W czasie tegorocznej konwencji Partii Republikańskiej pokazano krótki film, w którym sugerowano, że zanim Donald Trump doszedł do władzy, Amerykanie w różnych częściach świata byli więzieni, prześladowani i bici, ale że za rządów obecnego prezydenta wszystko to się zmieniło. Kolejne sceny ukazywały ceremonie witania w kraju wcześniej więzionych, a później uwolnionych „zakładników”...
Bici i torturowani
Sam prezydent w czasie konwencji podkreślał, że za jego rządów zwolnionych zostało 50 Amerykanów więzionych w 22 różnych krajach. Jednak rzeczywistość jest nieco inna, o czym doskonale wiedzą tacy ludzie jak Nicodemus Acosta. W swoim czasie służył on w amerykańskiej marynarce wojennej, a po zakończeniu służby stał się najemnym pracownikiem (private contractor) wspierającym amerykańskie siły wojskowe operujące na Bliskim Wschodzie. Kiedy przebywał w Kuwejcie, został oskarżony o handlowanie marihuaną, za co został pośpiesznie osądzony i skazany, bez żadnych konkretnych dowodów winy, na 25 lat więzienia.
Mimo że Acosta działał na rzecz amerykańskiego rządu, został przez władze w Waszyngtonie i przez Pentagon zupełnie zapomniany. Nikt się z nim nie kontaktował ani też nikt nie zabiegał o to, by wydany wyrok został unieważniony lub zmieniony. Ostatecznie Acosta wyszedł na wolność po roku, głównie dzięki działaniom rodziny i przyjaciół oraz dziennikarzy. Twierdzi on jednak, że w ciągu ostatnich pięciu lat 28 Amerykanów przebywało w osławionym Centralnym Więzieniu w Kuwejcie, gdzie więźniowie bywają bici, torturowani i zmuszani do składania fałszywych zeznań.
Scenariusz tych wydarzeń jest niemal zawsze taki sam. Kuwejcka policja dokonuje nocnych nalotów na mieszkania zajmowane przez obywateli amerykańskich. Jeśli znajduje nawet mikroskopijne ilości marihuany, natychmiast ogłaszane jest wielkie śledztwo w sprawie domniemanego przemytu znacznych ilości narkotyków. Niektórzy aresztowani Amerykanie pod presją bicia i tortur przyznają się do winy. Przed sądem nie mają żadnych szans, gdyż wymiar sprawiedliwości w Kuwejcie stoi na straży autorytarnych władców, a nie praworządności.
Teoretycznie Departament Stanu ma obowiązek pomagać obywatelom USA w ich tarapatach prawnych poza granicami kraju i często tak jest. Jednak Acosta twierdzi, że jest prosta przyczyna, dla której niektórzy Amerykanie zdani są wyłącznie na samych siebie. Zarówno on, jak i pozostali amerykańscy więźniowie w kuwejckim więzieniu to ludzie czarnoskórzy. Biali „kontraktorzy” zwykle bardzo szybko wracają do domu po interwencjach władz federalnych.
Z historycznego punktu widzenia w amerykańskich siłach zbrojnych zawsze obowiązywał slogan no man left behind, który nakazywał odzyskiwanie ciał poległych żołnierzy, uwalnianie jeńców wojennych, itd. Jednak ostatnie lata przyniosły pewne istotne zmiany, które znacznie skomplikowały sytuację. Armia coraz częściej ucieka się do pomocy ludzi, którzy technicznie rzecz biorąc nie są członkami sił zbrojnych, a jedynie podpisują z Pentagonem kontrakty na wykonywanie konkretnych zadań. Powstała w ten sposób dość liczna grupa osób, które działają na rzecz kraju i w imieniu armii, ale nie są objęte przepisami obowiązującymi w siłach zbrojnych.
Automatyczne wyroki
Acosta przybył do Kuwejtu w roku 2016 i w bazie Arifjan pracował w biurze komputerowej obsługi technicznej. Zanim podjął tę pracę, został przeszkolony w Fort Bliss w okolicach El Paso. Jako były żołnierz czuł się jak ryba w wodzie i po raz pierwszy w życiu nieźle zarabiał, bo za swoją pracę w Kuwejcie dostawał ponad 100 tysięcy dolarów rocznie. Był to dla niego spory awans. Urodził się w biednej rodzinie mieszkającej w nowojorskiej dzielnicy Bronx i w młodości marzył o karierze bejsbolisty. Gdy jednak nic z tego nie wyszło, wstąpił w szeregi marynarki wojennej i przez parę lat służył w okolicach Bahrajnu, a potem u wybrzeży Hiszpanii. Jednak nie mógł liczyć na zarobki większe niż 30 tysięcy dolarów rocznie i dlatego zdecydował się na karierę prywatnego, najemnego pracownika.
Kanadyjski profesor Thomas Crosbie twierdzi, że ludzie tacy jak Acosta to „emigranci ekonomiczni”, którzy nie mają szans na sukces w normalnych amerykańskich warunkach i którzy zwykle wywodzą się z biednych rodzin i mniejszości rasowych. Tak właśnie było w przypadku Acosty. Twierdzi on, że po miesiącu spędzonym w areszcie zaprowadzono go do pokoju, w którym znajdował się jakiś kuwejcki urzędnik oraz przedstawiciel konsulatu USA. Jednak spotkanie to niczego nie dało – amerykański dyplomata zdawał się być przekonany o winie Acosty i nie zaoferował żadnej pomocy. Gdy w lutym 2019 roku Amerykanin stanął wreszcie przed sądem, sędzia w zasadzie w ogóle nie interesował się przebiegiem procesu i wpatrywał się nieustannie w ekran telefonu komórkowego. Wyrok zapadł niemal automatycznie i nieuchronnie.
Jednak po sześciu miesiącach Acosta ponownie stanął przed sądem, gdzie inny sędzia poinformował go, iż wyrok za przemyt narkotyków został unieważniony i że kara za używanie marihuany została zredukowana do czterech lat pozbawienia wolności. Co się stało? Jak się okazało, kilku amerykańskich reporterów, zaalarmowanych przez rodziny więzionych w Kuwejcie ludzi, zaczęło dzwonić do Departamentu Stanu i domagać się wyjaśnień. Przestraszeni biurokraci skontaktowali się ze swoimi kuwejckimi odpowiednikami, którzy w obawie przed konsekwencjami wszczęli pośpiesznie procedury zmierzające do zwolnienia większości więźniów.
Acosta odzyskał wolność pod koniec 2019 roku i wrócił do USA, ale zostawił w kuwejckim więzieniu 11 swoich kolegów. Kilka miesięcy później w Kuwejcie zjawiła się nowa ambasadorka USA, Alice Romanowski. Wszczęła ona energiczne działania na rzecz uwolnienia wszystkich Amerykanów. Jednak jej wysiłki na razie nie przyniosły żadnych rezultatów.
Andrzej Heyduk
Reklama