Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 02:26
Reklama KD Market

Najgorsza jest niewiadoma. Polska pielęgniarka o pracy z chorymi na COVID-19

Najgorsza jest niewiadoma. Polska pielęgniarka o pracy z chorymi na COVID-19
Tato, dasz radę, bądź silny dla nas” – proszą dzieci, a pielęgniarka trzyma słuchawkę przy uchu pacjenta. 28-letnia Karolina Bojko, urodzona w Polsce pielęgniarka oddziału intensywnej opieki medycznej Szpitala Uniwersytetu Illinois (UIC Hospital), od wybuchu pandemii zajmuje się chorymi na COVID-19, u których choroba ma ciężki przebieg. O swojej trudnej pracy opowiedziała w rozmowie z Katarzyną Korzą. Katarzyna Korza: Od jak dawna jest Pani pielęgniarką? Karolina Bojko: – Jestem pielęgniarką od 6 lat. Studiowałam na Resurrection University w Chicago. Jako świeża absolwentka zaczęłam pracować w Amita Health, które nosiło wtedy nazwę Resurrection Medical Center. Od nieco ponad dwóch lat pracuję na oddziale intensywnej opieki medycznej Szpitala Uniwersytetu Illinois. Jak to się stało, że zaczęła Pani pracować z chorymi na COVID-19? Pracuję na oddziale intensywnej terapii, który przekształcono w oddział COVID-19. To zaczęło się po prostu od przyjęcia pacjentów, u których zdiagnozowano tę chorobę. Nasz oddział składa się z dwóch części. Na początku pacjenci z COVID-19 zajmowali jedną z nich, teraz zajmują całość, a żeby oddać rzeczywistość, muszę powiedzieć, że musieliśmy zamienić część oddziału intensywnej opieki pediatrycznej na oddział COVID-19. Dzieci po prostu zostały przewiezione do innych szpitali, by wygospodarować miejsca dla pacjentów chorych na koronawirusa. – Jak wygląda Pani tryb pracy? Ile godzin Pani pracuje, a ile odpoczywa? Do wybuchu pandemii pracowałam 3 dwunastogodzinne zmiany w tygodniu. Teraz pracuję o wiele więcej. Mamy niedobory kadrowe w załodze, pracuję prawie codziennie, czasem biorę dzień wolnego, ale nadal są to zmiany dwunastogodzinne. U nas nie jest najgorzej – dla przykładu, moja przyjaciółka pracuje na zmianach nocnych, od 7 wieczorem do 7 rano, idzie się przespać do domu i wraca do szpitala na 3 po południu. I zostaje już na całą noc na oddziale. Wszystko więc zależy od grafiku. To, jak szybko jesteśmy gotowi do pracy po odpoczynku, zależy od indywidualnych zdolności regeneracyjnych organizmu. Czasem bywamy na takiej adrenalinie, że właściwie trudno jest zasnąć. Jak zmieniła się, oprócz godzin pracy, Pani dzienna rutyna? Mieszka Pani w swoim domu? Bardzo wiele się zmieniło. Miasto zapewnia pracownikom medycznym pracującym z chorymi na COVID-19 hotel, więc nie mieszkam w swoim domu. To właściwie jest już mój trzeci hotel, bo przy pierwszym była budowa, więc niemożliwe były sen i regeneracja po nocnej zmianie. Przed pandemią biegałam, żeby trochę rozładować stres. To również jest trudne, bo muszę wymyślić, w jaki sposób odreagować bez biegania na zewnątrz, staram się więc ćwiczyć. Ale największą zmianą i problemem jest brak możliwości spotkania z rodziną. Fizycznie czuję się dobrze, ale ciągle w tyle głowy jest myśl, że skoro jestem z pacjentami całą noc, cały dzień, to może i ja mam koronawirusa. I może nie zagrozi on mi, ale może być bardzo groźny dla moich bliskich. Nie testuje się całej załogi szpitalnej, wobec czego po prostu nie wiem, czy jestem zdrowa, czy może noszę wirus w sobie. Jest Pani młodą osobą – pracuje pani w zawodzie od kilku lat. W zawodzie medycznym taki czas wystarczy jednak, żeby nazbierać trudnych doświadczeń. Czy Pani praca teraz jest porównywalna do wcześniejszych doświadczeń, czy może jest trudniejsza? Wcześniej, kiedy pracowałam na oddziale intensywnej opieki medycznej, przyjmowaliśmy pacjentów świadomych swojej choroby. Czasem opiekujemy się osobami, które – co jest bardzo smutne – są młode, z jednej strony mają przed sobą całe życie, z drugiej – przychodzi choroba i, niestety, umierają. Ale tym razem jest inaczej. Przyjmujemy osoby, które są młode – trzydziestolatków, czterdziestolatków – i czasem mają choroby współwystępujące. Niektórzy pacjenci są przytomni, niektórzy zmęczeni, ale świadomi, niektórzy pod respiratorami, to zależy od sytuacji. Ale po pierwsze wirus jest bardzo nieprzewidywalny, po drugie – w cierpieniu i umieraniu są samotni, bo ze względu na pandemię nie ma możliwości odwiedzin w całym szpitalu. Więc się do nich przywiązujecie... Tak. Stajemy się bliskimi osobami. Staramy się kontaktować pacjentów z rodzinami przez komunikatory, żeby ich rodziny mogły ich zobaczyć, to jest jedyna szansa na kontakt. Trzymając telefony słyszymy dzieci, które mówią do swojej mamy albo taty i to łamie nam serca, bo mamy świadomość stanu medycznego pacjenta. „Tato, dasz radę, bądź silny dla nas” – proszą zwykle dzieci. Straszną częścią naszej pracy jest również to, że odbieramy telefony i musimy poinformować bliskich pacjenta o jego śmierci. To są bardzo trudne rozmowy. Proszę wyobrazić sobie córkę, która przyprowadziła do szpitala mamę w niezłym stanie, a ja muszę jej powiedzieć, że mama nie żyje. „Czy mówisz mi, że nigdy nie zobaczę już mojej mamy?” – słyszę takie pytania. Co powiedzieć takiej osobie? Nie ma absolutnie żadnych słów, które ulżyłyby w bólu i rozpaczy. Po prostu pęka ci serce. Czy Pani, jako pracownik szpitala, dostaje wsparcie psychologiczne, narzędzia do radzenia sobie w tak trudnych kwestiach? Tak, szpital oferuje pomoc swoim pracownikom. Nie było tak od razu, bo sytuacja zaskoczyła wszystkich, ale nasz szpital szybko takie rozwiązania dla pracowników wypracował. Natomiast wiem, że bywa różnie w innych szpitalach i moi koledzy bez wsparcia przechodzą bardzo trudne chwile. Niektóre pielęgniarki na intensywnej terapii mają 3-4 pacjentów – to jest niebezpieczne zarówno dla nich, jak i dla pacjentów i oddziału. Ilu pacjentów Pani ma pod swoją opieką w ciągu zmiany? Jednego, czasem dwóch pacjentów. Ale jeśli pacjentowi podaje się silne leki, na przykład podtrzymujące ciśnienie albo pacjent wymaga dializy, to wtedy pod opieką pielęgniarki znajduje się jeden pacjent. Ale, tak jak mówiłam, w niektórych szpitalach są inne standardy. Ilu macie pacjentów na całym oddziale? Nie jestem w stanie podać dokładnej liczby. Ale oczekujemy wkrótce „tsunami”, mimo pełnego obłożenia oddziału. Proszę mnie źle nie zrozumieć – mamy ogromną liczbę pacjentów z COVID-19. Ale uważamy, że najgorsze jeszcze nadejdzie. Taka fala spodziewana jest po odwołaniu rozporządzenia stay-in-home. Wiele jest tych niewiadomych, potężny stres. Tak. Każdego dnia, kiedy wchodzę do szpitala, myślę o pacjentach i nie wiem, czy ta osoba, którą opiekowałam się wczoraj, jeszcze żyje? Kto dzisiaj przyjedzie? Jak dzisiaj wygląda emergency room? Który z dotychczasowych pacjentów o łagodniejszym przebiegu choroby będzie potrzebował łóżka na intensywnej terapii? Wiemy z mediów: wywiadów, ostrzeżeń i wiadomości, że typowymi objawami koronawirusa są krótki oddech, duszności, gorączka, kaszel. A z jakimi nietypowymi objawami choroby spotykacie się w szpitalu? Faktycznie, są to najczęstsze objawy. Ale jednym z częstych objawów jest również biegunka. Wiele osób traci węch i smak, i mogą to być najwcześniejsze objawy zakażenia. Więc jeśli nie czujesz zapachu swojego kremu albo perfum, musisz się bacznie obserwować. Mówi się o tzw. „pink eye”, ale my nie obserwujemy takiej zależności. Jakie objawy są najczęstszą przyczyną zgłoszenia się do szpitala? Gorączka i suchy kaszel, przy czym gorączka jest zwykle bardzo wysoka. Ale zgłaszają się również osoby wyłącznie z biegunką, mówi się nawet o tym, że jest to droga zakażenia wirusem. Jak rodzina znosi świadomość, że pracuje Pani w zagrożeniu własnego zdrowia? Codziennie rano dzwonią do mnie rodzice. Bardzo martwią się o mnie. Jestem młoda, nie mam własnej rodziny, więc to trochę jest tak, że jestem dobrą osobą do tej pracy. Gdybym miała dzieci, byłoby zdecydowanie trudniej. Ale i tak dla mojej rodziny jest to bardzo trudna sytuacja. Oni są w domu, oglądają wiadomości, mają wiedzę o tym, co się dzieje, zwłaszcza, że mówi się o pandemii absolutnie wszędzie, na każdym kanale telewizji. A Pani jest w oku cyklonu, w środku tego wszystkiego. Dokładnie tak. Poza tym, i ja za nimi tęsknię, za wspólnym spędzaniem czasu, zwyczajami, domem, również za naszymi psami. Czekam na wszystkie małe rzeczy, które do tej pory brałam za pewnik. Ale to wszystko będzie w Pani zasięgu dopiero, kiedy zakończy się pandemia. Tak. Bardzo na to czekam. Ponieważ mam w głowie tę uporczywą myśl, że skoro całymi dniami i nocami przebywam w szpitalu z chorymi, to i ja muszę być nosicielką tego wirusa, nawet nie próbuję się zbliżać do mojej rodziny. Nie przeżyłabym, gdyby zarazili się ode mnie i trafili do szpitala. Czy często chorują opiekunowie chorych, lekarze, pielęgniarki? Niestety, mamy współpracowników, którzy przebywają w kwarantannie, ponieważ są zdiagnozowani pozytywnie. Są to zarówno lekarze, jak i pielęgniarki. Kiedy to wszystko się zaczęło i nie mieliśmy testów i świadomości, że to tak zaraźliwy wirus, a i środki ostrożności nie zostały wdrożone natychmiast, wielu pacjentów nieświadomie nas zarażało. Ale teraz szpital robi wszystko, żeby z jednej strony szybko zidentyfikować chorych, z drugiej – zadbać o personel medyczny. W jaki sposób szpital to robi? Każdy pracownik musi zmierzyć temperaturę przy wejściu, jeśli jest w porządku, dostajemy specjalne naklejki na identyfikatory, znak, że jesteśmy dopuszczeni do pracy. Obowiązkowo nosimy maski – najbardziej wartościowe dla nas są maski N95, mimo tego, że świetne są te szyte dla nas specjalnie, to N95 pozwalają nam opiekować się chorymi na COVID-19. Mamy ich mało i ciągle drżymy, że ich zabraknie, tak, jak zdarzyło się w innych krajach. Mamy stosunkowo dobrą sytuację, bo mamy sprzęt ochronny, ale nie wiadomo w jakim kierunku to się potoczy. Czy wybierając ten zawód, podejrzewała Pani, że będzie pracować w warunkach epidemii? Zawsze wiedziałam, że chcę być pielęgniarką. Lubię swoją pracę, czerpię z niej ogromną satysfakcję. Wiedziałam też, że ten zawód niesie ryzyko, szczególnie praca na oddziale intensywnej opieki. Więc tak, wybierając tę pracę wiedziałam, że ten wybór jest niejako obciążony. Ale pandemii nie przewidziałam i nie znam nikogo, kto mógłby powiedzieć, że widział taką przyszłość. To jest nowe dla nas wszystkich. Wiemy, że koronawirus jest zaskakujący i agresywny. Co, według Pani, jest najgorsze w tej chorobie? Myślę, że najgorszą rzeczą w tej chorobie jest niewiadoma – nie sposób do końca przewidzieć, czy jako chory będziesz przypadkiem o łagodnym przebiegu, czy może będziesz potrzebować wsparcia respiratora. Straszny jest również brak możliwości wsparcia przez rodziny. Rozpaczliwa jest myśl, że nie możesz być blisko ukochanej osoby, której podróż życia właśnie się kończy. Życzę Pani siły i zdrowia. I dziękuję za to, co Pani robi dla nas wszystkich. [email protected] Zdjęcia z archiwum Karoliny Bojko

2

2

2

2

3

3

3

3

1

1

1

1


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama