rezygnował z pisania. Publikował książki i artykuły, często gościł na łamach „Dziennika Związkowego”, bardzo dużo czytał w dwóch językach. Interesowały go polityka, wspomnienia z powstania, wojny i obozu, relacje polsko-żydowskie. Gdy w 2016 r., w wieku 96 lat, został znieważony podczas wyborów na marszałka Parady 3 Maja przez małą grupę zwolenników innego kandydata, nie ugiął się pod naporem słownych prowokacji. „Nie jestem kapitulantem i wiele przeszedłem w życiu. Przyjemnie mi, że ludzie wybierają mnie na honorowe stanowiska” − skomentował. Mimo sędziwego wieku dopełnił wszystkich obowiązków marszałka, które jak wiadomo są bardzo praco- i czasochłonne. Do samego końca był aktywny i żywotny.
– Alicja Otap, redaktor naczelna „Dziennika Związkowego”
Najlepiej ubrany gość przyjęć
– Odkąd pamiętam, Uncle John był stałym gościem organizowanych w naszym domu świątecznych przyjęć i zawsze był na nich najciekawszym rozmówcą. Uderzało mnie, że zawsze miał na sobie koszulę, krawat i marynarkę – był najlepiej ubranym gościem. Lubił też żartować na temat swojego wieku. Nigdy nie mówił wprost, ile ma lat; zawsze podawał tylko rocznicę swoich 39. urodzin. Choć w zasadzie nie był moim krewnym, dla mnie, żony i dzieci stał się po prostu Uncle John. Moim dzieciom, które dziś są dorosłe, zawsze przynosił ogromny worek M&M’sów. Wtedy ja nalewałem mu jego ulubioną dobrą szkocką whiskey. Do końca myślał o wszystkich. Będzie nam go bardzo brakować.
– Mike Wachala
Żywa lekcja historii, pokory i spokoju
– Bardziej bezpośrednio poznałam go w 2014 na wystawie sztuki zakazanej więźniów nazistowskich obozów, zorganizowanej w chicagowskim Muzeum Polskim w Ameryce. Brał w niej udział z innym byłym więźniem Auschwitz. Stał się wówczas jedną z najważniejszych osób na tej wystawie. Stojąc obok niego, wśród więziennych dzieł sztuki, podziwiałam jego skromność, godność, spokój i dystans. Wszyscy chcieli z nim rozmawiać, młodzież zadawała pytania i chciała zobaczyć numer więzienny, który nawykowo pokazywał. „Nawet koszulę mam łatwiej rozpinaną z uwzględnieniem” – zwykł mawiać.
Miał świetne poczucie humoru. Często żartowaliśmy, że jestem od niego starsza, bo moje urodziny przypadały dzień wcześniej niż jego. Nikt nie chciał wychodzić ze spotkania autorskiego w MPA, gdzie omawiał swoją książkę i życie. Miał dla nas nieskończoną cierpliwość, specyficzny uśmiech i uważne spojrzenie. Sposób słuchania miał tak szczególny, że wypadało mówić o rzeczach priorytetowych. Raz przywiózł nam do muzeum czek od weteranów AK. Zdziwiłam się, że załatwia takie sprawy w tak sędziwym wieku. Powiedział wówczas, że „lubi być na chodzie”. Osobiste rozmowy z nim były jak przebywanie z żywą historią, lekcją pokory i spokoju.
– Małgorzata Kot, dyrektor wykonawcza Muzeum Polskiego w Ameryce
Dobry człowiek
– Pana Janka znałam od dziecka. Był dobrym przyjacielem mojej matki. Poznali się w Chicago, razem działali w Klubie Warszawiaków, łączyła ich również praca w gazecie. Ponieważ mama miała problemy ze wzrokiem, pan Janek przyjeżdżał jej czytać, zaś ona w zamian gotowała mu nieraz obiad. Rozmawiali o polityce i o bieżących sprawach. Przyjaźnili się tak aż do śmierci mamy w 2013 r. Dalej utrzymywałam z nim kontakt, gdyż był jedynym ogniwem łączącym mnie z pokoleniem moich rodziców. Odwiedzałam go raz w tygodniu. Bardzo lubił psy – zawsze miał dla mojego jakąś przekąskę. Ostatni raz widziałam go przed wybuchem pandemii i miałam wrażenie, że to mógł być ostatni raz. To był dobry, dobry człowiek. Będzie mi go bardzo brakować.
– Bożena Menke
Wybitnie inteligentny i życzliwy
– Przez co najmniej dziesięć lat John Krawiec jako wolontariusz dzielił się wspomnieniami z drugiej wojny światowej z młodzieżą w Illinois Holocaust Museum. Zawsze uderzała mnie jego niezwykła inteligencja. Był prawdopodobnie jedną z najmądrzejszych, najbłyskotliwszych osób, jakie kiedykolwiek znałam, a poznałam go przecież dopiero, gdy był już po dziewięćdziesiątce! Był również niezwykle życzliwy i miał wielkie serce. Zawsze starał się, by młodzież odwiedzająca muzeum zrozumiała fakty, miała szerszy obraz II wojny światowej. Swoje opowieści koncentrował zawsze wokół człowieka, co czyniło go świetnym dziennikarzem i jednocześnie gawędziarzem.
Zapowiedział, że może do nas przyjeżdżać tylko we wtorki i czwartki, ponieważ w poniedziałki i środy chodzi na siłownię dźwigać ciężary i pływać, zaś co piątek jeździ do Chicago, by kupować prasę i książki dla siebie oraz swoich znajomych, którzy – jak to powiedział – są „za starzy, żeby prowadzić samochód”.
Nie zapomnę również, jak parę lat temu zawiadomił nas, że tymczasowo nie będzie przychodził, gdyż zdiagnozowano u niego półpaśca. Zapytałam wówczas, jak się czuje, bo słyszałam, że to bardzo bolesna przypadłość. „Tak, jest trochę bolesne, ale bez porównania z torturowaniem przez gestapo” – odpowiedział. Jego humor w zestawieniu z perspektywą były uderzające.
– Amanda Friedeman, Illinois Holocaust Museum
Zapalony czytelnik ciekawy historii
– Regularnie odwiedzał naszą księgarnię. Interesował się historią i ciekawiło go, jak Polacy podchodzą współcześnie do historii, jak się dziś pisze o Polsce, co się wydaje na ten temat. Często wspominał swoje przeżycia z wojny i obozu. Interesowało go pojednanie polsko-żydowskie, stąd przez wiele lat był wolontariuszem w Illinois Holocaust Museum.
Jan Krawiec z jednej strony znał swoje ograniczenia, a z drugiej potrafił się świetnie dostosować do sytuacji. Jeszcze gdy mieszkał w Evanston, wspomniał mi raz, że przeprowadził się z drugiego na pierwsze piętro. Uzasadniał, że tak mu będzie łatwiej „dźwigać zgrzewki ulubionego piwa”.
– Agata Szymczyk, właścicielka księgarni Polonia
Żartowniś o łagodnym usposobieniu
Moje najwcześniejsze wspomnienie Uncle Johna to jak ściska na przywitanie dłoń mojego brata i potrząsa nią mocno w górę i w dół. Śmialiśmy się wtedy do rozpuku. Myślałam, że wujek urwie mu rękę! Na każdą Wielkanoc przywoził mi ogromny kosz pełen smakołyków. Był żartownisiem, dużo się śmiał, ale jego poczucie humoru nie było oczywiste. Gdy byliśmy dziećmi, nie mieliśmy pojęcia, przez co przeszedł zaledwie dwadzieścia lat wcześniej. Gdy później pytałam go, jak przetrwał dwa lata w Auschwitz, odpowiadał krótko: „wola przetrwania”.
Uncle John miał łagodne usposobienie, charakterystyczne dla wielu moich polskich krewnych. Miał bardzo silną więź z moim ojcem, Leonardem Hawrysiem, z którym byli jak bracia. Na rodzinnych przyjęciach spędzali razem dużo czasu. Ojciec pomógł sprowadzić Johna do Ameryki, załatwił mu mieszkanie, jedzenie i pomógł w znalezieniu pierwszej pracy – w Canfield Soda Company. Zawsze go szanowałam i podziwiałam. Zdawałam sobie sprawę z historycznego znaczenia faktu, że przeżył obóz.
W ostatnich latach wizyty u Uncle Johna były najważniejszą częścią moich podróży do Chicago. Podczas ostatnich rozmów telefonicznych w dalszym ciągu czułam jego silną obecność. Był silną osobowością i nigdy nie wahał się wyrazić swojej opinii nawet w środku rozmowy. Był dowódcą i wodzem, wspaniałym przykładem do naśladowania.
– Shelli Howlett
Lubił dobrą szkocką w dobrym towarzystwie
Poznałem go jeszcze jakoś na studiach, pod koniec lat 70., gdy szukałem informacji na temat Kongresu Polonii Amerykańskiej. Wysłano mnie do niego i okazał się bardzo pomocny – miał ogromną wiedzę. Później, jako redaktor naczelny „Dziennika Związkowego” był bardzo oddany swojej pracy. Pracował długie godziny, widywałem go w pracy nawet w sobotę czy niedzielę, na dodatek był obecny na wszystkich ważnych imprezach. Miał swoją opinię i łatwo nie ustępował. Świetnie znał historię, często wspominał lata drugiej wojny światowej i więzień w obozach. Mawiał, że lubi kapustę i „dobry scotch w dobrym towarzystwie”.
– Frank Spula, prezes PNA-ZNP, wydawca „Dziennika Związkowego”
Czujny obserwator Polonii
Jana Krawca poznałem po przyjeździe do Stanów w 1967 r. Jego postać nieodłącznie wiąże się ze stanem Polonii w latach 60., 70. i 80., kiedy był redaktorem naczelnym „Dziennika Związkowego”. Polonia w tych latach była bardzo zróżnicowana i, nie ukrywajmy, trudna. Obejmowała różne fale emigracji, z której każda miała bardzo wyrobione poglądy polityczne i oczekiwała odzwierciedlenia ich w „Dzienniku Związkowym”. Zjednoczenie tych różnych grup było ciężkim zadaniem. Nieraz musiało to być trudne do zniesienia. Jan Krawiec robił to, co mógł. Ale najważniejsze, że nie ukrywał problemu i nie uciekał od niego, lecz bacznie obserwował i publikował swoje przemyślenia na ten temat. Zapadł mi w pamięć jeden jego artykuł, to musiało być na początku lat 70, w którym apelował, by Polonia przestała pisać donosy. To był odważny tekst, który świadczył o jego głębokim zaangażowaniu w politykę i ważne sprawy polonijne.
– Andrzej Zapalski
Spokojny i zrównoważony mimo przejść
Janek widział i przeżył dużo, i był przy tym bardzo spokojny i zrównoważony. Znaliśmy się ze spotkań byłych żołnierzy Armii Krajowej, w których zawsze był aktywny. Działał czynnie w organizacji, chętnie słuchaliśmy jego rad. Zawsze miał wiarę, że będzie lepiej. Mawiał, że pamięć ma bardzo dobrą, ale krótką. Bardzo przeżył, jak parę lat temu nie przedłużono mu prawa jazdy, bo zawsze na duchu podtrzymywały go regularne wycieczki do Chicago do księgarni po polską prasę i książki.
– Tadeusz Gubała
Zebrała: Joanna Marszałek
[email protected]
Reklama