Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 19 listopada 2024 19:47
Reklama KD Market

Gra o płód. Czy Trump zdelegalizuje aborcję?

Republikańska gubernator stanu Alabama Kay Ivey podpisała w ubiegłym tygodniu ustawę drastycznie ograniczającą prawo do aborcji, wcześniej uchwaloną przez stanową Izbę Reprezentantów i Senat. Ustawę zamierzają zaskarżyć do sądu organizacje zwolenników aborcji, co jest na rękę republikanom i Donaldowi Trupowi. Gra idzie bowiem o wyższą stawkę – o delegalizację aborcji na poziomie federalnym. I wygraną w przyszłorocznych wyborach. “Dla wielu zwolenników tej ustawy jest ona mocnym świadectwem głębokiego przekonania mieszkańców stanu, że każde życie jest cenne i że każde życie jest świętym darem od Boga” – oświadczyła gubernator Alabamy Kay Ivey. Nowe prawo ma wejść w życie po 6 miesiącach. Ustawa zabrania przerywania ciąży praktycznie we wszystkich przypadkach z wyjątkiem sytuacji zagrożenia życia i zdrowia kobiety. Demokraci i zwolennicy szerokiego prawa do aborcji krytykują ustawę jako policzek wymierzony kobietom, w tym kobietom – wyborcom. “Ustawa całkowicie pomija kobiety oraz wartość kobiet i ich głosów. Jeszcze raz pozbawiliśmy kobiety głosu w bardzo dla nich osobistej sprawie” – powiedziała demokratyczna stanowa senator Linda Coleman-Madison. Zwolennicy ograniczenia aborcji podjęli inicjatywy ustawodawcze także w innych stanach. Tylko w tym roku takie projekty trafiły do stanowych legislatur w 16 spośród 50 amerykańskich stanów. W Georgii, Kentucky, Missisipi i Ohio zakazano aborcji w sytuacjach, gdy odczuwalny jest puls serca dziecka. W Kentucky nowe przepisy zostały zablokowane przez sąd. Zakaz bez wyjątków Dwa dni po podpisaniu ustawy przez gubernator Alabamy, 17 maja prawo aborcyjne zaostrzył stan Missouri. Na mocy wprowadzonej tam ustawy, przerwanie ciąży będzie uznawane za przestępstwo od ósmego tygodnia ciąży. W praktyce oznacza to całkowity zakaz aborcji, ponieważ większość kobiet dowiaduje się o ciąży pomiędzy czwartym a siódmym tygodniem jej trwania. Nowe prawo Missouri, podobnie jak przepisy z Alabamy, nie uznaje przerywania ciąży nawet jeśli jest ona efektem gwałtu lub kazirodztwa. Uchwalone w Alabamie przepisy antyaborcyjne są najostrzejszymi w całych Stanach Zjednoczonych. Zarodek jest chroniony przez prawo od momentu poczęcia, a usunięcie ciąży dopuszczalne jest jedynie w przypadku zagrożenia życia kobiety. Przepisy zakładają całkowity zakaz aborcji również w przypadku, jeśli ciąża jest wynikiem gwałtu lub aktu kazirodczego. Ustawa przewiduje drakońskie katy dla lekarzy dokonujących aborcji – do 99 lat więzienia, a dla osób, które w jakikolwiek sposób pomagają w usunięciu ciąży lub próbują przeprowadzić aborcję – do 10 lat więzienia. Karane nie będą kobiety decydujące się na aborcję. Po wprowadzeniu antyaborcyjnych przepisów w Alabamie, środowiska pro-life ogłosiły wiktorię. Nic dziwnego, republikańscy legislatorzy uznali, że zarodek od momentu poczęcia „jest osobą”, a w ustawie HB 314 znalazł się między innymi zapis o tym, „że w wyniku aborcji zabito więcej ludzi niż w gułagach Stalina i na polach śmierci w Kambodży”. Zgłaszane przez demokratów poprawki, dotyczące dopuszczalności aborcji w wypadku gwałtu lub kazirodztwa – zostały odrzucone. Środowiska pro-life w Alabamie i w całych Stanach Zjednoczonych stanowczo potępiły zaostrzenie prawa, ale ich argumenty, jak choćby mówiące o zgwałconych 12-latkach zmuszanych w świetle prawa do rodzenia dzieci, lub lekarzach karanych surowiej od gwałcicieli – są na rękę konserwatystom, podobnie jak medialny szum wokół kontrowersyjnych przepisów z Alabamy. Republikanie zdają sobie bowiem sprawę, że uchylenie ustawy z Alabamy jest jedynie kwestią czasu i dokładnie na taki rozwój wypadków liczą. Gra toczy się bowiem o stawkę znacznie wyższą, a jest nią zdelegalizowanie aborcji w całych stanach Zjednoczonych. Aborcja jako oręż polityczny Sprawa dopuszczalności i legalności aborcji tradycyjnie już, jak bumerang, powraca przed wyborami. Obok kwestii dostępu do broni palnej, kwestii imigracyjnych i związków partnerskich to właśnie aborcja jest orężem w światopoglądowej bitwie pomiędzy wyznającymi poglądy pro-choice liberałami a stojącymi na stanowisku pro-life konserwatystami. Tym razem układ sił jest jednak inny niż w latach poprzednich, a to za sprawą przewagi konserwatystów w Sądzie Najwyższym USA. Donaldowi Trumpowi udało się wprowadzić do Sądu Najwyższego dwóch konserwatywnych sędziów – Neila Gorducha i Bretta Kavanaugha. Jeśli sprawa zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych w Alabamie i innych stanach trafi do Sądu Najwyższego, a zapewne tak się stanie, to właśnie ich głosy mogą doprowadzić do uchylenia orzeczenia w sprawie Roe kontra Wade i ograniczenia legalności aborcji w USA. Precedens w Alabamie jest zatem tylko preludium do walki o delegalizację aborcji na poziomie federalnym. Legislatorzy z Alabamy nie pozostawili ku temu żadnych wątpliwości. Wice-gubernator Alabamy Will Ainsworth powiedział wprost: „Jest niezwykle istotne, że wprowadzając w naszym stanie zakaz aborcji rozpoczynamy długą walkę o uchylenie orzeczenie w sprawie Roe kontra Wade”. Zastępca gubernatora wyjaśnił też, dlaczego ustawa została wprowadzona właśnie teraz: „Prezydent Trump zmienia federalne sądownictwo wprowadzając (do SN – red.) konserwatywnych sędziów, gotowych na nowo interpretować Konstytucję. Jestem przekonany, że Sąd Najwyższy unieważni Roe kontra Wade i w ten sposób naprawi ten 46-letni błąd”. W 1973 roku Sąd Najwyższy USA uznał aborcję legalną, a prawo do niej przyznał każdej Amerykance. Sędziowie wydając wyrok w sprawie słynnej sprawy Roe kontra Wade powołali się na 14. poprawkę do Konstytucji, gwarantującą prawo do prywatności, a w tym przypadku do decydowania, czy kobieta chce urodzić dziecko, czy nie. Takie stanowisko od 46 lat jest nie do zaakceptowania przez większość konserwatystów odwołujących się do tradycyjnego podziału ról płciowych i chcących powrotu do tradycyjnego patriarchatu, w którym kobieta nie ma prawa decydowania o własnym ciele. Popierając przed wyborami w 2016 r. Donalda Trumpa, jego wyborcza baza, czyli konserwatywni biali ewangelicy, zawarli z nim swoisty kompromis – prezydentura w zamian za przywrócenie w Ameryce tradycyjnego porządku, opartego na prawie naturalnym i dogmatach religijnych. Dla zwolenników Donalda Trumpa nie miało znaczenia, że w latach 90. otwarcie prezentował swoje pro-aborcyjne poglądy, a jego styl życia określić można jako hedonistyczny. Trump zdanie na temat aborcji zmienił dopiero podczas kampanii prezydenckiej w 2016. Jego wolta nie może dziwić, jako kandydat republikański nie miałby szans na pozyskanie głosów wyborców z konserwatywnego ewangelickiego Południa bez zdecydowanego stanięcia w obronie życia poczętego. Trump skręcił mocno w prawo, odwołując się co rusz do tradycyjnych wartości oraz grając na sentymentach powrotu do bliżej niezdefiniowanej „dawnej świetności”. Jego flagowy slogan „Uczyńmy znów Amerykę wspaniałą” to w istocie wezwanie do kulturowego i światopoglądowego cofnięcia jej w czasie o dobre kilka dekad. Cienki lód Po uchwaleniu w Alabamie i innych południowych stanach anty-aborcyjnych przepisów, przez całe USA przelała się fala protestów, po której Trump łagodnie zdystansował się od całkowitego zakazu aborcji, dopuszczając ją w przypadku gwałtu, kazirodztwa i zagrożenia życia matki. Od legislatorów z Alabamy zdystansowali się także czołowi republikańscy politycy, w tym Mitch McConnell i Mitt Romney. W ubiegła sobotę na Twitterze Trump nie pozostawił jednak wątpliwości, że kwestia aborcji stanowić będzie centralny temat jego przyszłorocznej kampanii wyborczej. „W 2020 musimy zjednoczyć się w obronie życia” – grzmiał prezydent. Potencjalny zamach Trumpa na Roe kontra Wade i federalne zaostrzenie przepisów aborcyjnych to pomysł ryzykowny. Z badań opinii publicznej wynika, że 58 proc. Amerykanów uważa, że aborcja powinna być legalna w większości przypadków, przy 37 proc. zwolenników jej delegalizacji. Jak wynika z sondażu Gallupa, aż 77 proc. Amerykanów popiera aborcję, jeśli ciąża jest wynikiem gwałtu, kazirodztwa lub zagraża zdrowiu i życiu kobiety. Za całkowitym zakazem aborcji opowiada się 19 proc. Amerykanów, podczas gdy za pełną dopuszczalnością aborcji jest 29 proc. obywateli USA. Upolitycznienie kwestii aborcji może się Trumpowi odbić czkawką – aż 64 proc. Amerykanów sprzeciwia się podważeniu przez Sąd Najwyższy orzeczenia Roe kontra Wade. Dla większości Amerykanów wolności gwarantowane przez Konstytucję są bowiem ważniejsze niż ich osobiste przekonania i opinie. Nawet w kwestii tak delikatnej i emocjonalnej, jak obrona życia poczętego. Grzegorz Dziedzic [email protected] fot.SHAWN THEW/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama