Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 21:53
Reklama KD Market

Po wyborach: pat na korzyść imigrantów

To może nie polityczna rewolucja, na pewno zasadnicza zmiana. Przejęcie przez demokratów kontroli nad izbą niższą i utrzymanie, a nawet wzmocnienie republikańskiej większości w Senacie będzie miało poważne konsekwencje także dla imigrantów. Nie pierwszy raz w historii jesteśmy świadkami podobnego podziału, gdy główne ugrupowania dzielą się kontrolą nad głównymi instytucjami władzy wykonawczej i ustawodawczej. Zwykle partia, którą reprezentuje prezydent, traci w wyborach podczas wyborów przeprowadzanych w połowie kadencji. Przypomnijmy, że demokrata Barack Obama na osiem lat swojej prezydentury, tylko przez dwa pierwsze lata współrządził z Kongresem z większością należącą Partii Demokratycznej. Później musiał mierzyć się z kontrolującmi Kapitol republikanami. Porażka na własne życzenie? W miniony wtorek Ameryka na pewno skręciła bardziej w lewo. Nie brak głosów, że wybory w połowie prezydenckiej kadencji zamieniły się w plebiscyt poparcia dla polityki Donalda Trumpa, zwiększającej podziały wśród Amerykanów i wzniecającej nastroje ksenofobiczne. Mimo dobrej sytuacji na rynku pracy i kwitnącej gospodarki, poziom poparcia dla obecnego lokatora Białego Domu niewiele przekracza 40 procent. Nie bez powodu też imigracja była drugim – po opiece zdrowotnej – najważniejszym powodem, dla którego miliony mieszkańców udały się do lokali wyborczych. To nie zdarzało się zbyt często w przeszłości. Zwykle wyborcy zwracali uwagę na zupełnie inne problemy – stan gospodarki, edukację, podatki, czy bezpieczeństwo i kontrolę posiadania broni. Imigracja pojawiała się na dalszym planie. Do wypromowania kwestii imigracyjnych przyczynił się sam prezydent, który w ostatnich tygodniach przypominał niemal codziennie o zbliżających się do południowej granicy ,,karawanach”, składających się (jego własne słowa) z ,,kryminalistów” oraz ,,osób z Bliskiego Wschodu”. Nazwał także wybory ,,election of the caravan”. Strategia ta, mająca na celu zmobilizowanie osób o poglądach ksenofobicznych do pójścia na wybory, przyniosła najwyraźniej skutek odwrotny od pożądanego – Trumpowi udało się zmobilizować także przeciwników krzykliwej antyimigracyjnej retoryki. Zakręcony kurek Skutki odbicia przez demokratów będą doniosłe. Z punktu widzenia imigrantów oznacza to praktyczny  koniec zaostrzania restrykcji oraz kres tak kontrowersyjnych pomysłów jak budowa ogrodzenia wzdłuż granicy z Meksykiem. Trudno sobie wyobrazić, aby Izba Reprezentantów w nowym składzie wyraziła zgodę na finansowanie tego rodzaju przedsięwzięć. Będzie dokładnie odwrotnie – to właśnie zdominowana przez demokratów izba niższa zablokuje wszelkie wysiłki zmierzające do finansowania imigracyjnych planów Trumpa. To przecież Kongres decyduje o wydatkach budżetowych. Należy się przede wszystkim spodziewać, że decyzje wykonawcze prezydenta i jego polityka imigracyjna w tym słynne “zero tolerancji”, które doprowadziło do rozdzielania rodzin nielegalnie przekraczających granice, zostaną poddane szczegółowej wywisekcji przez zdominowane przez demokratów komisje Izby Reprezentantów. Lista działań poddanych kontroli może być jeszcze dłuższa. Znaleźć tu się mogą m.in. decyzje prezydenta o rozlokowaniu wojska wzdłuż południowej granicy, działania podejmowane wobec zbliżających się do USA ,,karawan” imigrantów z Ameryki Środkowej, traktowanie imigrantów w zamkniętych ośrodkach, czy groźby wobec władz miast-sanktuariów. Nie wspominając już o decyzjach prezydenta o zakończeniu programów chroniących przed deportacją – Deferred Action for Childhood Arrivals (DACA), czy Temporary Protected Status (TPS) – co dotknęło bezpośrednio ponad 1,1 miliona ludzi, chcących spokojnie żyć, uczyć się i pracować w USA. Większość kongresowych dochodzeń będzie prowadzona najprawdopodobniej przez brooklyńczyka Jerry’ego Nadlera, który przypuszczalnie pokieruje w nowej kadencji Komisją Legislacyjną Izby Reprezentantów. Zapomnijmy o reformie Niewielkie są jednak szanse na kompleksową, od dawna wyczekiwaną reformę imigracyjną. Tu obie strony sceny politycznej będą się nawzajem blokować, a podziały ideowe i różnice w podejściu do problemu są zbyt duże, aby można było spodziewać się kompromisu. ,,Nic co dotyczyło imigracji, nie przechodziło przez kontrolowaną przez republikanów Izbę (Reprezentantów), a teraz jest jeszcze mniej prawdopodobne, że cokolwiek przejdzie przez nowy Kongres” – uważa Mark Krikorian,  szef Center for Immigration Studies, instytucji opowiadającej się za ścisłą kontrolą imigracji. I trudno odmówić mu racji. Vis a vis kongresmana Nadlera w Senacie Lindsey Graham, który najprawdopodobniej obejmie Komisję Legislacyjną izby wyższej, za czasów Donalda Trumpa utwardził swoje stanowisko w sprawach reformy systemu imigracyjnego. Czasy, gdy jako członek ,,Gangu 8”, poparł w 2013 roku ograniczoną formę amnestii, należą już do przeszłości. Znalezienie wspólnych punktów będzie jeszcze trudniejsze niż pięć lat temu – ostrzega profesor politologii Brad Jones z University of California w Davis. W tej sytuacji nawet rozwiązanie najbardziej oczywistych spraw, takich jak status Dreamersów, czyli osób wwiezionych do USA jako dzieci, wydaje się wątpliwe. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem będzie więc jedynie blokowanie przez Izbę Reprezentantów wszelkich wysiłków administracji zmierzających do ograniczenia imigracji. Czego się trzeba bać? W przeszłości podział władzy między republikanami i demokratami skutkował wzrostem politycznych napięć. Trudno więc będzie spodziewać się uspokojenia nastrojów i emocji. Będziemy zapewne świadkami wielu gorących debat dotyczących przede wszystkim kwestii budżetowych, z groźbą wstrzymania finansowania rządu federalnego włącznie. Prezydent Donald Trump nadal dysponuje także prawem weta i trudno przypuszczać, aby w Kongresie udało się znaleźć większość zdolną do jego przełamania. Zachowanie republikańskiej większości w Senacie będzie miało także poważne konsekwencje dla trzeciego filaru władzy – sądownictwa. Trzeba pamiętać, że nominowanie sędziów federalnych pozostaje w gestii administracji, a izba wyższa zatwierdza te kandydatury. Prezydent może więc dążyć do wyboru konserwatywnych członków sądów wyższych instancji, którzy mogą stwarzać nieprzychylne dla imigrantów precedensy, np. w sprawie ograniczenia tzw. prawa ziemi, czyli nabywania obywatelstwa przez dzieci imigrantów urodzone na terytorium USA. W chwili obecnej mamy nieobsadzone 111 stanowisk w federalnych sądach rejonowych (U.S. District Courts) oraz 11 w apelacyjnych (U.S. Court of Appeals). Prezydent może też w ciągu swojej kadencji nominować swojego kandydata do Sądu Najwyższego w przypadku odejścia lub śmierci jednego z członków 9-osobowego gremium. Siedzące kaczki, czyli pokusa działania “na odchodne” Innym poważnym zagrożeniem jest możliwość przeforsowania antyimigracyjnych legislacji w ciągu najbliższych tygodni, kiedy kadencję kończyć będzie obecny, zdominowany przez republikanów Kongres. W tym okresie (tzw. lime duck sessions) stanowiącym ostatnią szansę osiągnięcia celów przez tracące polityczną kontrolę ugrupowania, udawało się przyjmować niejedną kontrowersyjną ustawę. Na szczęście demokraci posiadają w Senacie zdolność do zastosowania strategii obstrukcji parlamentarnej (ang. filibuster) i przeciągania debat w nieskończoność. Gdy w styczniu 2019 roku władzę ustawodawczą zacznie sprawować nowy Kongres, będziemy też mieli do czynienia z politycznym patem, choć już innego rodzaju. A nadzieje na poważniejsze zmiany trzeba będzie odłożyć na kolejne dwa lata – do kolejnych wyborów prezydenckich. Jolanta Telega [email protected] fot.MICHAEL REYNOLDS/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama