Uważaliśmy że pan Adam powinien udokumentować i uzasadnić wszystkie przypadki. Przetłumaczyliśmy pierwsze strony z kilku kart pobytów w szpitalu, antycypując pytanie o powód tak długich wyjazdów. Następnym problemem był brak pieczątek w paszporcie. Władze tego kraju wzgardziły takimi fanaberiami zgniłej Europy jak skanowanie paszportów, za czym idzie brak kolorowych karteczek z datami i miejscami przekroczenia granic. Niby istnieje strona z nagłówkiem „Official Website of the Department of Homeland Security”, gdzie teoretycznie można sprawdzić daty wyjazdów z USA (daty powrotów są zwykle wstęplowane w paszporcie). Użyteczność tej strony możecie sprawdzić sami, powodzenia: https://i94.cbp.dhs.gov/I94/#/home. Podanie niedokładnych danych mogłoby skutkować „kłamstwem pod przysięgą” i odmową. Jakimś cudem, kombinując dwie różne rezerwacje lotnicze, stary bilet kolejowy z Polski i daty rozmów z kilku zachowanych rachunków telefonicznych, udało się nam skompilować możliwie najdokładniejszy obraz wylotów. Dla bezpieczeństwa uwzględniliśmy każdy dzień, łącznie z wylotem i powrotem. Dlaczego? Ano dlatego, że znane były przypadki denerwujących rozmów o „źle policzony” pobyt niezależnie od długości. Trzeba też pamiętać że w USCIS wiele dzieje się „po uważaniu”. Mimo że los podania jest w dużej mierze wcześniej zdeterminowany, wiele drobiazgów zależy od przesłuchania. Jeśli oficerowi aplikant się nie spodoba, zakreśli kratkę „decyzja zostanie wydana później”. Znaczy to zwykle tyle, że zwierzchnik ma się zgodzić (lub nie) ze zdaniem egzaminatora. Wiele też zależy od osobowości egzaminatora. Jak wszędzie, jest tam ok, 10 proc. ludzi bardzo miłych i pomocnych, następne 10 proc. bardzo skrupulatnych urzędników i reszta która po prostu wykonuje swoją pracę, bierze czek i idzie do domu. My trafiliśmy na młodego człowieka ewidentnie świeżo po armii. Trochę pytał o powody pobytów, długo przeliczał na palcach ilość dni i uważnie czytał zaświadczenia ze szpitali. Gdzieś tam zadzwonił, przeprowadził egzamin, zadał kilka rytualnych pytań: czy kandydat na obywatela nie udawał takowego i nie głosował, czy płaci podatki, kilka mniej rytualnych, ale za to zabawnych, jak np. czy był w rządzie Niemiec w latach 1933-45 i czy nie zajmował się ludobójstwem lub masowymi torturami. Oczywiście musimy pamiętać, że są kandydaci do ubiegania się o obywatelstwo USA z krajów gdzie te zdarzenia mogły być rzeczywiste. Młody człowiek wydrukował papier: decyzja zostanie podjęta później. Jesteśmy już na stacji kolejki, przystanek pod samym budynkiem, gdy nagle dzwoni komórka – czy możemy wrócić na górę? Chwila konsternacji, może lepiej wiać póki się da? Wracamy. Pan Adam nie dostał do podpisu na tablecie odpowiedniego oświadczenia o tym, że zna słowa przysięgi. Młody oficer bardzo był zaambarasowany i szepnął, że chyba będzie dobrze. W miesiąc później Adam odebrał certyfikat naturalizacji. Żarty na bok. Pobyty na skraju przyzwolenia są bardzo dokładnie sprawdzane. Warto mieć dobry, porządnie udokumentowany powód. Liczyć dni konserwatywnie, myląc się na własna niekorzyść. Trafić na sympatycznego młodego człowieka speszonego własną pomyłką. fot.VIPDesign/123RFW celu skontaktowania się z naszym działem do spraw imigracyjnych prosimy dzwonić do Polish American Association pod numer: (773)282-8206 i wewn. 340, 341, 342 lub 353."
Założone w 1922 Zrzeszenie Amerykańsko-Polskie(ZAP) jest niedochodową agencją pomocy socjalnej oferującą wachlarz usług dla Polonii oraz wszystkich tych, którzy potrzebują pomocy. Świadczenia oferowane są w językach polskim i angielskim z pełnym uwzględnieniem istniejących różnic kulturowych.
W szerokiej ofercie agencji są programy edukacyjne dla dorosłych, usługi z zakresu pośrednictwa pracy, kompleksowe poradnictwo psychologiczne i leczenie uzależnień oraz usługi imigracyjne. Zrzeszenie Amerykańsko-Polskie (Polish American Association, PAA) działa również na rzecz obrony praw imigrantów. Szczegółowe informacje można uzyskać na stronie www.polish.org albo w jednej z dwóch placówek zrzeszenia w Chicago mieszczących się przy 3834 N. Cicero Avenue, tel. (773) 282-8206 oraz 6276 W. Archer Avenue, tel. (773) 767-7773.
Rubryka ZAP (PAA) będzie się ukazywała na łamach ,,Dziennika Związkowego” co miesiąc prezentując kolejne usługi, jakie agencja świadczy polonijnej (i nie tylko) społeczności.
Zrzeszenie Amerykańsko-Polskie (Polish American Association) pomaga Polonii w Chicago w przyjęciu obywatelstwa USA, dlatego w kolejnych artykułach przedstawimy Państwu kilka ciekawych historii, które zilustrują, jak proces wygląda i jak należy się do niego przygotować. Zacznijmy od przypadku Pana Adama.
Pan Adam Pol, (l.75) złożył wniosek o naturalizację. Jak u większości aplikantów nie obeszło się bez problemów, ponieważ od przejścia na emeryturę Pan Adam wyjeżdżał do Polski na dłuższy pobyt, na około półroczne leczenie.
Tu dygresja: na podaniu o obywatelstwo jest mniej więcej 50 „negatywnych” pytań, z których większość może stanowić podstawę czy też pretekst do odmowy naturalizacji. Niektóre są mniej, inne bardziej istotne, choć nigdzie nie jest to rzeczowo podane. Jednym z najbardziej ryzykownych jest pobyt na skraju 180-dniowego limitu na roczną nieobecność w kraju.
Oficjalnie aplikant nie może przekroczyć tego okresu w ciągu żadnego z 5 lat poprzedzających interview; w przeciwnym razie czas liczony jest ponownie od ostatniego powrotu po nieobecności w USA powyżej 6 miesięcy. Raczej nie podlega to wyjątkom, nawet jeżeli – co często bywa – pobyt spowodowany był udokumentowaną chorobą lub opieką nad rodzicami.
USCIS ma swoje ulubione rzeczy do sprawdzania; jednym z nich jest pobyt na skraju półrocznego limitu. Nie jest to zbyt logiczne, gdyż kłóci się z podstawową misją USCIS, czyli trzymaniem ludzi z dala od Ameryki. Z drugiej strony, „jak już tu jesteś, to siedź”. Nasz pan Adam z pięciu ostatnich lat prawie dwa i pół roku spędził w Polsce. Jego coroczne pobyty oscylowały na skraju przyzwolenia : 176, 170, 166 i 178. Pan Adam leczył się w Polsce nie bez powodu, miał tam prawo do bezpłatnego leczenia i darmowe własnościowe mieszkanie. W Ameryce, oprócz chorób, dorobił się niecałych czterystu dolarów „emerytury”.
Reklama