Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 20:26
Reklama KD Market
Reklama

Niewykwalifikowanego imigranta przyjmę

Czy w Ameryce praca czeka na nas dosłownie na każdym rogu ulicy? Jeśli wierzyć danym statystycznym Departamentu Pracy, to tak właśnie się dzieje. Ale rzeczywistości nie da się do końca opisać przy pomocy prostych słupków i wykresów. O tym, jak trudno o godziwie opłacane zajęcie, nie trzeba nikogo przekonywać. Jeszcze trudniej o znalezienie pracodawcy, który zapewni nam świadczenia, które niewiele ponad dekadę temu wydawały się niemal standardem – ubezpieczenie medyczne, urlop, czy plan emerytalny. Statystyki paradoksów Tymczasem według rządowych statystyk styczeń 2019 roku był 11. miesiącem z rządu, w którym liczba wolnych miejsc pracy była wyższa od liczby poszukujących zatrudnienia. Co więcej, z miesiąca na miesiąc ta różnica się zwiększa. Jeśli wierzyć Departamentowi Pracy, w ostatnim dniu stycznia pracodawcy oferowali zatrudnienie 7,6 mln osób, przy 6,5 mln poszukujących. To odwrócenie trwającego od ponad 20 lat trendu, w którym liczba ofert na rynku pracy była mniejsza od liczby osób pragnących się zatrudnić. Statystycy zwracają jednak uwagę na szereg paradoksów. Jednym z nich jest bardzo wolny wzrost płac, mimo malejącego bezrobocia i wzrostu gospodarczego. Po wielkiej recesji sprzed dekady wynagrodzenia ledwie nadążają za rosnącymi kosztami utrzymania. I tak w ubiegłym roku, po uwzględnieniu inflacji, płace wzrosły realnie o skromne 1,8 proc. Te dane potwierdzają też nastroje Amerykanów. Część z nich do dziś nie jest w stanie osiągnąć poziomu życia sprzed wielkiej recesji, a warunki ofert na rynku pracy nikogo nie powalają na kolana. Utrzymujący się przez dłuższy czas taki stan rzeczy jest trudny do wyjaśnienia, bo przy braku rąk do pracy firmy powinny podnosić płace, aby przyciągnąć chętnych do podjęcia zatrudnienia. “Świat biznesu uwielbia opowiadać o braku rąk do pracy i o tym, że mamy do czynienia ze zjawiskiem bez precedensu. W takim razie – gdzie są pieniądze?” – pyta retorycznie prezes banku Rezerwy Federalnej w Minneapolis Neel Kashkari. Być może pierwszą jaskółką zwiastującą wiosnę był odnotowany w lutym wzrost średniej stawki godzinowej o 11 centów, do wysokości 27,66 dol. Ale taki skok zdarzył się tylko dwukrotnie podczas obecnej prezydentury Donalda Trumpa. A bank centralny uważnie przygląda się rynkowi pracy, bo wyższe zarobki mogą stanowić zagrożenie inflacyjne, co zmusi Rezerwę Federalną do dalszego podwyższania stóp procentowych. Więc jego danym można wierzyć. Niewykwalifikowanego przyjmę Pracodawcy zawsze narzekali na chroniczny brak wykwalifikowanej siły roboczej, zwłaszcza z obszaru STEM, czyli osób z wykształceniem ścisłym. Jeszcze w 2011 roku, kiedy wszyscy odczuwaliśmy skutki ciężkiej recesji, a bezrobocie wynosiło ponad 8,5 proc. (czyli dwa razy więcej niż obecnie), przedsiębiorcy skarżyli się, że nie mogą znaleźć specjalistów z odpowiednim doświadczeniem i wykształceniem. Od tego czasu gospodarka USA utworzyła 18 milionów miejsc pracy, powracając do poziomu zatrudnienia sprzed recesji z 2008 roku. I nadal pracodawcy szukają programistów, konsultantów, a nawet prawników – w sumie ponad miliona ludzi co najmniej z dyplomem z college’u. Ale dziś – jeśli wierzyć statystykom – w jeszcze większym stopniu brakuje pracowników w grupie tzw. blue collars, czyli osób bez wyższego wykształcenia. Ten deficyt odczuwa niemal każda gałąź gospodarki. I nie chodzi tu o speców od zaawansowanej technologii, ale o salowe w szpitalach, kelnerów, recepcjonistów hotelowych, czy robotników do zbierania plonów. Nie mówiąc już o branży budowlanej. To skutek dających się przewidzieć trendów ekonomicznych. Na emerytury odchodzą masowo kolejne roczniki generacji wyżu demograficznego, wśród których jest relatywnie dużo “niebieskich kołnierzyków”. Tymczasem młodsze pokolenia gremialnie kształci się w college’ach, zdobywając wyższe kwalifikacje. Ucieczka z “budowlanki” Odczuwa to dobitnie branża budowlana, kiedyś zdominowana przez Polaków i Włochów, dziś przez Latynosów, gdzie aż 79 proc. pracodawców chce w tym roku zwiększyć zatrudnienie. “Budownictwo nie jest najatrakcyjniejszym miejscem dla pokolenia Milennials. Oprócz tego notujemy niższy przyrost naturalny i starzejemy się jako społeczeństwo” – definiuje problem John Wagner, ekspert od tej gałęzi gospodarki w firmie Gallager. Inni eksperci przypominają z kolei, że po wielkiej recesji, która przecież zaczęła się od załamania na rynku nieruchomości, wielu pracowników i przedsiębiorców budowlanych przebranżowiło się, szukając lepszego losu choćby w sektorze ochrony zdrowia, czy w usługach. Teraz cały sektor cierpi, bo w wyniku polityki prowadzonej przez administrację Donalda Trumpa skurczyły się nawet możliwości zatrudnienia pracowników na czarno. Demografowie mówią już o tworzącej się w tym sektorze luce pokoleniowej. Starzejących się fachowców nie ma kto zastąpić, a sektor – jeśli chce jako tako prosperować – czeka teraz poszukiwanie młodych pracowników na atrakcyjniejszych warunkach. Tylko jeśli starzy odejdą na emerytury, od kogo się będą uczyć? Czas podwyżek? Gad Levanon, ekonomista Conference Board, instytucji badawczej finansowanej przez największych amerykańskich pracodawców, ostrzega, że pracodawców czeka teraz okres podwyższania wynagrodzeń, aby uatrakcyjnić swoją ofertę. Ale odbije się to na wynikach finansowych i mniejszych zyskach firm. Spowolnienie gospodarki może okazać się samospełniającą się przepowiednią. Nawet przy podwyższaniu płac i powrocie na rynek pracy tych, którzy po wielkiej recesji nie podjęli zatrudnienia – a jest to spora grupa, wymykająca się oficjalnym statystykom – nie uda się wypełnić pokoleniowej luki, bez większego napływu pracowników zza granicy. Jeszcze w 2017 roku prawicowy “The Wall Street Journal” ostrzegał w w artykule wstępnym, że ograniczanie legalnej imigracji może skutkować pogorszeniem sytuacji gospodarczej Ameryki. I tu wracamy do meritum dyskusji. Przeciwnicy zwiększania imigracji, których nie brakuje także w Białym Domu, uważają, że rynek pracy ma jeszcze spore rezerwy, o czym świadczy właśnie stagnacja płac. Członek Rady Doradców Ekonomicznych prezydenta Richard Burkhauser przypomina, że ciągle poza rynkiem pracy pozostaje wielu Amerykanów, którzy mogą zechcieć nań powrócić. Z kolei zwolennicy przyjmowania legalnych imigrantów pytają: kiedy miałoby to nastąpić, skoro od recesji minęła już cała dekada? To powiększenie puli pracowników w drodze zatrudniania cudzoziemców jest koniecznością – argumentują, bo bez nowej siły roboczej gospodarka zacznie się dusić. Do tego zdania przyłącza się i niżej podpisana. Pisałam już w tym miejscu, że z trendów demograficznych wynika, że to imigranci będą pracować na nasze emerytury. Pod jednym warunkiem: że pozwoli im się w ogóle pracować. Jolanta Telega [email protected] fot.Pixabay/Pexels/pxhere

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama