Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 11:37
Reklama KD Market

Gorący listopad

W początkach listopada 1918 roku władza w Warszawie leżała na ulicy. Kontroli nad sytuacją w mieście, i w ogóle na ziemiach polskich, nie sprawował nikt. Ani dopiero co utworzone polskie niby-rządy, ani Niemcy, którzy okupowali Warszawę od 1915 roku – po wyparciu z niej Rosjan. Warszawa pogrążała się w chaosie. Nie było nikogo, kto nadawałby się na przywódcę Polaków. I kogo Polacy chcieliby słuchać... Aż 10 listopada przyjechał do Warszawy – dopiero co zwolniony z niemieckiej twierdzy w Magdeburgu – komendant osławionej Pierwszej Brygady Legionów Józef Piłsudski. Później nawet najwięksi wrogowie Piłsudskiego przyznawali, że w tych przepełnionych anarchią i niepewnością chwilach był on jedynym możliwym kandydatem na przywódcę państwa polskiego. Piłsudski w Warszawie Sam przyjazd Józefa Piłsudskiego do Warszawy to skomplikowana sprawa. Tak ów przyjazd opisał Jędrzej Moraczewski, bliski współpracownik Piłsudskiego i premier pierwszego rządu po odzyskaniu przez Polskę niepodległości: „11 listopada wrócił nareszcie po półtorarocznej niewoli do Warszawy Komendant Józef Piłsudski. Po entuzjastycznym powitaniu przez niezliczone tłumy, oblegające Dworzec Wiedeński, zabrał się Komendant natychmiast do pracy. Odbył dłuższą naradę z Radą Regencyjną, której wynikiem było ustąpienie regentów i oddanie całej władzy w ręce Piłsudskiego”. W kolejnych latach, przy różnych okazjach, będzie się publikować fotografię z przyjazdu Piłsudskiego do Warszawy 11 listopada 1918 roku. Jest na niej odświętnie ubrany Piłsudski w otoczeniu dostojników, księży i tłumu ludzi z kwiatami. To zdjęcie było powtarzane wielokrotnie w podręcznikach szkolnych, a nawet w pracach naukowych. Tymczasem rzecz wyglądała zupełnie inaczej. Moraczewski zwyczajnie zmyślił powitanie Piłsudskiego na dworcu w Warszawie – dla celów propagandowych. A wyżej wspomniana fotografia przedstawiała wcześniejszy przyjazd przyszłego Marszałka do Warszawy – w grudniu 1916 roku. Przyjechał wtedy z Krakowa, aby objąć przewodnictwo w komisji wojskowej Tymczasowej Rady Stanu, która powstała za zgodą Niemiec i Austro-Węgier. Tymczasowa Rada Stanu miała być zalążkiem rządu Królestwa Polskiego, które obiecały utworzyć te dwa mocarstwa. W gruncie rzeczy Niemcom chodziło głównie o pozyskanie polskiego rekruta do amii zaborczej. Piłsudski zdał sobie z tego sprawę i zerwał współpracę z Niemcami. I ci zamknęli go w twierdzy Magdeburg. Piłsudski wyjechał do Warszawy z Berlina, gdzie go z Magdeburga przewieźli Niemcy. W jedynym wagonie podczepionym do lokomotywy towarzyszył mu tylko wierny adiutant, Kazimierz Sosnkowski. W Warszawie był nie 11 listopada, jak napisał Moraczewski, tylko 10. Na Piłsudskiego nie czekały radosne tłumy, nie było żadnych dostojników ani ludzi z kwiatami. Peron świecił pustką, bo mało kto wiedział o przyjeździe Piłsudskiego. O tym, że chylący się ku upadkowi niemiecki rząd uwolnił Piłsudskiego z Magdeburga i zapewnił mu przejazd do Warszawy, dowiedziano się w ostatniej chwili, gdy pociąg był już w drodze. Zastanawiające jest, dlaczego Niemcy pozwolili Piłsudskiemu pojechać do Warszawy. Rok wcześniej zawieźli Lenina do Petersburga, licząc, że wywoła on jeszcze większy chaos w Rosji. I nie zawiedli się. Jeżeli na to samo liczyli w przypadku Piłsudskiego, to się bardzo a bardzo przeliczyli. Informacja o przyjeździe Józefa Piłsudskiego do Warszawy dotarła w ostatniej chwili do komendanta Polskiej Organizacji Wojskowej, Adama Koca. On z kolei powiadomił paru swoich współpracowników, między innymi Annę Minkiewiczową. Na peron dotarło tylko kilka osób, w tym jeden dziennikarz bez aparatu fotograficznego. Do skromnego powitania Piłsudskiego spontanicznie dołączyli się przypadkowi podróżni. Komendant był rozczarowany. Oczekiwał powszechnego entuzjazmu, a tu cisza i pustka. Już po kilku godzinach od przyjazdu zorientował się, że w Warszawie panuje chaos i stan półrewolucji. Poza tym dowiedział się, że w Lublinie, bez oglądania się na niego, Ignacy Daszyński tworzy polski rząd. To był mocny cios dla Piłsudskiego. Wśród nielicznych witających Józefa Piłsudskiego była Anna Minkiewiczowa. Tak wspominała: „Komendant był blady, cerę miał ziemistą. Miał na sobie znoszony, brudny płaszcz wojskowy, na głowie maciejówkę. Przepasany był pasem niemieckim, na którym zawieszony był krótki, również niemiecki sztylet. Broń tę zwrócili Komendantowi Niemcy, na znak, że jest wolny”. Na dworcu Piłsudski, znany hipochondryk, nie ukrywał, że źle się czuje. I widać to było po nim. Nie miał powodów do dobrego samopoczucia. Jednak przyjazd Józefa Piłsudskiego do Warszawy nie przebiegł bez echa. Dzięki dziennikarzom, a przede wszystkim gazeciarzom, którzy głośnymi okrzykami obwieszczali powrót Komendanta do kraju – a także dzięki plotkom, które wówczas były tym, czym dzisiaj Internet – wieść o przyjeździe Komendanta lotem błyskawicy rozeszła się po mieście. Przejęcie władzy Sześć lat później Józef Piłsudski wyznał: „Byłem przerażony tym, co zastałem, i chciałem najbardziej tchórzliwie uciec z Warszawy. Zastałem tam bowiem to, co w myślach nazwałem od dawna konkubinatem z zaborcą, konkubinatem, w którym zaborca jest zawsze silniejszy od Polski”. Planował natychmiast jechać do Lublina lub Krakowa, gdzie spodziewał się sytuacji bardziej sprzyjającej sprawie polskiej. W Lublinie podporządkowałby sobie Daszyńskiego z jego naprędce skleconym rządem. Pod Wawelem, gdzie był bardzo znany, poszłoby mu równie łatwo. Tam władzę z rąk Austriaków, już w październiku, przejęła Polska Komisja Likwidacyjna z Wincentym Witosem na czele. W Warszawie władzę teoretycznie sprawowała, z nadania Niemców, polska Rada Regencyjna. Ale jedyną realną siłę stanowiły niemieckie Rady Żołnierskie – były przedstawicielami kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy niemieckich w Warszawie. To ich rozkazów słuchało wojsko. Oddziały niemieckie były wciąż zdyscyplinowane. Choć na wieść o wybuchu rewolucji w Berlinie wielu rekrutów marzyło już tylko o jak najszybszym powrocie do domu. Tak wspominał tę sytuację Piłsudski: „Niemcy, pobite na zachodzie, na wschodzie wciąż pozostawały siłą. 200 kilometrów od Warszawy przelewało się mrowie najeżone bagnetami, uzbrojone od stóp do głowy, tysiąckrotnie silniejsze od nas technicznie”. Taka siła mogła zniweczyć odrodzenie się państwa polskiego. Piłsudski był człowiekiem o mocnym charakterze. Miał naturę wodza. Musiał wygrywać. Otaczała go sława komendanta Pierwszej Brygady Legionów. Poza tym sprzyjało mu szczęście – a to coś, co jest nieodzowne wielkim przywódcom. Tylko że w tym wypadku szczęście Piłsudskiego było też szczęściem wszystkich Polaków. Nie na darmo Napoleon oceniał swoich generałów nie tylko podług tego, czy są waleczni i myślący, ale także, czy sprzyja im szczęście. Gdy Piłsudski zastanawiał się nad wyjazdem do Lublina lub Krakowa, do pensjonatu Wandy Romanówny, gdzie mieszkał, późnym wieczorem przyszli delegaci niemieckiej Rady Żołnierskiej. Zadeklarowali, że wojska niemieckie dobrowolnie opuszczą miasto, jeśli Piłsudski zapewni im bezpieczeństwo w czasie ewakuacji. Niemcy uznali go za jedyną osobę, która jest w stanie spełnić ich postulat. Tę nocną wizytę niemieckich żołnierzy Piłsudski wspominał po latach: „Byli przekonani, że jeśli zwrócą się do jednych, to drudzy tylko za to, że się do tamtych zwrócili, zaczną na nich napadać i ich wyrzynać, gdy zaś zwrócą się do przeciwników Rady Regencyjnej, to kto wie, czy Rada Regencyjna nie zacznie ich napadać i wyrzynać”. Piłsudski stał się panem sytuacji. Obecność żołnierzy niemieckich w Warszawie to było coś o wiele więcej niż przysłowiowa zadra w oku. Młodzi członkowie Polskiej Organizacji Wojskowej, po dobroci lub nie, chcieli rozbrajać Niemców. Niemcy, inaczej niż Austriacy w Krakowie, nie zamierzali dobrowolnie oddać broni. W mieście już wybuchały polsko-niemieckie starcia. Gdyby jednak doszło do konfrontacyjnej sytuacji, to Niemcy, mając przewagę liczebną i będąc lepiej uzbrojonymi, wyszliby z tego starcia zwycięzcami. Polska Organizacja Wojskowa liczyła tylko 9 tysięcy żołnierzy. Piłsudski stał się gwarantem bezpiecznego wyjścia Niemców z Warszawy. Obiecał im to. W zamian zażądał oddania Polakom broni i amunicji, a także sprzętu wojskowego i taboru kolejowego. Niemcy na to przystali. W ten sposób Piłsudski zyskał wielką przewagę nad innymi polskimi politykami. A że w polityce nie kierował się sentymentami, wykorzystał tę przewagę na całego. Od tej chwili nic już nie mogło się zdarzyć bez jego udziału. Rada Regencyjna przekazała mu władzę i naczelne dowództwo. Do pensjonatu Romanówny przychodziło wielu ludzi. Jedni po to, by zobaczyć Komendanta. Drudzy, by zaoferować swoje usługi. Jeszcze inni, by zadeklarować wierność i posłuszeństwo. Z Lublina przyjechał, aby oddać się do jego dyspozycji, znany pisarz Wacław Sieroszewski, który był ministrem propagandy w rządzie Daszyńskiego. Nie oglądając się na siwe włosy pisarza, Piłsudski łajał go jak młokosa: „Jesteście dzieci, w gorącej wodzie kąpani! Ani na chwilę nie można zostawić was samych”. Tego rodzaju odzywki były charakterystyczne dla Piłsudskiego. Ale mógł sobie na to pozwolić. Zdobył władzę, której nie oddał aż do śmierci w 1935 roku. Rozbrajanie okupantów Na części ziem polskich rozbrajanie okupacyjnego wojska i usuwanie zaborczej administracji nie sprawiało Polakom większych trudności. Urzędnicy austriaccy wycofywali się dobrowolnie. Żołnierze austriaccy nie stawiali oporu podczas rozbrajania. W ciągu dwóch tygodni udało się ich wyprzeć z takich miast jak Kraków, Lublin, Dęblin czy Kielce. Podobnie było w całej Galicji Zachodniej. Ewakuacja Niemców z Warszawy i terenu Królestwa Polskiego nie przebiegała równie sprawnie. W każdej chwili groziło zbrojnym wybuchem pomiędzy Polakami a Niemcami. Żołnierze niemieccy byli zdemoralizowani przegraną wojną, ale wciąż dobrze uzbrojeni. Stanowili zagrożenie dla dążeń niepodległościowych Polaków. Piłsudski zdawał sobie sprawę, że odpowiednio podburzeni Polacy chętnie wymierzyliby sprawiedliwość okupantowi. Chciał jednak uniknąć ofiar. Ale nie obyło się bez rozlewu krwi. Podczas spontanicznego, bez planu i kierownictwa, rozbrajania Niemców w Warszawie, życie straciło 10 Polaków, 30 zostało rannych. W pewnym momencie 8 tysięcy żołnierzy niemieckich zajęło Cytadelę, wyrażając gotowość do walki z Polakami. Gdyby Piłsudski nie zapewnił Niemcom bezpiecznego odwrotu z Warszawy, polałoby się dużo polskiej krwi. Ostatecznie 19 listopada Warszawę opuścili ostatni żołnierze niemieccy. Łącznie wyjechało ich 30 tysięcy. Z miasta, bojąc się napaści Polaków, wyjeżdżali z bronią. Zgodnie z umową oddawali ją na stacjach granicznych. W innych częściach zaboru pruskiego rozbrajanie Niemców przebiegało bardzo różnie. W wielu miastach i miasteczkach skutecznie i bez ofiar odbierano Niemcom broń. Tak było między innymi w Częstochowie, Ciechanowie, Kaliszu, Mławie. Ale gdzie indziej były ofiary śmiertelne po obu stronach. W Łodzi i Sieradzu zginęło kilku Polaków. Miast, gdzie ginęli Polacy podczas rozbrajania Niemców, było więcej. Jednak najbardziej dramatyczne zajścia powstały w Międzyrzeczu Podlaskim. Początkowo nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii. Mieszkańcy Międzyrzecza rozbroili Niemców bez oporu z ich strony. Miasto znalazło się pod polską kontrolą. Ale w nocy z 15 na 16 listopada do miasta, od wschodu, wkroczyły silne i zorganizowane oddziały niemieckie. Jeden z Polaków tak opisał tamte chwile: „Nagle łomot, trzask wywalanego okna. Do pokoju, gdzie sypiał syn, pada granat i wybucha. Słyszymy, jak ktoś dobija się do drzwi. Za chwilę padają wyłamane. Do domu wchodzą Niemcy. Zajrzeli do naszego pokoju, szukają dalej. Po rewizji słyszę: »Pójdzie pan z nami do Białej i będzie tam rozstrzelany«”. Rabunki i mordy dotknęły każdego z mieszkańców Międzyrzecza, kto był choćby podejrzany o rozbrajanie Niemców. Życie straciło 44 Polaków, wiele więcej było rannych. W sumie podczas rozbrajania Niemców, w listopadzie 1918 roku, zginęło około stu Polaków. Kiedy dzięki Piłsudskiemu Niemcy ostatecznie wycofali się, Polacy mogli się skoncentrować na organizowaniu państwa. Ustanowienie Święta Niepodległości 11 listopada Polska nie uzyskała niepodległości. To data umowna i jest wyborem piłsudczyków. Początkowo głównym konkurentem tego dnia był 14 listopada, kiedy to Józef Piłsudski przejął pełną władzę od Rady Regencyjnej. Po 1926 roku (zamach majowy) forsowano przede wszystkim 11 listopada. Chciano w ten sposób powiązać dzień odrodzenia Polski z dniem kapitulacji Niemiec w I wojnie światowej, ale także z przyjazdem Piłsudskiego do Warszawy. Był też brany pod uwagę 10 listopada, dzień, w którym Piłsudski faktycznie przyjechał do Warszawy. Tylko, jak przekonywał wpływowy wśród polityków pisarz Cat-Mackiewicz, termin ten nie wchodził w grę, gdyż w 1918 roku była to niedziela, a w niedziele nie tworzy się wielkiej historii. Ostatecznie dopiero w 1937 roku oficjalnie ustanowiono 11 listopada Świętem Niepodległości Polski. Ryszard Sadaj
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama