Prezydent Trump mówi, że zaakceptuje orzeczenie Sądu Najwyższego w sprawie wyborów
- 09/24/2020 10:32 PM
Prezydent Donald Trump oświadczył w czwartek, że zaakceptuje orzeczenie Sądu Najwyższego, jeśli ten uzna, że to kandydat demokratów Joe Biden jest zwycięzcą wyborów prezydenckich, które odbędą się 3 listopada.
W środę Trump odmówił jednoznacznego zobowiązania się do pokojowego przekazania władzy w razie przegranej w wyborach. Odpowiadając na pytanie o to, zauważył, że "będziemy musieli zobaczyć, co się stanie" i ponowił swoje zarzuty dotyczące głosowania pocztą.
Słowa te wzbudziły obawy komentatorów i rozpętały w mediach spekulacje, dlaczego prezydent udzielił wymijającej odpowiedzi. Trump znalazł się pod presją nie tylko demokratów, ale także części Partii Republikańskiej. Pytany w czwartek przez Fox News, czy w przypadku wyborczej porażki zaakceptowałby decyzję Sądu Najwyższego, która przyznałaby wygraną Bidenowi, prezydent odparł, że "zgodziłby się z nią". Następnie od razu ponowił krytykę dotyczącą głosowania korespondencyjnego. "Myślę, że mamy ku temu długą drogę. Te karty wyborcze to jest horror" - ocenił.
W rozmowie z Fox News gospodarz Białego Domu ubolewał także, że pada ofiarą podwójnych standardów i uznał, że podobne komentarze ze strony polityków Partii Demokratycznej nie wzbudzają takich kontrowersji.
Z uwagi na epidemię koronawirusa w wielu stanach znacząco poszerzono możliwość głosowania pocztowego przed 3 listopada. Pewne jest, że w ten sposób głos odda w tym roku rekordowa liczba Amerykanów.
Trump od miesięcy powtarza, że masowe głosowanie w sposób korespondencyjny spowoduje fałszerstwa. Szczególnie niepokoi go fakt, że w niektórych stanach karty wyborcze wysyłane są bezpośrednio do obywateli, którzy o to nie wnioskowali. Media i eksperci przyznają, że istnieje szansa, że w noc wyborczą nie poznamy zwycięzcy amerykańskich wyborów prezydenckich. W wielu stanach jeszcze po 3 listopada zliczane będą głosy z datą stempla pocztowego poprzedzającą ten termin. W Michigan, gdzie toczy się zacięta kampanijna walka, karty wyborcze mogą spływać i być zliczane aż do 17 listopada.
Z uwagi na kontrowersje i rozciągnięty wyborczy proces po 3 listopada prawdopodobne są batalie sądowe w sprawie liczenia głosów i ich ważności. Sprawy te mogą trafić ostatecznie nawet do Sądu Najwyższego, który rozstrzyga o wyborach.
Po śmierci w piątek liberalnej Ruth Bader Ginsburg jest w nim ośmioro sędziów. Przewagę mają konserwatyści. Republikanie, którzy mają obecnie i prezydenta i większość w Senacie, planują zakończyć proces zatwierdzania zastępczyni Ginsburg jeszcze przed wyborami. Budzi to sprzeciw demokratów, którzy uważają, że z nominacją należy się wstrzymać aż do poznania werdyktu wyborców.
Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)
Reklama