Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 7 października 2024 12:28
Reklama KD Market

Jacek Niemczyk, Człowiek Roku 2018: Radio trzeba mieć w genach

Jacek Niemczyk, Człowiek Roku 2018: Radio trzeba mieć w genach
Radiowiec, pomysłodawca, twórca i dyrektor Radia 103.1 FM Polish American Mix. W eterze od blisko 30 lat, pracował w rozgłośniach polskich, w Nowym Jorku i Chicago. Od września 2017 roku kieruje Radiem 103.1 FM, najchętniej słuchanej w Chicago polskiej stacji, która przebojem zdobyła serca słuchaczy i stała się nową jakością na chicagowskim polonijnym rynku radiowym. Tytuł Człowieka Roku 2018 otrzymuje za konsekwencję i odwagę w realizacji swojej wizji radia dwujęzycznego, które umila dzień tysiącom Polaków i Amerykanów polskiego pochodzenia w Chicago.   Z Człowiekiem Roku „Dziennika Związkowego”, Jackiem Niemczykiem, twórcą i dyrektorem Radia WPNA 103.1 FM Polish-American Mix rozmawia Grzegorz Dziedzic. Grzegorz Dziedzic: – Czy jako chłopiec chciałeś zostać radiowcem? Czy może klasycznie – piłkarzem, strażakiem albo maszynistą? Jacek Niemczyk: – W przedszkolu chciałem zostać naukowcem. Nie znałem wtedy jeszcze znaczenia tego słowa, a kiedy rodzice wytłumaczyli mi, co to znaczy „naukowiec”, zdecydowanie zapragnąłem zostać strażakiem. Ale w którymś momencie poczułeś radiowego bakcyla. Ludzie, którzy go nie czują, raczej nie zostają radiowcami. – Zawsze bardzo lubiłem słuchać radia. Byłem jednym z tych gości, którzy z grundigiem pod kołdrą nagrywali na kasety listę przebojów Marka Niedźwiedzkiego. Od zawsze interesowałem się muzyką. Poza tym mój tato, zwłaszcza w niedzielę, miał włączone radio. W domu często zamiast oglądać telewizję, słuchało się radia. W 1988 roku odwiedziłem mieszkającą w Stanach siostrę, kupiłem mnóstwo płyt, ale pamiętam, że na kasety nagrywałem programy różnych amerykańskich stacji radiowych. Opisywałem i archiwizowałem te taśmy, kilkadziesiąt z nich przywiozłem do Polski i z zapamiętaniem ich słuchałem.
fot.Magda Marczewska
Amerykańskie radio to był dla ciebie cel i wzór do naśladowania? – Absolutnie nie, miałem wtedy 16 lat i jeszcze nie wiedziałem, że zostanę radiowcem. Do radia trafiłem na początku lat 90. i wynikało to głównie z mojego zainteresowania muzyką. Siedzieliśmy z kolegą w magazynie z dywanami, gdzie ten kolega był stróżem nocnym, jak to się mówi – czytaliśmy książki, słuchaliśmy radia i wygrywaliśmy, a właściwie ja wygrywałem radiowe konkursy muzyczne. W Polsce powstawało właśnie radio komercyjne, na początku bardzo amatorskie i nieporadne, ale nowe. I jedna z takich rozgłośni w moim rodzinnym Opolu ogłosiła nabór, czyli casting. W wielkiej sali zgromadziło się kilkaset osób, a ja z jakiegoś powodu byłem wśród tych kilku szczęśliwców, którzy trafili do Radia O'le. Tak to się zaczęło.

