Aż 80 proc. budynków w miejscowości Malden na wschodzie stanu Waszyngton spłonęło w poniedziałkowym pożarze. Ogień zniszczył m.in. komisariat, remizę, ratusz, bibliotekę oraz pocztę. Służby upewniają się, czy nikt nie zginął.
"Skali tej katastrofy naprawdę nie da się wyrazić słowami" - przekazał w oświadczeniu szeryf hrabstwa Whitman Brett Myers. "Pożar zostanie ugaszony, ale społeczność zmieniła się na zawsze. Mam tylko nadzieję, że nie stwierdzimy, że pożar pochłonął więcej niż domy i budynki. Modlę się, by wszystkim udało się wydostać na czas" - dodał.
Miejscowość położona jest na terenach rolniczych nieco ponad 50 km na południe od Spokane. Mieszka w niej ok. 200 osób.
Na chwilę przed szybko rozprzestrzeniającym się pożarem do drzwi mieszkańców Malden pukano i proszono o ewakuację. Władze wyrażają nadzieję, że do wszystkich udało się dotrzeć na czas, ale nie mają pewności. Do tej pory nie ma żadnych informacji o ofiarach śmiertelnych i rannych.
We wschodnim Waszyngtonie podsycane silnymi wiatrem pożary strawiły w poniedziałek obszar ponad 120 tys. hektarów. Niebezpieczna sytuacja ma utrzymać się jeszcze przez dwa dni - strefa zagrożenia obejmuje większość terytorium stanu. Już teraz ponad 100 tys. osób w Waszyngtonie nie ma prądu.
Poniedziałkowe pożary lokalne władze "nazywają historycznym wydarzeniem" - relacjonuje lokalna stacja Spokane Public Radio. Akcje gaśnicze utrudnia dym oraz unoszący się w powietrzu piasek - nie pozwala to na używanie w niej samolotów i śmigłowców.
Jak podaje amerykański Narodowy Ośrodek Przeciwpożarowy (NIFC), obecnie w USA jest 76 dużych pożarów. Od kilku tygodni najbardziej dotknięta jest nimi Kalifornia.Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)
Reklama