Lira korbowa, okaryna, dudka, żalejka, sapilka i inne tradycyjne instrumenty muzyczne, których historia sięga średniowiecza, fascynowały publiczność recitalu białoruskiego śpiewaka, muzyka i etnografa, Siarheja Douhushau w Art Gallery Kafe.
Były one jednak tylko wzbogaceniem występu i prezentacji twórczości przybyłego z Białorusi artysty, który roztoczył przed widzami i słuchaczami szerokie spektrum muzyczne białorusko-polskie. Siarhei, absolwent Akademii Muzycznej w Mińsku, jest muzykiem, śpiewakiem i etnografem, zbierającym i wykonującym stare, często zapomniane piosenki Białorusi, w tym Polesia – regionu częściowo polskiego. Nie mogło się więc obyć w jego zbiorach i repertuarze bez polskich piosenek, nie tylko ludowych.
W Art Gallery Kafe wysłuchaliśmy między innymi piosenek i kolęd z obu krajów. Duże zainteresowanie wywołały melodie Stanisława Moniuszki, komponowane do wierszy Jana Czeczota, poety nie tylko polskiego, ale i białoruskiego. Znaną chyba wszystkim Polakom – od najmłodszego do najstarszego pokolenia – „Prząśniczkę” usłyszeliśmy po białorusku, czyli w jednym z jej oryginalnych języków.
Niektóre piosenki były śpiewane jako mieszanka językowa, z polskim zakończeniem zwrotki, będącym jej puentą, co było przyjmowane brawami i radosnym śmiechem.
Obdarzony piękną barwą głosu artysta porywał publiczność grą na wielu instrumentach, śpiewem o różnej intensywności głosu – od subtelnej, lirycznej do mocnej, która bez sztucznego wzmacniania niosła niegdyś śpiew po polach i lasach. Przez cały czas siedząc, wyrazistymi gestami, rytmicznym przytupywaniem, swobodną ekspresją twarzy i całego ciała tworzył swojego rodzaju choreografię. Towarzyszył sobie jak orkiestra i balet.
Po przerwie grał już tylko na gitarze. Wprowadził jednak nowy akcent białoruski – uczył publiczność śpiewać w tym języku. Nie całe teksty, ale akcenty, z którymi wchodziliśmy na dany przez niego sygnał. Na przykład w piosence rolników wychodzących w pole i płoszących ptaki refren zaczynał się od słów: „Welitaj, welitaj, perepylko!” (odlatuj, odlatuj, przepiórko). Trzeba było słyszeć, jak autentycznie to brzmiało. To jest zresztą jeden z elementów działalności Siarheja w kraju – uczy on amatorskie grupy śpiewania tradycyjnych etnicznych piosenek.
W tym roku intensywnie studiował w Polsce – od lutego do lipca brał udział w seminarium etnomuzykologicznym w Instytucie Muzykologii Uniwersytetu Warszawskiego. Oprócz regularnego programu podjął samodzielne badania – nad lirą korbową i lutnictwem oraz nad działalnością kulturalną mniejszości białoruskiej. Przygotowuje artykuł o stanie muzyki tradycyjnej i festiwalach muzycznych w Polsce i na Białorusi, jako studium porównawcze.
Prowadzący seminarium prof. dr Piotr Dahlig napisał w recenzji z płyty Siarheja Douhushau, wydanej w ramach projektu TRADYCYJA, że „utrwala ona jedną z charakterystycznych stron dziedzictwa muzycznego Białorusi – śpiew męski zespołowy o minimalnej obsadzie, lecz wystarczającej dla oddania maksimum walorów estetycznych.”
Wierzą temu słuchacze sobotniego koncertu o minimalnej – jednoosobowej – obsadzie, którzy po długich, gorących brawach pozostali w kafejce, aby rozmawiać z artystą i kupować jego płyty.
Tekst i zdjęcie: Krystyna Cygielska
Reklama