W Normandii odbyły się uroczystości związane z 75. rocznicą D-Day, czyli alianckiego desantu na północy Francji w 1944 roku. Stany Zjednoczone reprezentował oczywiście Donald Trump, co jest całkowicie zrozumiałe. Co w niczym nie zmienia faktu, że był to niewłaściwy człowiek we właściwym, uświęconym miejscu, w którym pochowano prawie 10 tysięcy bardzo młodych Amerykanów, poległych w walkach o ustanowienie przyczółka na „Omaha Beach”.
W roku 1964, a zatem w 20. rocznicę tego desantu, Dwight Eisenhower powiedział w wywiadzie udzielnym słynnemu reporterowi Walterowi Cronkite’owi: „Ci ludzie dali nam szansę, kupili nam trochę czasu na to, byśmy zachowywali się lepiej niż w przeszłości”. I faktem niezaprzeczalnym jest to, że największa morska inwazja w historii wojen doprowadziła w ostateczności do skutecznego wykorzystania tego czasu, przez co zawiązało się tzw. przymierze transatlantyckie, powstało NATO, a Europie sprezentowano bezprecedensowy okres trwałego pokoju.
Niestety Trump niewiele z tego wszystkiego rozumie. W przeszłości sugerował, że NATO jest przeżytkiem i że Unia Europejska powinna się rozpaść. Wielką Brytanię po ewentualnym Brexicie nazywa „wreszcie wolnym krajem”, tak jakby na razie Anglicy ciemiężeni byli przez brukselskich totalitarystów i wywożeni masowo do obozów koncentracyjnych. Wódz historią w zasadzie się nie interesuje i podejrzewam, że jest przekonany o tym, iż litera „D” w D-Day oznacza „Donald”.
Zanim jeszcze Trump zjawił się w Londynie, obraził burmistrza tego miasta, Sadiqa Khana, nazywając go człowiekiem „totalnie przegranym” i stwierdzając, że „jest on tak samo głupi jak burmistrz Nowego Jorku, tyle że o połowę niższy”. Nie ma to jak prawdziwie prezydencka wypowiedź, nieskazitelna w swej dostojności i wyszukanej retoryce. Ale na tym nie koniec. Przed przyjazdem do Normandii, w środku londyńskiej nocy, pan prezydent rzucił się z twitterowymi pięściami na aktorkę Bette Midler, by w ten sposób nadać zbliżającym się celebracjom we Francji właściwy ton.
Trump był w Normandii niewłaściwym człowiekiem nie tylko z wyżej wymienionych powodów. W wywiadzie udzielonym sprzyjającemu mu brytyjskiemu dziennikarzowi, Piersowi Morganowi, został zapytany o sprawę odroczenia jego służby wojskowej w czasie wojny w Wietnamie z powodu domniemanej, bolesnej narośli kostnej na stopie. W odpowiedzi Donald po raz pierwszy porzucił to wyssane z palca wytłumaczenie i oświadczył, że do Wietnamu nie chciał jechać, bo był tej wojnie przeciwny i że gdyby była to II wojna światowa, to z pewnością by się łaskawie zdecydował na wzięcie w niej udziału. No i wszystko jasne – żołnierz zawsze powinien mieć prawo do wyboru stosownego dla niego konfliktu zbrojnego.
Trump chełpił się też w tym samym wywiadzie, że zamierza zasilić budżet Pentagonu sumą 750 miliardów dolarów. Czyżby myślał, że jest to stosowne odszkodowanie za wcześniejsze tchórzostwo? Jeśli tak, to już w czasach wojny wietnamskiej musiał się spodziewać, że zostanie prezydentem i będzie mógł kiedyś zapłacić poległym żołnierzom za bzdury o narośli kostnej. Prawdziwy jasnowidz.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
fot.THIBAULT VANDERMERSCH/EPA-EFE/Shutterstock
Reklama