Do wyborów prezydenckich ponad rok, ale kampania wyborcza już ruszyła. I nie od dziś wiadomo, że imigracja i kryzys na granicach będą w najbliższych miesiącach tematem numer jeden.
Po stronie republikanów niemal 100-procentowo pewnym kandydatem na kolejną kadencję w Białym Domu pozostaje Donald Trump. Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której jedno z dwóch głównych ugrupowań politycznych zrezygnowałoby z wystawienia urzędującego prezydenta na kolejną kadencję. Politykę i konkretne działania administracji, dotyczące kwestii imigracyjnych, zdołaliśmy poznać w ciągu minionych trzech lat.
Z kampanią w tle
Większość komentatorów sceny politycznej, zarówno progresywnych, jak konserwatywnych, zgodnie uważa, że kolejne inicjatywy Białego Domu obliczone są na osiągnięcie politycznego sukcesu w 2020. Tylko tym tłumaczyć można grożenie deportacjami milionów osób, czy zaostrzanie przepisów azylowych.
Warto jednak zainteresować się tym, z jakim programem do wyborów prezydenckich pójdą demokraci. Do tej pory mogliśmy bowiem słyszeć przede wszystkim krytykę działań administracji, a argumenty z lewej strony dotyczyły przede wszystkim kwestii humanitarnych czy moralnych. W debacie publicznej, gdzie o wszystkim decyduje gra na najprostszych emocjach, często brakuje rzeczowych propozycji rozwiązania problemów związanych z imigrantami.
Rozliczanie… Obamy
Pierwsze debaty kandydatów do Białego Domu po lewej stronie sceny politycznej tylko w niewielkim stopniu rozjaśniły sytuację. Różnice między poszczególnymi demokratami są niewielkie. Widać też, że wielu z nich będzie jeszcze długo pracować nad konkretnym stanowiskiem w tej sprawie, reagując na bieżące wydarzenia i uważnie wsłuchując się w głosy swojego elektoratu. Część kandydatów nie tylko krytykuje republikanów, ale także próbuje odciąć się od polityki imigracyjnej Baracka Obamy. Już podczas pierwszej debaty Kamala Harris skrytykowała poprzedniego prezydenta za rekordową liczbę deportacji. Z kolei Julian Castro żądał od byłego wiceprezydenta Joe Bidena wytłumaczenia się z tej sytuacji. To próby zdobycia wyborczych punktów kosztem faworyta. Pewne punkty wydają się jednak wspólne – ogromna większość kandydatów Partii Demokratycznej nadal opowiada się za ścieżką do obywatelstwa dla większości nielegalnych imigrantów mieszkających spokojnie w USA przez dłuższy okres czasu, za dostępem do pewnych świadczeń oraz dekryminalizacją nielegalnych przekroczeń granicy. Podczas wtorkowej debaty w CNN Elizabeth Warren ujęła się także za losem młodych ludzi, którzy pozostali w USA po wygaśnięciu wiz studenckich. O osobach korzystających z programu DACA nie trzeba nawet wspominać – dla demokratów trwałe uregulowanie ich statusu to rzecz oczywista.
Granica, ale jaka?
W wypowiedziach kandydatów pojawiła się także koncepcja „otwartej i bezpiecznej” granicy, przy równoczesnym przestrzeganiu litery prawa i zaostrzeniu środków bezpieczeństwa, ale tylko tam, gdzie to konieczne. Jest to zgodne ze stanowiskiem większości demokratycznego elektoratu. Według badań Rasmussena aż 65 proc. zwolenników tej partii chciałoby, aby do Stanów Zjednoczonych mogli wjechać wszyscy pod warunkiem, że nie są przestępcami i terrorystami. Przeciwnych temu stanowisku jest tylko 28 proc. demokratów. Na czym dokładnie miałyby polegać działania weryfikujące problemy bezpieczeństwa, na razie nie wiadomo. Na pewno jednak retoryka wypowiedzi podczas debaty świadczyła o przesunięciu stanowiska Partii Demokratycznej w lewo, szczególnie jeśli chodzi o deklaracje umożliwienia nieudokumentowanym cudzoziemcom dostępu do opieki zdrowotnej w sytuacji, gdy takiej możliwości nie ma wielu Amerykanów. Ale taka radykalizacja nie dziwi z dwóch powodów. Po pierwsze radykalne działania administracji dotyczące imigrantów muszą wywoływać ostre głosy krytyki po lewej stronie, dotyczące takich kwestii jak rozdzielanie rodzin, warunki w ośrodkach odosobnienia, rasistowskie „wycieczki”, czy groźby deportacji. Po drugie w fazie prawyborów kandydaci do Białego Domu walczą przede wszystkim o głosy swojego „twardego” elektoratu, a nie o poparcie umiarkowanych wyborców. A ten – jak wskazują badania – wyraźnie preferuje oparcie systemu imigracyjnego na wartościach rodzinnych, a nie na kryteriach merytorycznych na wzór kanadyjski. Podobnie jest także w innych gorących kwestiach dotyczących m.in. różnych form legalizacji, wrzucanych przez republikanów do jednego worka o nazwie „amnestia”.
Po prawyborach – kompromis?
Warto jednak pamiętać, że nowy Kongres i prezydent kolejnej kadencji będą musieli znów szukać kompromisu w sprawie reformy systemu, na którą państwo federalne nie potrafi się zdobyć już od ponad dwudziestu lat. W historii USA wielokrotnie dochodziło do sytuacji, w których imigrantów traktowano jak przestępców lub personae non gratae. Robiono tak wobec Meksykanów, Chińczyków, Japończyków, Żydów i przedstawicieli wielu innych narodowości. Dziś każdy z tych epizodów uważany jest za wstydliwy. Nie zmienia to faktu, że Kongres takie ustawy uchwalał, bo taka była wówczas wola parlamentarnej większości. Próby naprawiania błędów często też nie kończyły się dobrze. Warto więc uważnie wsłuchiwać się w ton dysputy dotyczącej imigrantów po obu stronach sceny politycznej. A przede wszystkim – oddzielać emocje od faktów.
Jolanta Telega
j.telegazwiazkowy.com
Na zdjęciu: Imigranci deportowani ze Stanów Zjednoczonych do Gwatemali opuszczają lotnisko w Guatemala City
fot.ESTEBAN BIBA/EPA-EFE/Shutterstock
Reklama