Mój ojciec stracił swoją rodzinę w wojnie. Jego bracia, siostry, ciocie i wujkowie odeszli przed jej końcem w maju 1945 roku.
Jednak miał inną rodzinę. To byli mężczyźni i kobiety, których spotkał w ciągu czterech lat, jakie spędził w obozie koncentracyjnym i w obozie pracy w Niemczech podczas wojny. Zawsze mówił o nich jak o braciach i siostrach. Niektórzy byli Polakami, niektórzy nie. Byli ludźmi z różnych środowisk, z różnych krajów, różnego pochodzenia, różnych zawodów, ale wszyscy oni byli jego braćmi i siostrami.
Kiedy byłem dzieckiem, pamiętam jak szliśmy ulicą Division i spotkaliśmy jednego z mężczyzn z obozu koncentracyjnego Buchenwald. Mój tata natychmiast zarzucił ramiona na tego mężczyznę, przytulił go i zapłakał, szepcząc „mój brat, mój brat”.
To był sposób, w jaki mój tata zawsze opowiadał o ludziach, których spotkał w obozach.
Nawet jeśli nie znał ich przed wojną, wszyscy byli jego braćmi i siostrami – braćmi i siostrami z miast, których nazwy nie pojawiały się na mapach, wiosek zagubionych na bagnach wschodu i w wąwozach południa. Byli mężczyznami i kobietami z miast i krajów, którzy znali jedzenie, jakiego nie potrafił sobie wyobrazić: chleb w kształcie ptaków, wino gorzkie i błękitne jak łzy, ziemniaki miękkie i ciepłe jak letnie chmury – i makaron.
I każdego dnia on oraz jego bracia i siostry wykonywali prace, do których zmuszali ich Niemcy. Cięli drewno zepsutymi piłami, ciągnęli sosnowe trumny z pociągów, które przyjechały z pól bitew, i wykopywali ciała niemieckich cywilów z wraku Magdeburga po tym, jak amerykańskie samoloty zbombardowały go na proch i gruz.
Początkowo bracia i siostry rozmawiali o zapachu zmarłych i okropności pracy, ale później już przestali.
I z tych samych szarych metalowych mis, ci bracia i siostry jedli to, co dali im Niemcy – zupę, która zawsze była za rzadka, mięso z żywymi robakami, chleb robiony z trocin i smutku – i patrzyli na siebie tym samym zimnym spojrzeniem bo wiedzieli, że tylko ta miłość, jaką do siebie czuli nawzajem, przytrzyma ich przy życiu do wiosny.
My Father’s Brothers and Sisters in the Camps
My father lost his family in the war. His brothers and sisters, his aunts and uncle were all gone before the war ended in May of 1945.
However, he had another family. These were the men and women he met during the four years he spent in the concentration and slave labor camps in Germany during the war. He always talked about these men and women as his brothers and sisters. Some were Poles, and some weren’t. They were people from various backgrounds and various countries and various classes and various occupations, but all of them were his brothers and sisters.
When I was a kid, I remember one time walking with him on Division Street when he ran into one of the men he had been with in Buchenwald Concentration Camp. My dad immediately threw his arms around this man and hugged him and wept, whispering “my brother, my brother.”
That’s the way my dad always talked about the people he had met in the camps.
Even though he had not known them before the war, they were all his brothers and sisters, brothers and sisters from towns whose names appeared on no maps, villages lost in the marshes of the east and the ravines of the south, men and women from cities and countries who’d known food he couldn’t imagine: bread in the shape of birds, wine as bitter and blue as tears, potatoes soft and warm as summer clouds–and macaroni.
And each day he and his brothers and sisters did the work the Germans forced them to. They cut wood with broken saws, hauled pine coffins from the trains that came from the battlefields, and dug the bodies of German civilians from the wreckage of Magdeburg after the American planes bombed it to dust and rubble.
At first these brothers and sisters talked about the smell of the dead, the awfulness of the work, and then they didn’t.
And from the same gray metal buckets, these brothers and sisters ate what the Germans gave them, soup that was always too thin, meat alive with maggots, bread made from sawdust and sorrow, and they looked at each other with the same cold eyes, and they knew that only the love they felt for each other could keep them alive till spring.
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera, za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem dwóch powieści kryminalnych o detektywie Hanku Purcellu oraz powieści wojennej pt. „Road of Bones”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.
―
John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.
Bracia i siostry mojego ojca w obozach / My Father’s Brothers and Sisters in the Camps
- 10/29/2020 10:46 PM
Reklama