Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 04:04
Reklama KD Market

Siedem osób szło w pierwszej chicagowskiej pielgrzymce maryjnej  w 1987 r.

Siedem osób szło w pierwszej chicagowskiej pielgrzymce maryjnej  w 1987 r.
Uczestnicy pierwszej pielgrzymki
W pierwszej pielgrzymce, którą zorganizował polonijny działacz Lech Kubera w 1987 roku, oprócz niego szli: Marek Prędki, Zbigniew Dominik, Stanisław Meronowicz, Kazimierz Cyrkief, Józef Bizub oraz niewidoma Urszula Kolbe.  Lech Kubera i Marek Prędki do dziś pielgrzymują z Chicago do Merrillville i nie opuścili żadnej edycji ,,Są wyjątkowi, łączą troskę o Kościół, swoją rodzinę i motywy patriotyczne”, powiedział nam ks. Mikołaj Markiewicz. Tę trafną charakterystykę salwatorianina oddaje opowieść Lecha Kubery o genezie pielgrzymki.  Jola Plesiewcz: – Dlaczego zorganizował Pan pieszą pielgrzymkę? Lech Kubera: – 28 października 1987 roku na spotkanie do Stowarzyszenia Byłych Więźniów Obozów Koncentracyjnych Niemieckich i Sowieckich do Chicago przyjechał pan Franciszek Gajowniczek – ten, za którego św. Maksymilian Maria Kolbe oddał życie w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. To spotkanie odbyło się w Domu Podhalan. Był na nie zaproszony karmelita, ojciec Tomasz Bałys z Munster Indiana, ówczesny przeor klasztoru i kustosz sanktuarium, byli więźniowie obozów koncentracyjnych z panem prezesem Borkowskim. Na spotkaniu Franciszek Gajowniczek dzielił się tym, co się stało w obozie, gdzie Maksymilian Kolbe wystąpił za niego. Byłem na tym spotkaniu i jakoś nie dawało mi to spokoju, z tego względu, że mój ojciec – Czesław Kubera był więźniem w Dachau. W sercu głęboko to mi siedziało i bolało. Słuchając o gehennie, patrzyłem po byłych więźniach; niektórzy przyszli na własnych nogach, inni z laseczkami, czy używając chodzików. Pomyślałem: Boże, co by tu zrobić w ich intencji, jak i intencji mego ojca, żeby ich upamiętnić? Po spotkaniu pomyślałem, że zrobię tu pielgrzymkę taką, jak chodzą do Częstochowy, w sierpniu na Matki Boskiej Zielnej, ale był październik.  Patrząc po twarzach starszych ludzi, zniszczonych w obozie, pomyślałem, że może niektórzy nie doczekają następnego roku, dlatego postanowiłem zrobić pielgrzymkę jeszcze w tym samym roku. Do publikacji w Dzienniku Związkowym dałem taką myśl, że 28 listopada odbędzie się pierwsza pielgrzymka maryjna w intencji byłych więźniów obozów koncentracyjnych niemieckich i sowieckich, a że należałem na południu Chicago do parafii św. Brunona, to wyjdziemy z parafii św. Brunona, w sobotę 28 listopada.
Modlitwa z o. Tomaszem Bałysem, OCD  przy pomniku Maksymiliana Kolbe
Franciszek Gajowniczek na spotkaniu w Domu Podhalan
Czy dużo było chętnych, żeby z Panem maszerować?

– Raczej nie było chętnych. Przyszedłem do parafii, ksiądz Batkiewicz z Podhala, który był wikarym, powiedział, że z nami nie może pójść, ale może nas pobłogosławić na drogę.  Było nas sześciu: Marek Prędki, Zbigniew Dominik, Stanisław Meronowicz, Kazimierz Cyrkief, Józef Bizub i ja. Obok stała pani (Urszula Kolbe) z mniej więcej dziesięcioletnim chłopcem. Zapytała, kto jest organizatorem? Odpowiedziałem, że ja. Zapytała, czy może pójść z nami na pielgrzymkę? Odpowiedziałem: Dlaczego nie. Jest nas sześciu, pani będzie siódma, może ta siódemka będzie szczęśliwa. Powiedziała, że ma jeden problem. Jest niewidoma. Dla mnie to nie był problem. Również ci, którzy przyszli na pielgrzymkę, zgodzili się i obiecali, że pomogą i tak szliśmy w strugach deszczu, śniegu. Pierwsza pielgrzymka była bez księdza.

Jaką trasą szliście?

– Szliśmy Pułaskim do ulicy 127 do Calumet City i tam włoskiego pochodzenia radny Pizzello wywiesił polskie flagi i dał nam samochód policyjny do dyspozycji. Doszliśmy do  Munster Indiana, do ojców karmelitów bosych do pomnika św. Maksymiliana Kolbe.

A uroczystości towarzyszące pielgrzymce u ojców karmelitów w Munster?

– W Munster nas przywitał przeor ojciec Bałys, jak i byli więźniowie obozów koncentracyjnych, których powiadomił, o czym nie wiedzieliśmy. Najpierw odczytany został apel poległych, potem żyjących członków stowarzyszenia. Ucieszyli się, że przyszliśmy w ich intencji. Przy pomniku wręczyli każdemu z nas pamiątkowy dyplom, który mam do dzisiaj. Później  udaliśmy się do kościoła, gdzie się odbyła msza święta. Koncelebrował ją ojciec Bałys. Później przemawiał również Pizzello. Podczas mszy bardzo pięknie na organach grał ojciec Ciesielski, założyciel klasztoru. Po mszy ojciec Ciesielski powiedział, że jest mi bardzo wdzięczny, za to, co zrobiłem, ale byłoby pięknie, gdybym zrobił pielgrzymkę w innym czasie i może wtedy szły by tysiące ludzi. Obdarowałem ojca Ciesielskiego różańcem, który dostałem od św. Jana Pawła II. Po pielgrzymce podziękowaliśmy księżom i rozjechaliśmy się do domu. Na tym spotkaniu była moja mama Karolina, która obecnie ma 92 lata i mieszka w Polsce.

Ale nie poprzestał Pan na pierwszej pielgrzymce?

–  Nie. Myśli o pielgrzymce nie dawały mi spokoju. Chciałem zrobić taką pielgrzymkę, jak chodzą do Częstochowy na Matki Boskiej Zielnej. Ta myśl nie dawała mi spokoju. Dzwoniłem do kolegów, którzy ze mną szli, ale raczej nie byli zainteresowani. Koło Ashlandu był kościół św. Serca i tam był ks. Marek Jamroz. Zapytałem go, czy nie pomógłby mi księdza znaleźć. Ksiądz Jamroz powiedział, że na Jackowo przyjechali nowi księża. Wspólnie udaliśmy się na Jackowo, gdzie ksiądz Jamroz spotkał ks. Michała Osucha, który zgodził się, o ile puści go na pielgrzymkę ksiądz przełożony. Ksiądz przełożony wyraził zgodę. Kamień z serca mi spadł. Zacząłem szukać kościoła. U Brunona, skąd pierwszy raz wyszliśmy, nie było miejsca. Zwróciłem się do proboszcza św. Trybiusza, a on wyraził zgodę. Znowu były artykuły do prasy, radia. Był to 12 lub 13 przed 15 sierpnia.

Proszę opowiedzieć o drugiej pielgrzymce.

– Zgłosiły się 53 osoby. Ksiądz Michał Osuch przedstawił mnie, że jestem inicjatorem i organizatorem i że go poprosiłem, żeby poszedł z nami w pielgrzymkę. W 1988 roku ruszyła pielgrzymka maryjna z kościoła św. Trybiusza. Też szlismy do Munster Indiana i tam był koniec, ale ludzie mówili, że sami górale idą. Zastanawiałem się, co tu zrobić, żeby pielgrzymkę łączyć, a nie dzielić? I postanowiłem przedłużyć pielgrzymkę do Merrillville, do ojców salwatorianów, nigdy wcześniej tam nie byłem, nawet nie wiedziałem jak tam dojechać. Takie natchnienie mi przyszło, żeby w pierwszy dzień iść do Matki Bożej Ludźmierskiej Królowej Podhala w Munster, Indiana, a w drugi do Matki Boskiej Częstochowskiej, żeby łączyć Polonię, a nie dzielić i tak się stało. Pojechałem do salwatorianów, do Merrillville. Tam ojciec Józef Zuziak był przeorem. Zwróciłem się, czy nas przyjmie? Powiedział, że przyjmie.  Ale znowu był problem z kościołem. Wyszliśmy z Domu Podhalan. Szło w sumie 240 osób. I tak się zaczęła pielgrzymka. Założyłem komitet, zorganizowałem chusty, nagłośnienie, ubikacje, napoje, auta do przewozu bagaży. To, co dzisiaj jest na pielgrzymce, przekazałem ojcu Zuziakowi na tacy. Jako inicjator prowadziłem pielgrzymkę do 5 edycji. Trzeba też wiedzieć, że to jest pielgrzymka międzystanowa Illinois – Indiana i trzeba było mieć zezwolenie federalne. Wtedy zwróciłem się o do pana Derwińskiego, który był ministrem do spraw weteranów i on mi pomógł otrzymać zezwolenie. Wtedy uzyskałem ochronę dla pielgrzymki, tak jak jest do dzisiaj.

Jaki był przebieg trzeciej pielgrzymki?

– Trzecia pielgrzymka doszła w pierwszy dzień do Munster. Tam spaliśmy, a w następny dzień, tak jak się teraz chodzi. Stowarzyszenie Policjantów, tak jak się wtedy zobowiązali, tak do dzisiaj dają dwa duże hangary i tam pielgrzymi śpią. Bardzo miły gest z ich strony. Poprowadziłem organizacyjnie do piątej pielgrzymki. Założył się komitet większy, zaczęto usprawniać pielgrzymkę. Miałem rodzinę i myśląc o lepszym zabezpieczeniu prawnym pielgrzymki zwróciłem się do ojca Zuziaka, żeby przejął pielgrzymkę i on się zgodził, żeby salwatorianie przejęli pieczę i tak jest do dzisiaj.

Zrobił Pan bardzo dużo dla pielgrzymki…

– Między innymi pojechałem do Rzymu, zrobiłem sztandar pielgrzyma, który co roku noszę. Sztandar poświęcił św. Jan Paweł II. Z jednej strony jest Matka Boska Częstochowska z napisem ,,Módl się za nami rozproszonymi na świecie”, z drugiej strony jest Jan Paweł II zwrócony na kulę ziemską, z napisem ,,Pielgrzym pokoju i nadziei”.

Czy nadal jest Pan w komitecie organizacyjnym?

– Zrezygnowałem z członkostwa w komitecie. Ale cały czas idę w pielgrzymce. Nie opuściłem  ani jednej. Zrobiłem to w intencji byłych więźniów, a potem na chwałę Matki Bożej i Polonii.

Czy ludzie chętnie pomagali pielgrzymce?

– Kto mógł, to pomagał. Wszystko się tworzyło. W drugiej pielgrzymce do Munster szedł ze mną pan Andrzej Sieczka, który wtedy powiedział, że jak mu pójdzie biznes, będzie dawał jedzenie na pielgrzymkę. I do tej pory daje. Przedtem była garstka ludzi, teraz jest 8 tysięcy i co roku on taki lunch daje od siebie. Jestem mu bardzo wdzięczny i zawsze będę go szanował za dotrzymanie słowa. Wcześniej, jak wychodziliśmy z Domu Podhalan, śp. Józef Ligas dał nam cały pojemnik kiełbasy. Bracia z Quality Trucking dawali ciężarówki na przewożenie ubrań, namiotów. To, co jest w chwili obecnej może jest upiększone, ale to wszystko od samego początku było. Chodziłem po biznesach, żeby dostać donacje, uszyć chusty, wydrukować śpiewniki. Dawali – biznesy, sklepy, Stawski dawał wodę. Jeszcze jedną pielgrzymkę zrobiłem w hołdzie weteranom, w 70. rocznicę walki o wolność i niepodległość, dla Amerykanów, którzy walczyli w Armii Hallera, Pielgrzymka szła od 5 Braci Męczenników do Katedry.

Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała: Jola Plesiewicz Na zdjęciu: Siedmiu pielgrzymów do Merrillville Zdjęcie z archiwum Lecha Kubery    

2

2

3

3

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama