“W związku z faktem, że demokraci nie chcą zmienić naszego bardzo niebezpiecznego prawodawstwa imigracyjnego, rzeczywiście zastanawiamy się nad umieszczaniem nielegalnych imigrantów wyłącznie w miastach-sanktuariach” – ogłosił na Twitterze prezydent Donald Trump, otwierając kolejny rozdział politycznej batalii. Pomysł może wydawać się absurdalny i trudny do realizacji, ale wskazuje na rosnącą temperaturę sporów na kilkanaście miesięcy przed wyborami prezydenckimi.
Do miast-sanktuariów, czyli miejscowości, w których lokalne organa władzy nie współpracują z federalnymi służbami imigracyjnymi, mieliby być przewożeni ci “nielegalni” imigranci, których nie można już przetrzymywać zgodnie z obowiązującym prawem. Chodzi najczęściej o rodziny, występujące na granicach o azyl, które są zwalniane do czasu rozpatrzenia ich spraw przez przeciążone sądy imigracyjne. Cudzysłowu użyłam celowo, bo trudno osobę ubiegającą się przyznanie statusu uchodźcy uznać za nielegalnego imigranta. Ale tym określeniem posługuje się prezydent.
Imigrant upolityczniony
“Jak myślicie, co dają nam te kraje? Zapewniam, że na pewno nie swoich najlepszych ludzi” – mówił Trump do reporterów w poniedziałkowe popołudnie. “Radykalna lewica” – jak nazywa demokratów prezydent w swoich wpisach – zareagowała oburzeniem. Rzeczniczka Nancy Pelosi, przewodniczącej Izby Reprezentantów, mówi o celowym podtrzymywaniu atmosfery strachu i demonizowaniu imigrantów. “Demokraci będą prowadzili politykę imigracyjną w oparciu o nasze bezpieczeństwo i z poszanowaniem naszych wartości” – dodała rzeczniczka Ashley Etienne. Demokraci wykorzystali fakt posiadania większości w Izbie Reprezentantów i zażądali od Białego Domu i Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego dokumentów i emaili dotyczących ogłoszonych przez Donalda Trumpa planów. Oskarżyli też prezydenta o działanie wyłącznie z pobudek politycznych. “Jesteśmy ogromnie zaniepokojeni licznymi doniesieniami, potwierdzonymi przez samego prezydenta, że administracja Trumpa rozważa wypuszczanie imigrantów w dystryktach kongresowych reprezentowanych przez demokratów w przedziwnej i bezprawnej próbie zyskania politycznego poparcia” – napisali we wniosku kongresmani Jerrold Nadler, Elijah Cummings i Bennie Thompson, przewodzący trzem kluczowym komisjom Izby Reprezentantów. Uznali oni wręcz za szokujące, że administracja może zajmować się podobnymi manipulacjami dla celów politycznych. Ale z drugiej strony można było usłyszeć głos senatora Kevina Kramera, republikanina z Dakoty Północnej, który uznał przesiedlanie imigrantów do miast-sanktuariów za dobry pomysł, przynajmniej do czasu wprowadzenia zmian w systemie imigracyjnym.
Wątpliwe podstawy prawne
Plan wywożenia uwalnianych imigrantów do miast-sanktuariów nie przeżyłby najprawdopodobniej batalii sądowej. Co prawda w Konstytucji USA nie znajdziemy jakiegokolwiek zapisu zabraniajacego prezydentom karania stanów i lokalnych władz, ale istnieje cała linia precedensowego orzecznictwa, na którą mogliby powołać się lokalni politycy. Chodzi przede wszystkim o tzw. anti-comandeering doctrine, potwierdzoną trzykrotnie przez Sąd Najwyższy USA w oparciu o 10. Poprawkę do Konstytucji. Według sędziów rząd federalny nie ma prawa wywierania nacisków na poszczególne stany czy miasta, podczas wprowadzania w życie zapisów polityki federalnej.
Według konstytucjonalistów postępowanie Donalda Trumpa mieściłoby się dokładnie w tej linii orzecznictwa. Jakakolwiek forma karania różnych jurysdykcji za niezastosowanie się do polecenia informowania władz federalnych o zatrzymywaniu cudzoziemców i przetrzymanie tychże do czasu przybycia odpowiednich służb, zostałaby unieważniona przez Sąd Najwyższy. Ten ostatni uznał bowiem, że Konstytucja USA i przyjęte później poprawki wyraźne wskazują na prawa przysługujące stanom i poszczególnym miastom.
Emanuel: przyślijcie ich do nas
Oczywiście, mimo orzeczeń Sądu Najwyższego, rząd federalny znajduje sposoby na dopieczenie poszczególnym stanom, choćby z powodu partyjnych preferencji w wyborach prezydenckich czy do Kongresu. Takie podejrzenia pojawiły przy ostatnim planie podatkowym Donalda Trumpa, w którym ograniczono możliwość odliczania od dochodu zapłaconych stanowych podatków od nieruchomości. Według krytyków uderzało to w “niebieskie” (czytaj prodemokratyczne) stany, gdzie te podatki są najwyższe. Jednak w tym przypadku udowodnienie “niedozwolonych” intencji (impermissible intent) byłoby niezwykle trudne. W przypadku planu przewożenia imigrantów Donald Trump nie pozostawia wątpliwości co do motywów swojego postępowania. Wystarczy przeczytać prezydenckie tweety i wsłuchać się w jego oświadczenia – chodzi o przerzucenie na miasta ciężaru zajmowania się imigrantami tylko dlatego, że te odmówiły pomocy rządowi federalnemu. Czy zresztą tylko dlatego? W wyborach w 2016 roku Trump przegrał w największych miastach USA największą różnicą głosów jaką odnotował jakikolwiek kandydat Partii Republikańskiej. W 2018 roku republikanie stracili przewagę nawet na przedmieściach miast, w których poprzednio wygrywali, np. w Atlancie, Dallas, Houston, czy Oklahoma City. Odchodzący burmistrz Chicago Rahm Emanuel nie ma wątpliwości, że prezydentowi chodzi o pokazanie wielkich miast jako miejsc, których należy się bać. Ameryka była krajem-sanktuarium zanim Chicago stało się miastem-sanktuarium” – przypomina Emanuel, dodając, że coraz więcej małych i średnich miast stało się sanktuariami w reakcji na wyparcie się przez administrację amerykańskich wartości, ideałów i dziedzictwa kulturowego. I dodaje w sprawie imigrantów: “Przyślijcie ich do nas. Powitamy ich, a dzieci przyjmiemy do naszych szkół”. To samo stanowisko podziela burmistrz-elekt Chicago Lori Lightfoot, a w podobnym tonie wypowiadają się także gospodarze innych miast sanktuariów, jak choćby burmistrz Seattle Jenny Durkan.
Dzielenie Amerykanów
O ile pomysł przesiedlania imigrantów z granicy do miast-sanktuariów zaliczymy pewnie do political fiction, na pewno odwraca on uwagę od kilku problemów, z jakimi musi sobie poradzić Biały Dom. Zwolnienia i dymisje w Departamencie Bezpieczeństwa Krajowego świadczą o tym, że prezydent nie jest zadowolony z tego, jak kierowana przez niego administracja radzi sobie z kryzysem imigracyjnym na granicy. Polityka Białego Domu pogłębia istniejące podziały na świat wielkich miast głosujących gremialnie na demokratów i na Amerykę “interioru”, wspierającą Partię Republikańską. Imigranci są tu tylko jednym z przedmiotów ideologicznych sporów.
Jolanta Telega
[email protected]
Na zdjęciu: Zatrzymana na granicy w Ciudad Juarez grupa imigrantów, która przeprawiła się przez rzekę Bravo
fot.David Peinado/EPA-EFE/Shutterstock
Reklama