Po wydarzeniach w Białymstoku czuję przede wszystkim wstyd. Nazajutrz po zaatakowaniu Marszu Równości przez bandę troglodytów, nazywających się polskimi patriotami i obrońcami polskiej rodziny, rozmawiałem o tym z moją nastoletnią córką. Nie mogła zrozumieć, jak w cywilizowanym kraju, w którym spędziła niedawno część wakacji, może dochodzić do takich scen. Do sterroryzowania jednej grupy przez drugą, wyzwisk i rękoczynów, których podłożem jest nienawiść do odmienności. Zapytałem ją, co o tym myśli. Odpowiedziała, że to szok i dodała, że cieszy się, że nie nosiła w Polsce swojej czapki z naszytą maleńką tęczą, bo to mogłoby się źle skończyć.
Szczerze – nie byłem jej w stanie wytłumaczyć, dlaczego to się dzieje, bo mi samemu się to średnio w głowie mieści. Poprosiłem tylko, żeby swoim postępowaniem pokazywała innym, że Polacy nie są zaślepionymi nienawiścią homofobami. Bo przecież nie są, a przynajmniej nie wszyscy.
Nazajutrz po wydarzaniach w Białymstoku, w nie tak znowu odległym St. Petersburgu zamordowana została aktywistka LGBT Jelena Grigoriewa. Kobieta została zasztyletowana i uduszona przez nieznanych sprawców, a wcześniej jej zdjęcie i dane personalne pojawiły się na stronie internetowej, na której rosyjscy wyznawcy hasła „Chłopak, dziewczyna, normalna rodzina” zamieszczają informacje o gejach, lesbijkach i innych osobach niepasujących do heteronormatywnego społeczeństwa. Zamieszczają je jako cele do likwidacji, a strona utrzymana jest w stylistyce krwawego horroru „Piła”.
To tak na marginesie, jakby ktoś się zastanawiał, w którą stronę to wszystko zmierza. W putinowskiej Rosji działalność organizacji LGBT została zdelegalizowana, a na sianie „homopropagandy” istnieje paragraf. Niech mnie ktoś przekona, że to nie brzmi jak marzenie części nadwiślańskich czcicieli Dobrej Zmiany. Polski rząd nie musi wymyślać prochu, bo droga, którą kroczy, jest wydeptana przez panów Orbana i Putina, żeby ograniczyć się tylko do najbliższych sąsiadów. Jakiś czas temu o mały włos nie wprowadzono w Polsce rosyjskiego modelu komunikacji pomiędzy małżonkami, według którego chłop może przyłożyć babie, i za pierwszym razem nie jest to absolutnie uznawane za przemoc w rodzinie. W Polsce po protestach ustawa nie została wprowadzona, ale przeciwdziałaniu przemocy domowej sprzeciwiają się te same środowiska, które w imię „normalnej Polski” nienawidzą gejów. Dlatego nie byłem zaskoczony, gdy w rozmowie ze znajomym, którego serce bije mocno po prawej stronie, usłyszałem w zeszłym tygodniu stwierdzenie, że „Rosja jest jednym z ostatnich normalnych krajów na świecie”. No cóż. Nie było sensu podejmować dyskusji. Co miałem mu powiedzieć? Że jeszcze skuteczniejszy sposób rozwiązania problemu LGBT wprowadzono w Czeczenii?
Putinizm Light. Na razie kroczy i pełza, udając walkę o powrót do tradycyjnych wartości, dbałość o rodzinę i bezpieczeństwo Polaków. Rozpędu nabierze po jesiennych wyborach, szczególnie jeśli PiS zdobędzie większość konstytucyjną. Nadwiślański putinizm będzie miał usta pełne haseł o wolnej i silnej Polsce, na głowie rogatywkę, a na piersiach napis „Śmierć wrogom Ojczyzny”. Nie będzie, wbrew straszeniu czarnowidzów, jakąś powtórką z faszyzmu czy nazimu, będzie jakością samą w sobie, nacjonalistycznie wsobną i społecznie zunifikowaną, urządzoną dla myślących i żyjących „w jedyny słuszny sposób”. Państwem rządzonym przez pana i plebana. Dusznym od normalności.
Grzegorz Dziedzic
rocznik 1974, urodzony w Lublinie tarnowiak. Człowiek wielu talentów i kilku zawodów, m.in. płytkarz, terapeuta uzależnień i dziennikarz. W Stanach Zjednoczonych od 18 lat. Od 2014 r. kieruje w “Dzienniku Związkowym” sekcją miejską. Pasjonat Chicago i historii chicagowskiej Polonii. Obecnie pracuje nad kryminałem historycznym, którego akcja dzieje się w polskim Chicago.
fot.ARTUR RESZKO/EPA-EFE/Shutterstock
Reklama