"Jeśli nie jesteś otwarty na zmiany, stoisz w miejscu, a w rzeczywistości zwyczajnie się cofasz. Trzeba eksperymentować i próbować nowych rzeczy, a my na antenie Radia 103.1 FM w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy wypróbowaliśmy bardzo wiele"

Twoje radiowe początki zbiegają się z początkami komercyjnego radia w Polsce. Jak wspominasz tamte czasy? – Trochę nauki, trochę pracy. Dwie stacje radiowe w Opolu, po jednej w Krakowie i Warszawie. Kilka zaczętych kierunków studiów, z czego coś tam się udało skończyć, więc wstydu nie ma, a jakieś tam literki przed nazwiskiem są. W 1995 roku rozpocząłem pracę w słynnej Rozgłośni Harcerskiej RH Kontakt – w stacji popularnej wśród muzyków, którzy chętnie ją odwiedzali. To było małe zadymione miejsce przy ulicy Konopnickiej 6 w Warszawie, gdzie teraz mieści się Studio Buffo, z niesamowitym klimatem, charakterem i ludźmi, którzy kochali muzykę. Dla mnie to była niesamowita przygoda, bo byłem młodym chłopakiem, a spotykałem gwiazdy pierwszej wielkości. Jesteś dyplomowanym radiowcem? – Udało mi się ukończyć politologię i dziennikarstwo, a wcześniej kolegium językowe, więc jestem też dyplomowanym nauczycielem. Dopiero w Nowym Jorku trafiłem do dwuletniej szkoły broadcastingu i reżyserii dźwięku. Od jej ukończenia minęło wiele lat, ale w dalszym ciągu jestem w stanie żyletką przeciąć taśmę magnetofonową i skleić ją tak, by powstało zmiksowane nagranie. Teraz to się nazywa cut and paste, tyle że kiedyś cut robiło się żyletką, a paste taśmą klejącą. Do dzisiaj znam kilka takich oldschoolowych sztuczek. A pamiętasz pierwsze słowa, które wypowiedziałeś do mikrofonu? – Jak przez mgłę, ale pamiętam. To było tłumaczenie piosenki „na żywo”. Pochwaliłem się, że znam język angielski, a mój nieco złośliwy szef chciał mnie wypróbować. Zagrał utwór, którego słów pewnie nawet dzisiaj bym nie zrozumiał i kazał przetłumaczyć. Przetłumaczyłem, choć jestem pewien, że zgadzało się co dziesiąte słowo. Najważniejsze, że ani szef ani słuchacze się nie zorientowali. Przeszedłem test i od tamtej pory żadnej piosenki „na żywo” nie tłumaczyłem.
fot.Magda Marczewska
Ale do dziś masz w środowisku renomę radiowca, który potrafi wejść do studia bez przygotowania i – jak to się mówi w radiowym żargonie – jedzie. – No tak. Nie powinno się do takich rzeczy przyznawać, bo w radiu oprócz tego, że przydaje się ogólna wiedza na temat świata, życia i tematu, o którym się mówi, należy się do programu przygotowywać. U mnie z tym przygotowaniem różnie bywało, czasem z lenistwa, kiedy indziej z braku czasu, a potem z rutyny. Z radiem jest jak z jazdą na rowerze, jak już zacznie się mówić, to jakoś te słowa się same układają w całość. Pamiętam czasy początków komercyjnego radia w Polsce. Prowadzący z dnia na dzień zyskiwali sławę i uznanie. Czy tobie też zdarzało się, że ludzie rozpoznawali cię po głosie w sklepie, albo rozdawałeś autografy na ulicy? – Praca w radiu wielokrotnie pomagała w różnych sytuacjach. Niektóre spotkania były przyjemne, inne żenujące. Często odbywały się na zasadzie: „O to pan?! Inaczej sobie pana wyobrażałam, myślałam, że jest pan wyższy”. Ale bez przesady, Wojciechem Mannem nigdy nie byłem, choć status radiowca w latach 90., szczególnie kiedy pracowałem w Radiu RMF w Krakowie, dawał dobre uposażenie i pewne przywileje. Dzisiaj popularne jest hasło pokolenia millenialsów „don't work hard, work smart”. Tak było. Mało pracowaliśmy, dobrze zarabialiśmy, byliśmy popularni. Było to życie dość beztroskie i fajne. A potem przyjechałeś do Ameryki i pierwsze radiowe kroki stawiałeś w Nowym Jorku. – W piątek zadzwonił do mnie z ofertą pracy Jerzy Bekker, w sobotę podjąłem decyzję o wyjeździe, przyleciałem na JFK w niedzielę, a w poniedziałek rano prowadziłem już swoją pierwszą audycję na falach Naszego Radia. Mam wrażenie, że oferując mi pracę, redaktor Bekker nie zdawał sobie sprawy, że rozmawiał z człowiekiem z Polski, a nie z jednym z nowojorskich Polonusów (śmiech). Bardzo miłe doświadczenie, poznałem mnóstwo niesamowitych ludzi, którzy przewijali się przez tę rozgłośnię, takich jak Janusz Głowacki, Jerzy Hoffman, Michał Urbaniak, czy Ula Dudziak. To były dla mnie, dwudziestoparolatka, ogromne przeżycia. Swoją amerykańską karierę radiową rozpoczynałem zatem w Nowym Jorku, gdzie jeszcze pod koniec XX wieku zacząłem pracować w Radiu WRKL 910 AM. Chyba robiłem coś dobrze, bo z kolejną ofertą pracy zadzwoniono do mnie z Chicago i w ten sposób zostałem dyrektorem programowym Polskiego Radia 1030 AM, gdzie prowadziłem również swoje audycje, zaczynając od poranków, a kończąc na kultowej ,,Popołudniówce". W Chicago spędziłeś większą część swojej zawodowej kariery i byłeś za mikrofonem podczas wydarzeń, które zmieniły losy Polski, Ameryki i świata. – W chicagowskich rozgłośniach spędziłem ponad 18 lat. Szczególnie mocno pamiętam trzy momenty. Pierwszy to atak na World Trade Center, bo prowadziłem wtedy poranną audycję, nadawaną zresztą na Chicago i Nowy Jork. Jeden ze słuchaczy zadzwonił do nas, jeszcze zanim wiadomość o ataku dotarła do stacji telewizyjnych. Potem w telewizji pojawiły się obrazy i na żywo relacjonowaliśmy to, co się działo. Audycja, która rozpoczęła się o godzinie szóstej rano trwała do późnego wieczora. Ludzie przez radio szukali swoich bliskich, a dramatyzm sytuacji podkreślony był tym, że udało nam się połączyć z wieloma politykami, w tym z polskim prezydentem i premierem. Ci ludzie płakali i nie były to sztuczne udawane emocje. Wszyscy mieliśmy wtedy złamane serca. Drugi taki moment zastał mnie w Kolorado na nartach. Dotarła do mnie wiadomość o śmierci ojca świętego Jana Pawła II. Było to tak poruszające i rozdzierające serce, że kiedy wróciłem do Chicago, nagraliśmy wspólnie ze słuchaczami radiową księgę kondolencyjną. Ludzie płakali na antenie. Pamiętam też dramat, który rozegrał się 10 kwietnia 2010 roku. Audycja, którą wtedy prowadziłem na żywo, trwała kilkanaście godzin. Z wieloma osobami, które wtedy zginęły, miałem możliwość spotkania i rozmowy podczas swojej pracy dziennikarskiej, śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego witałem podczas jego wizyty w Chicago, prowadząc bankiet na jego cześć, żegnałem go podczas żałobnej mszy w Katedrze Świętego Krzyża wyczytując nazwiska tych, którzy pod Smoleńskiem stracili życie. Takich momentów się nie zapomina, zostają w człowieku na zawsze.
fot.archiwum Jacka Niemczyka
Czy takie doświadczenia sprawiają, że radiowiec wchodzi na kolejny zawodowy poziom? – Tak, zdecydowanie. Te zawodowe poziomy w moim życiu bardzo się zmieniały. Jest taki dowcip, że w kinie pracownicy sprawdzający bilety to najczęściej osoby bardzo młode albo bardzo stare. Czyli zaczynasz i kończysz karierę jako bileter. Ja zacząłem jako dziennikarz muzyczny, przeszedłem przez wszystkie szczeble radiowej kariery, bo i pracowałem w newsroomie, i byłem reporterem, pracowałem w studio, prowadziłem rozmaite audycje. Paradoksalnie, znowu zakończyłem na muzyce i rozrywce, bo kieruję obecnie Radiem 103.1 FM, które jest radiem towarzyszącym i stawia właśnie na muzykę i rozrywkę. I tutaj dochodzimy do sedna sprawy, czyli Radia WPNA 103.1 FM, którego jesteś szefem. – Myślę, że jest to radio, które powinienem założyć lata temu, zamiast zajmować się na antenie polityką i informacjami. Jestem zdania, że media nie powinny zajmować się kształtowaniem światopoglądu i opinii. We wszechobecnej propagandzie naprawdę trudno jest teraz znaleźć na tyle wiarygodne i niezależne media, które obiektywnie opisują otaczający nas świat. Ja chciałem zrobić radio towarzyszące i rozrywkowe. Przyznam, że kiedyś śmiałem się z takich stacji, że mało ambitne i bardzo komercyjne. Ale okazuje się, że wcale nie musimy w radiu prezentować bardzo ambitnych i wyszukanych treści, niezwykle mądrych wywiadów, edukować i pouczać. Koncept radia, w którym ja zakochałem się 30 lat temu, to radio, które daje słuchaczom uśmiech, nadzieję i optymizm, pozwala zapomnieć o natłoku zajęć i stresu. Oczywiście podajemy też informacje, ale w tak skrótowy sposób, żeby być na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami, a nie musieć ich analizować. Jesteśmy po to, żeby towarzyszyć i umilać ludziom dzień. Zdaje się, że był to strzał w dziesiątkę. Wbrew przepowiedniom malkontentów, którzy twierdzili, że taka formuła radia nie ma wśród Polonii szans, narobiliście sporo zamieszania na lokalnym rynku radiowym. Jaki jest przepis na dobre radio towarzyszące? – Przepis jest taki, żeby nie robić radia samemu, a oddać je w ręce osób ze świeżym spojrzeniem i pomysłami. Tutaj wrócę, do moich początków w zawodzie. Nie miałem pojęcia, jak się robi radio, a mimo to udawało się tworzyć ciekawe i niebanalne audycje. Kolejne pokolenia ludzi głodnych pracy w radiu muszą dostawać szansę, by pokazać, na co ich stać. Do tej pory średni wiek polonijnego radiowca oscylował koło pięćdziesiątki i nie możemy udawać, że to są dwudziestolatkowie. Nie da się dotrzeć do młodszego pokolenia słuchaczy prezentując gusta muzyczne, poglądy i sposób komunikowania się ludzi w średnim wieku. To nieautentyczne. Połączyłeś ze sobą kontrasty. Posadziłeś przed mikrofonami ludzi z doświadczeniem obok takich, którzy doświadczenia dopiero nabierają, radiowców świetnie mówiących po polsku i takich, dla których angielski jest pierwszym językiem. A słuchacze to kupili. – Jeśli nie jesteś otwarty na zmiany, stoisz w miejscu, a w rzeczywistości zwyczajnie się cofasz. Trzeba eksperymentować i próbować nowych rzeczy, a my na antenie Radia 103.1 FM w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy wypróbowaliśmy bardzo wiele. Okazuje się, że żeby robić dobre radio wcale nie trzeba być purystą językowym, skończyć studiów ani wiedzieć wszystkiego. Ale trzeba mieć w sobie to coś, co sprawia, że nadajesz się do radia. My mamy kilka osób, które czują radio, a słuchacze to słyszą, i dlatego program jest tak popularny. Co musi mieć dobry radiowiec? Osobowość, tupet, specjalny rodzaj inteligencji, błyskotliwość, czy coś jeszcze? – Wszystko to, co wymieniłeś, plus polot i szacunek do słuchacza, ale nawet to nie wystarczy. Istnieją radiowcy, którzy w życiu codziennym są nieśmiali i dość zamknięci w sobie, a kiedy siadają za mikrofonem, stają się kimś zupełnie innym. Może być odwrotnie – osoby wygadane i przebojowe w momencie zapalenia się lampki „on air” nie mają nic do powiedzenia, jąkają się i nie potrafią sklecić jednego zdania. Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli po kilku tygodniach za mikrofonem wciąż nie czujesz się komfortowo, to nic z tego nie będzie. Tego zawodu do końca nie można się nauczyć. Trzeba mieć radio w genach. Wyrzuciłeś z ramówki politykę, wpuściłeś młodych, a nie wpuściłeś rozmów sponsorowanych, zmieszałeś język polski z angielskim. Czy to była radiowa intuicja, czy przemyślana strategia marketingowa? – Raczej czyste szaleństwo. Coś mnie opętało (śmiech). Jeżeli coś się wyczerpało, popsuło się i zgnuśniało, to znaczy, że czas to zmienić. Zadecydowało doświadczenie, bo oprócz tego, że w radiu pracuję, to cały czas radia słucham. Nie ma potrzeby wynajdywać koła, trzeba tylko istniejące już kółka umiejętnie do siebie dopasować. Komercyjne znaczy popularne, czyli takie, które się sprzedaje i dociera do masowego słuchacza. Można robić bardzo dobre audycje niszowe, docierające do garstki słuchaczy i świetnie, że mamy takie perełki na polonijnym rynku. Ale sprzedaje się takie radio, jakie właśnie stworzyliśmy. Dobierając skład miałem do wyboru znanych słuchaczom radiowców, albo osoby bez dużego doświadczenia, za to z talentem i chęciami. Postawiłem na obie te grupy i postanowiłem je ze sobą zestawić. Jeśli chodzi o politykę, to mówimy o niej skrótowo i jej nie komentujemy. Każdy Polak ma swój światopogląd, a antenowe kłótnie o politykę są zazwyczaj żenujące i zwyczajnie nudne. Nikt nie chce tego słuchać w radiu, wystarczy pójść do cioci na imieniny. Pamiętajmy też, że żeby być ekspertem, potrzebna jest wiedza i doświadczenie. Tzw. eksperci z polonijnego eteru najzwyczajniej w świecie nie mają tych atrybutów. Informacje z Polski ograniczyliśmy do serwisów przedstawianych przez profesjonalistów znad Wisły, wiadomości amerykańskie i ze świata prezentują dziennikarze Associated Press, nasi prezenterzy koncentrują się na sprawach lokalnych i tym kwestiom poświęcamy najwięcej czasu na antenie. Tak samo z wiadomościami sportowymi. Czy naprawdę wypowiedź drugiego trenera trzecioligowego Podmuchu Bielsko warta jest kilku minut w eterze? Rzetelnie i w dwóch językach mówimy o drużynach chicagowskich, dodajemy kilka najważniejszych wyników, no i oczywiście kibicujemy narodowym reprezentacjom oraz informujemy o każdym sukcesie Polaków na świecie. A rozmowy sponsorowane? Ta zmora i koszmar polonijnej radiofonii. – Nazywane niesłusznie "wywiadami", bo z tą dziennikarską formą nie moją wiele wspólnego, w polskich rozgłośniach rzeczywiście nabrały takich rozmiarów, że zajmują często ponad połowę czasu antenowego w innych stacjach. Rozmowy ze specjalistami od naprawy kranów, sprzedaży leczniczych ziół czy pasztetów, a nawet bardzo ciekawe rozmowy z lekarzami czy adwokatami, z reklamowego punktu widzenia są nieskuteczne. Podczas piętnastominutowej rozmowy o jednej usłudze lub produkcie przy odbiornikach do końca pozostaje kilka osób, a prawie wszyscy słuchacze przełączają się na inną stację. Jest wiele innych, dobrze sprawdzonych form reklamy, które można zastosować, żeby osiągnąć zamierzony efekt. My proponujemy je firmom, które się u nas ogłaszają, a ci którzy nam zaufali, osiągają finansowy sukces. Szybko i łatwo zarobiony dolar jest często konsekwencją nieuczciwości. Stawiając na systematyczność, dokładność i porządek można osiągnąć o wiele więcej. Chciwość, obok rutyny i przekonaniu o własnej wszechwiedzy to główne bolączki polonijnego eteru. Słuchacza traktuje się jako dodatek. A dla nas słuchacz jest najważniejszy. Radio WPNA 103.1 FM udowodniło, że można połączyć biznesowe podejście z działalnością społeczną. Zorganizowaliście świetny Bieg Stulecia, imprezę z założenia zupełnie niekomercyjną. Dlaczego? – Na biegu nie zarobiliśmy ani jednego dolara, choć mogliśmy zarobić ich dużo. Świadomość, że impreza towarzysząca okazji tak niepowtarzalnej i doniosłej, jak stulecie odzyskania niepodległości, miałaby zostać zorganizowana dla zysku, napełnia mnie obrzydzeniem. To jak świętokradztwo. Istnieją wartości nadrzędne, na których zarabiać po prostu nie wolno. My chcieliśmy pokazać, że polskość można celebrować inaczej niż na bankiecie, apelu czy mszy. My zaktywizowaliśmy osoby, które w takim tradycyjnym świętowaniu nie uczestniczą. Bieg Stulecia to oczywiście nie nasz pomysł, tylko inicjatywa polska, ale mam wrażenie, że w Chicago zrobiliśmy to najlepiej na świecie. Chicagowski Bieg Stulecia był największą i najbardziej radosną manifestacją polskiej niepodległości w Stanach Zjednoczonych. Taką, której nie zapomina się do końca życia.
Podczas Biegu Stulecia, 11 listopada 2018 w Chicagofot.Artur Partyka
Będzie Bieg 101-lecia? – Będzie Bieg Niepodległości połączony z amerykańskim Dniem Weterana. W tym samym miejscu, nad jeziorem Michigan, przy plaży Montrose, w niedzielę, 10 listopada 2019 roku. Startujemy o godz. 11.11. Zapisy wkrótce! Stacja 103.1 FM ruszyła na początku września 2017 roku, czyli stosunkowo niedawno. Czy już wiadomo, jakie macie wyniki słuchalności? – Osoby z branży wiedzą, że ustalenie wyników słuchalności nie jest sprawą łatwą ani tanią. Z danych, które posiadam, wynika, że nasza słuchalność jest już dużo wyższa niż naszej polskojęzycznej konkurencji. Gonimy również lokalne stacje nadające swoje programy po angielsku lub hiszpańsku. Związane jest to zarówno z bardzo dobrym zasięgiem, jak i samym amerykańsko-polskim programem, który jako jedyni nadajemy na falach FM 24 godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu. O naszym sukcesie decyduje fakt, że znaleźliśmy nowych słuchaczy. Część naszych słuchaczy przełączyła się na częstotliwość 103.1 FM z konkurencyjnych stacji, ale duża grupa nigdy wcześniej nie słuchała polskiego radia. To słuchacze, którzy „skaczą” po falach i zatrzymują się tam, gdzie jest inaczej, ciekawiej, zabawniej. Słucha nas też spora grupa Amerykanów polskiego pochodzenia. Takich osób jest coraz więcej, a słuchają nas z sentymentu i ciekawości oraz dlatego, że rozumieją, co do nich mówimy. Mam ogromną satysfakcję, że udaje nam się dotrzeć do tych słuchaczy. Odpowiadając na pytanie – tak, jesteśmy najchętniej słuchaną polską stacją radiową w Chicago.

Chciwość, obok rutyny i przekonania o własnej wszechwiedzy to główne bolączki polonijnego eteru. Słuchacza traktuje się jako dodatek. A dla nas słuchacz jest najważniejszy. "

Słuchają was też Czesi, Słowacy, Rosjanie, Ukraińcy i Litwini, a nawet Meksykanie i Hindusi. – To prawda, słuchają nas Słowianie różnych narodowości, szczególnie ci, którzy zetknęli się w Chicago z Polakami i rozumieją, albo nawet mówią po polsku. Jeśli chodzi o Latynosów, to wielu słucha z przyzwyczajenia, bo PNA odkupił częstotliwość od sieci Univision, a na tych falach język hiszpański brzmiał przez kilkadziesiąt lat. Ale mamy też latynoskie akcenty muzyczne. Do tego dochodzą oczywiście mieszane małżeństwa. Skoro mowa o innych nacjach, to nie wiem czy słuchają nas Hindusi, ale jeden na pewno tak (śmiech). To wierny słuchacz, który uczestniczy często w radiowych konkursach. Gdyby 30 lat temu, kiedy nagrywałeś amerykańskie stacje na swojego kaseciaka, ktoś powiedział ci, że zostaniesz dyrektorem najpopularniejszej polskojęzycznej stacji radiowej w Chicago, to co byś odpowiedział? – Czy mógłbym przenieść się w czasie, a nie męczyć długie 30 lat? Z tym męczeniem się to zabawna sprawa, bo na przykład mojej mamie wydaje się, że jak się jest dyrektorem, to się pracuje palcem i wydaje polecenia. Mamo, otóż nie! Robi się wszystko, od sprzątania i dźwigania, po podejmowanie trudnych personalnych decyzji. Do tego ostatniego nigdy się nie przyzwyczaję, chyba za dobry jestem. Choć to się może zmienić (śmiech). Gdybym miał szukać takiego momentu, kiedy po raz pierwszy pomyślałem, ze można zrobić normalne, lekkie radio, to taki pomysł miałem już w Nowym Jorku. Nic z tego nie wyszło, ale pomysł pozostał. Oczywiście nic bym nie zrobił, gdyby nie Związek Narodowy Polski (Polish National Alliance, PNA), jedna z najstarszych i najprężniejsza polska organizacja w Stanach Zjednoczonych, za którą stoją ludzie i kapitał. Gdyby nie dobre decyzje zarządu PNA, radio WPNA 103.1 FM nigdy by nie powstało. Mam nadzieję, że powstanie radiostacji to jeden z milowych kroków w historii PNA, który przełoży się na korzyść organizacji. W branży mówią o tobie, że jesteś pracoholikiem. Mają rację? – Gdybym powiedział ci, że jestem, żona wysłałaby mnie na terapię. Boję się, że coś jest na rzeczy, ale pracuję nad tym. Mam nadzieję, że nie jestem pracoholikiem, ale staram się moją pracowitością zarażać zespół. W Radiu 103.1 FM nie ma miejsca dla leni. Radio robimy w zaledwie kilka osób, pracować więc trzeba. Co zatem lubi robić Jacek Niemczyk, kiedy nie pracuje? – Pracować (śmiech). Lubię biegać, raz w roku (śmiech). Za to kibicuję mojej żonie Kasi, która biega często, również maratony. Kocham historię. Nauczycielka w podstawówce zwracała mi uwagę, kiedy pisałem „Bóg, Honor i Ojczyzna”, inna w szkole średniej wmawiała nam, że i tak zapamiętamy tylko dwie daty, 966 i 1410. Mi udało się zapamiętać więcej i choć mam całą stertę nieprzeczytanych historycznych książek w domu, historię staram się poznawać, jeśli tylko pozwala mi na to czas. Wiele zawdzięczam śp. profesorowi Józefowi Szaniawskiemu, z którym nie tylko przez lata prowadziliśmy radiowe audycje, ale który pokazał mi, jak historii się uczyć. Taką praktyczną naukę przekazał mi też śp. Wiktor Węgrzyn. Najpierw przez lata rozmawialiśmy na antenie o Rajdach Katyńskich, których był założycielem i komandorem, a potem spełniłem swoje marzenie i w 2007 roku wraz z setką innych motocyklistów przejechałem śladami historii przez Polskę, Ukrainę, Rosję i Białoruś. Kolejne hobby, jak przystało na radiowca, to muzyka, którą wciąż tradycyjnie zbieram na czarnych płytach.
Podczas Rajdu Katyńskieg, 2007 r. fot.archiwum Jacka Niemczyka
Podobno lubisz wrócić do czasów młodości i posłuchać metalu. Ulubiony zespół? – Niektórzy nie są w stanie uwierzyć, że lubię posłuchać cięższego brzmienia i zespołów takich jak Sepultura i Slayer. Lubię, choć z metalem nie jestem na bieżąco, może czas się podciągnąć i nadrobić zaległości. Ale lubię posłuchać też amerykańskiego folku, jazzu i swinga, jak również muzyki klasycznej, której z ogromną przyjemnością słuchamy całą rodziną. Wiem, że nie lubisz mówić o swoim życiu osobistym, ale w mijającym roku urodził ci się syn. Czy Adam zostanie radiowcem jak tata? – Mam nadzieję, że będzie dobrym człowiekiem i na tym mi najbardziej zależy. Kim zostanie, zdecyduje sam, kiedy podrośnie. Na razie jedyne decyzje, które podejmuje, to wybór pomiędzy mlekiem a soczkiem. Jaka jest twoja największa radiowa wpadka, albo najgłupsza rzecz, jaką zrobiłeś i powiedziałeś na antenie? – Wtedy wydawało mi się to super dowcipne, ale można to wymienić w kategorii „głupota”. Na antenie wówczas najpopularniejszej w eterze porannej audycji, ogłosiłem emigracyjną amnestię. Zrobił się z tego spory happening, a na Six Corners zgromadził się spory tłum osób, które chciały zalegalizować swój pobyt w USA. Mieli oczywiście udowodnić, że przebywają tutaj nielegalnie. Amnestia została potwierdzona ekspertyzą kilku lokalnych polonijnych adwokatów i przedstawicieli wielu szacownych organizacji. Byłem przekonany, że żart jest cholernie śmieszny. Co drugie zdanie podkreślałem, że jest pierwszy kwietnia, ale ta wiadomość się nie przebiła. „Amnestia” nie spotkała się z dobrym przyjęciem i prawie kosztowała mnie utratę pracy. Przyczynił się do tego zresztą „Dziennik Związkowy”, który opisał niesfornego redaktora, który przekazuje w eterze zmyślone informacje. „Dziennik Związkowy” o mały włos nie przyczynił się do twojego zwolnienia, ale teraz przyznał ci tytuł Człowieka Roku. Mam nadzieję, że się zrehabilitowaliśmy. Dostajesz to wyróżnienie za odwagę i stworzenie nowej jakości w polonijnym eterze. Co dla ciebie znaczy ten tytuł? – Że był to najbardziej pracowity rok w moim życiu. To że wytrzymała to moja żona Kasia, to cud! Dziękuję i przepraszam. W 2018 roku, nagroda „Człowiek Roku”, powinna zmienić nazwę na ,,Wydarzenie Roku", bo nie czuję się osobą, która zasługuje na tak duże wyróżnienie. Od osób, które dały zielone światło nowej stacji radiowej, przez ludzi, którzy zaryzykowali uczestnictwo ze mną w tym projekcie, do naszych słuchaczy, którzy dają nam codziennie energię i siłę, by ulepszać to, co już wspólnie zrobiliśmy, wszyscy powinniśmy sobie pogratulować, a ja – wszystkim podziękować. Mam nadzieję, że osoby, które jeszcze nie przekonały się do naszej koncepcji radia, do tego unikalnego połączenia polskości z amerykańskością, zrozumieją, że jest to propozycja dla Polaków w Ameryce, którzy są inni niż nasi rodacy w Polsce. Nie jesteśmy też już tacy sami, jako grupa etniczna, jak 20 lat temu. Wszystko idzie naprzód, technologia, nauka, radio, także Polonia. A my idziemy naprzód z nimi, a jeśli udaje nam się nadążyć – to fajnie. Serdecznie gratuluję i dziękuję za rozmowę.   [email protected] Zdjęcia: Magda Marczewska, archiwum Jacka Niemczyka, Artur Partyka  

czlowiek2018

czlowiek2018

IMG_0475 (1)

IMG_0475 (1)

IMG_1708 (3)

IMG_1708 (3)

IMG_1722_1

IMG_1722_1

IMG_1765__2

IMG_1765__2

IMG_1785_2

IMG_1785_2

IMG_1962

IMG_1962


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama