Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 16:39
Reklama KD Market

Las

Każdego roku, przynajmniej raz i najkrócej na tydzień wyjeżdżam z miasta. Wyrywam się na podwędzoną z „Kubusia Puchatka” wyprawę-przyprawę, a po powrocie niemal natychmiast zaczynam myśleć o następnej. Z reguły, gnany głodem miejsc i wrażeń, wracam zmęczony przejechanymi tysiącami mil, ale w tym roku postanowiłem wyluzować. I po prostu pojechać do lasu. Czyli na północ, wzdłuż wybrzeża jeziora Superior, gdzie dopiero teraz kwitną bzy i tulipany, powietrze jest świeże i rześkie, a las wygląda i pachnie prawie tak, jak w Polsce. Jeśli zapytacie mnie o moje życiowe plany i ambicje, od kilku lat niezmiennie odpowiadam, że właściwie mam tylko jedną ambicję i jeden konkretny plan – wyprowadzić się w końcu do drewnianej chaty w lesie, żyć tam skromnie i spokojnie, w zgodzie z naturą i jej rytmem. Mieszkać w lesie – to moje marzenie, do którego musiałem dorosnąć, bo jako młody człowiek nie wyobrażałem sobie życia z dala od miejskiego zgiełku i ścisku. Pragnienie lasu przyszło z wiekiem. To młodszy brat zmęczenia. Przyznaję, że chęć ucieczki w las tężeje we mnie od kiedy zawodowo muszę być na bieżąco z wydarzeniami, polityką i całym tym nieznośnym otaczającym mnie jazgotem. Także od kiedy, parafrazując slogan tej nobliwej gazety „jestem bliżej Polonii”. Przez cały ubiegły tydzień wędrowałem więc po leśnych ścieżkach, podziwiałem polany pełne niezapominajek i łąki fioletowo-białego łubinu. Zamiast po telefon sięgałem po spray na komary. Syciłem się zielenią, szumem i spokojem. I ani raz nie pomyślałem o Trumpie, PiSie, lewactwie, prawactwie, LGBT, kościelnej pedofilii, neobolszewikach, naziolach i całym tym obłędzie, w którym nurzam się od przyprawy do przyprawy. I wiecie co? Tak jest lepiej. Tak jest zdrowiej. Przez cały tydzień nie spotkałem też ani jednego Polaka. To również znacznie podniosło moje poczucie szczęścia, choć przecież do Polaków nic nie mam. Jestem jednym z nich. Tylko czasem czuję nadmiar, a kiedy mi się przeleje, jak każdy potrzebuję resetu. Niektórzy piją wódkę, ja jadę do lasu. Wróciliśmy do Chicago i wystarczyło kilka godzin w mieście, żebym poczuł znajomy przypływ napięcia. Ten stresowy ucisk w okolicach mostka, który w Chicago towarzyszy mi praktycznie non stop, tak że na co dzień przestaję go w końcu zauważać. Miasto spina mnie i stresuje, a las sprawia, że staję się lepszym sobą. Lasu nie obchodzą moje poglądy, wierzenia i opinie, bierze mnie takiego, jakim do niego wchodzę. Po powrocie spojrzałem w telefon. Przeczytałam zaległe maile, zajrzałem na Facebooka. Nic się nie zmieniło. Piękni i mniej piękni ludzie wciąż wiodą tam idealne, pełne blichtru życie. Polonia lansuje się na piknikach i przedstawieniach teatralnych, którymi w tym sezonie nadzwyczajnie obrodziło. „Pisiory” gryzą się z „koderastami”, Trump mizia się z facetem, który swoich przeciwników rozstrzeliwuje z przeciwlotniczej armaty i nazywa go „przyjacielem”. Podatki znowu poszły w górę. Korki posuwają się wolniej niż żółwie przekraczające jezdnie w północnym Wisconsin. Śmierdzi. A ja powtarzam jak mantrę: „Las, ganek, bujany fotel, shotgun, las, ganek…”. Grzegorz Dziedzic rocznik 1974, urodzony w Lublinie tarnowiak. Człowiek wielu talentów i kilku zawodów, m.in. płytkarz, terapeuta uzależnień i dziennikarz. W Stanach Zjednoczonych od 18 lat. Od 2014 r. kieruje w “Dzienniku Związkowym” sekcją miejską. Pasjonat Chicago i historii chicagowskiej Polonii. Obecnie pracuje nad kryminałem historycznym, którego akcja dzieje się w polskim Chicago.   fot.Pexels.com
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama