Ludzkość stanęła na początku tego roku w obliczu poważnego zagrożenia epidemiologicznego, z którym walka nadal trwa. Nie jest to jednak największa klęska tego rodzaju w historii. Epidemia grypy hiszpanki, która rozpoczęła się w 1918 roku i trwała 2 lata, w sumie spowodowała śmierć co najmniej 50 milionów ludzi. Jej śmiertelność była znacznie wyższa od grożącego nam dziś wciąż koronawirusa...
Alarmistyczne prognozy
Przez wiele lat naukowcy nie wiedzieli, jakie było źródło tragicznej pandemii, która ogarnęła świat pod koniec I wojny światowej. Dopiero w roku 2005 pojawiły się dane, z których wynikało, że pierwotnym źródłem zakażenia były prawdopodobnie ptaki, a ściślej drób hodowany w Fort Riley w stanie Kansas. Fakt ten poważnie niepokoi wielu naukowców. Wśród bijących na alarm jest epidemiolog doktor Michael Greger, który od kilku lat przepowiada, że prędzej czy później czeka nas globalna katastrofa. Zdaniem naukowca w wyniku nowej pandemii ludność naszego globu może zostać zredukowana o połowę.
Zasadniczym źródłem jego alarmistycznych prognostyków są tzw. zoonozy, czyli choroby „przeskakujące” ze zwierząt na ludzi. Koronawirus również jest taką chorobą, ale na szczęście jego wskaźnik śmiertelności, choć wielokrotnie wyższy od sezonowej grypy, jest stosunkowo niski. Jednak Greger nie martwi się takimi zwierzętami jak nietoperze ani też nie jest specjalnie zaniepokojony chińskimi targami, na których sprzedaje się dzikie zwierzęta. Jego ostrzeżenia dotyczą przede wszystkim miliardów kurczaków, hodowanych na całym świecie, zwykle w fatalnych warunkach. Kurze mięso jest tanie, a jaja stanowią nieodłączny element prawie każdej diety. Jednak istnienie tak ogromnej ilości ptactwa stanowi istotne zagrożenie.
Historia powinna nas wiele nauczyć, twierdzi Greger. Pierwotnym źródłem zarazków gruźlicy były kozy, czarną ospę przekazały nam wielbłądy, trąd dostaliśmy od niektórych gatunków wołów, koklusz podarowały nam w prezencie świnie, a wirus zwykłego kataru pochodzi od bydła i koni. Wszystkie te zarazki zwykle w żaden sposób nie szkodzą wymienionym zwierzętom, ale po przeniesieniu się do ludzkich organizmów podlegają mutacji i często zmieniają się w niezwykle niebezpieczne organizmy.
Czasami transmisja wirusa ze świata zwierząt do ludzi odbywa się przez organizmy pośrednie. Naukowcy są obecnie zdania, że koronawirus najpierw przeniósł się z nietoperzy do rzadkich zwierząt zwanych łuskowcami, a dopiero od nich zarazili się ludzie. W sumie jednak droga transmisji nie ma większego znaczenia – liczy się ostateczny efekt.
Faktem jest to, że Greger jest jaroszem i jako taki pozostaje przeciwnikiem produkcji mięsa na masową skalę. Twierdzi jednak, że nie ma to żadnego wpływu na głoszone przez niego teorie. Jego zdaniem, jeśli ludzie nie zmienią metod hodowania zwierząt, atak śmiercionośnego wirusa jest prędzej czy później praktycznie nieunikniony.
Ewolucyjna walka
W Stanach Zjednoczonych rośnie od pewnego czasu zainteresowanie konsumentów mięsem drobiu hodowanego w humanitarnych warunkach. Nie zmienia to jednak faktu, że zarówno w Ameryce, jak i w Chinach wielkie hodowle kurczaków nadal zmuszają ptaki do egzystencji na powierzchni mniej więcej kartki papieru. W tych warunkach jakikolwiek wirus rozpowszechnia się niemal natychmiast po całej hodowli, a możliwość przeniesienia się choroby na ludzi staje się niebezpiecznie duża.
W pewnym sensie to, co przepowiada Greger, o mało co nie stało się udziałem ludzkości w 1997 roku. Wtedy to 3-letni chłopiec z Hongkongu zapadł na tajemniczą chorobę, którą później zdiagnozowano jako ptasią grypę H5N1. Jej źródłem były kurczaki. Wirus był, jak twierdzi epidemiolog Michael Osterholm, „niezwykle podobny genetycznie do wirusa z 1918 roku”. Fakt, że nie doszło wtedy do światowej epidemii, zawdzięczamy głównie temu, iż zarazki nie były w stanie szybko się rozprzestrzeniać. Wspomniany chłopiec zmarł po tygodniu i zdążył zarazić 18 innych osób, z których 6 zmarło. Jednak ta mini-epidemia została zduszona w zarodku.
Greger jest zdania, że niemal pewne jest to, iż kiedyś pojawi się bardzo podobny wirus, którego śmiertelność może wynosić 50 proc., a zdolność do replikacji będzie taka, że pandemii nie da się w żaden sposób opanować. Zarazek podobny do H5N1 może okazać się 10-krotnie bardziej niebezpieczny od E-boli. Naukowiec przypomina, że grypa hiszpanka była niezwykle okrutnym zabójcą – zaczynała się od kaszlu i bólów mięśni, ale już po kilku dniach atakowała cały organizm, powodując krwotoki z nosa, uszu i oczu. Następnie wypełniała krwią płuca, co prowadziło do śmierci przez uduszenie. Jeden z patologów dokonujących w 1918 roku sekcji zwłok napisał, że u niektórych ofiar grypy płuca przypominały „porzeczkową galaretę”.
Przed 20 laty likwidacja znacznych połaci lasów w Malezji spowodowała, że niektóre gatunki nietoperzy zostały zmuszone do przeprowadzki na drzewa mango w pobliżu zagród świń. Odchody nietoperzy spowodowały następnie zarażenie się trzody chlewnej wirusem Nipah, który dla ludzi jest w 70 proc. przypadków śmiertelny. Do epidemii na większą skalę wprawdzie nie doszło, ale ponad 50 proc. zarażonych osób zmarło, a ponad milion świń trzeba było uśmiercić. Jest to przykład tego, w jaki sposób nasze decyzje ekologiczne mogą wpływać bezpośrednio na zagrożenia nowymi wirusami.
Laureat Nagrody Nobla, biolog Joseph Lederberg, w swoim czasie napisał: „Znajdujemy się w stanie ewolucyjnej walki z bakteriami i wirusami – nie ma żadnej gwarancji, że to my będziemy zwycięzcami”. Greger dodaje, że ludzkość nie jest w żaden sposób przygotowana na pojawienie się śmiercionośnego wirusa, przy którym koronawirus to małe piwo.
Krzysztof M. Kucharski
Reklama