Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 10:54
Reklama KD Market

Zielone pieniądze

Kiedy nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o… Pieniądze! To prawda stara, może nie tak jak świat, ale… Stara i dobrze znana! Nie, nie mam na myśli amerykańskich dolarów, które od koloru farby drukarskiej popularnie określa się mianem „zielonych”. Sprawa tyczy się hipokryzji części środowiska osób i organizacji zabiegających o ochronę przyrody i klimatu. Proszę nie mieć wątpliwości, pod płaszczykiem troski o środowisko, nader często rozchodzi się tutaj de facto o pieniądze i wielki biznes. „Zieloni” – tak ich ogólnikowo określmy na potrzeby tego felietonu – często działają na zlecenie konkretnych grup interesów, albo przy finansowym wsparciu niektórych rządów i polityków. Powoduje to, że w swej ocenie oraz krytyce innych państw np. Polski, nie zawsze można liczyć na ich obiektywne spojrzenie i uczciwe podejście do tematu. Rozchodzi się tu np. o ataki na polski rząd, podczas gdy sąsiedzi robiąc dokładnie to samo (wycinka drzew zagrożonych kornikiem drukarzem, odstrzał dzików) unikają głosu krytyki znanych organizacji ekologicznych. Im to wszystko uchodzi na sucho i to pomimo faktu bycia największym węglowym trucicielem Europy. O jakie organizacje chodzi? Na przykład o Greenpeace, który posiada austriacko-niemiecki zarząd. To już dużo wyjaśnia, prawda? A jaki kraj unika krytyki? Nie będę zdradzał jego nazwy, wszak łatwo się domyślić. Podpowiem tylko, że jego stolica to Berlin. Sypiąca na okrągło banalnymi ogólnikami i wyklepanymi na pamięć formułkami, młoda szwedzka aktywistka Greta Thunberg, która w oczach niektórych komentatorów urosła już do rangi klimatycznego mesjasza mającego zbawić nasz świat od klimatycznej katastrofy, przemawiała także na Światowym Forum Ekonomicznym w szwajcarskim Davos. Znowu był to ten sam sprawdzony i dobrze nam znany scenariusz, w którym oskryptowana do bólu Greta prawiła ogólnikowe banały o ochronie klimatu, serwując nam całą paletę oklepanych formułek. To mnie irytuje niesamowicie, kiedy szwedzka nastolatka mówiąc proste oczywistości otrzymuje gromkie brawa, zupełnie tak, jak gdyby wygłaszała wspaniałe naukowe recepty mające ustrzec nas przed ekologiczną katastrofą. Nic z tych rzeczy nie ma jednak miejsca! Zdefiniowanie problemu przez Thunberg jest tak skrajnie powierzchowne, iż nie dostarcza do ogólnoświatowej debaty klimatycznej niemalże żadnej wartościowej treści. Doprawdy, nie rozumiem fenomenu tej nastolatki. Podczas konferencji prasowej po szczycie ONZ, na którym przemawiała, zapytana o swoje przesłanie do światowych liderów oraz o to, czy nie uważa, że najwyższy czas, aby prezydent Donald Trump  odniósł się do jej przemówienia w ONZ, Greta Thunberg nabrała wody w usta i nie umiała udzielić odpowiedzi na tak proste pytanie. Czyżby zabrakło kartki lub promptera? A może wklepany do główki scenariusz nie przewidywał takiego pytania dziennikarza? Greta Thunberg to owoc sprytnie wykreowanego PR-u, to produkt marketingowy, który trzeba prowadzić za rączkę w celu uzyskania pożądanego efektu propagandowego. Niedawno, przy okazji awarii serwerów Facebooka, wyszło na jaw, że zamieszczane w jej imieniu posty na portalu społecznościowym pisze m.in. jej ojciec – Svante Thunberg. Jak to w końcu jest? To głos zakłopotanej losami świata nastolatki, czy jednak wyrachowanych dorosłych, którzy sterują nią ukrywając się za jej niewinnymi plecami? Zapewne w tle chodzi o… zielone pieniądze! Groteską było oglądanie, jak potężni miliarderzy zgromadzeni na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos wsłuchują się w głos szwedzkiej nastolatki rugający rządzących i światową elitę gospodarczą za brak podejmowania niezbędnych kroków w celu ocalenia naszej planety. To wszak ci sami miliarderzy, którzy na co dzień latają prywatnymi samolotami, a swoich fortun dorobili się niejednokrotnie z wielką szkodą dla środowiska naturalnego. No ale im wolno, zaś taki zwykły szary Kowalski ma porzucić swój skromny podróżniczy luksus, który zapewnia mu jego własny prywatny samochód i przesiąść się do komunikacji publicznej. Miliarderzy, ekstremalnie bogaci celebryci i politycy nie mogą przecież zniżać się do tego poziomu, prawda? Oni dalej będą korzystać z prywatnych odrzutowców oraz drogich samochodów sportowych o potężnych silnikach ze spalaniem kilkakrotnie przewyższającym auta zwykłych ludzi. Ja nikomu nie zabraniam samolotów i dobrych silników w samochodach, wręcz przeciwnie! Dlaczego jednak oni zabraniają nam i kto im do tego daje prawo? Nie chcę generalizować, nie wszyscy miliarderzy zamierzają nas pouczać w kwestii oszczędnego dla środowiska stylu życia. Warto jednak być wyczulonym na wszelkie przejawy hipokryzji w tym temacie. A jest jej niestety całkiem sporo. Unia Europejska to także zieloni hipokryci. Niby wszem i wobec jej liderzy oznajmiają jak bardzo zależy im na ekologii, a później nie zmniejszają nawet akcyzy na benzynę, tak by Europejczycy mogli odejść od jeżdżenia samochodami ze szkodliwymi silnikami dieslowskimi. UE nie gratyfikuje również wysiłków tych przedstawicieli wielkiego biznesu (głównie z USA), którzy inwestują w ochronę klimatu. Zamiast tego, Bruksela chce dawać im po uszach! Okazuje się bowiem, że połowa inwestycji w europejskie odnawialne źródła energii finansowana jest przez amerykańskie giganty – koncerny takie, jak Facebook, Amazon, czy Google. Firmy te w większości nie korzystają z unijnych dotacji, a walnie przyczyniają się do produkcji zielonej energii na Starym Kontynencie. W nagrodę „zielona” Europa chce obłożyć je specjalnym podatkiem. To dopiero przykład wdzięczności po europejsku i sprawiedliwości serwowanej przez brukselskie elity. Firmy te płacą już podatki w Europie, najczęściej w Irlandii, jednak chciwa na pieniądze Europa, np. pod postacią Francji, domaga się czegoś, co byłoby w istocie podwójnym ich opodatkowaniem, aby potężny strumień pieniędzy zasilił także inne budżety europejskich rządów. A co jeżeli spowoduje to zmniejszenie inwestycji np. w odnawialne źródła energii? Co jeżeli zmniejszy to strumień zielonych pieniędzy, które teraz płyną od tych korporacji na poczet bardzo potrzebnych inwestycji w odnawialne źródła energii? Kogo to obchodzi? Budżet się musi kalkulować! Słynna Greta Thunberg odwiedziła niedawno także Polskę.  Gościła m.in. w Bełchatowie, gdzie znajduje się słynna elektrownia węglowa. Nagrywany był tam krótki film na tle bełchatowskich kominów prosto z tarasu widokowego w Kleszczowie. Greta rozmawiała także z górnikami. Jak udało się nieoficjalnie ustalić PGE miała odmówić szwedzkiej aktywistce zgody na nagranie materiału wideo bezpośrednio na terenie elektrowni. Polska miała zostać wykorzystana jako przykład złego chłopca do bicia. Ciekawe, że w tym samym czasie dużo bogatsze Niemcy otwierają u siebie nową elektrownię węglową. Tam jednak Greta Thunberg wraz z towarzyszącą jej świtą nie zawitała. A szkoda, wszak taki materiał miałby zdecydowanie większą rację bytu – pokazywałby bowiem skalę ekologicznej hipokryzji Berlina. No cóż, jak widać zielone pieniądze implikują ruganie Polski, a nie Niemiec. Z przymrużeniem oka, złośliwi powiadają nawet, że Angela Merkel złożyła obietnicę młodej Grecie. Ma zamknąć wszystkie elektrownie węglowe. W Polsce oczywiście. Tomasz Winiarski Amerykanista, dziennikarz relacjonujący wydarzenia z USA, korespondent mediów krajowych i polonijnych. Publicysta i felietonista. Miłośnik i propagator amerykańskiego stylu życia. Jego artykuły, wywiady i komentarze publikowane są w ogólnopolskiej prasie drukowanej oraz internetowej m.in. w Tygodniku Katolickim „Niedziela”, „Gazecie Polskiej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, miesięczniku „Gazeta Bankowa”.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama