Gdyby stanąć gdzieś blisko Kremla, można by zapewne usłyszeć odgłosy zbiorowego zacierania rąk i strzelających korków szampana. Putin i spółka mają spore powody do radości. Trump zdecydował wycofać się z zawartego porozumienia z Iranem, co dla Moskwy niesie same korzyści. W zachodnim przymierzu doszło do oczywistego rozłamu, o co car Wołodia zabiega nieustannie i na różne sposoby. Wznowione sankcje przeciw Teheranowi spowodują spore straty ekonomiczne w USA. Koncern Boeing nie sprzeda na przykład Iranowi ponad 100 samolotów za miliardy dolarów. Ceny ropy naftowej idą ostro w górę, co dla Putina jest zbawienne, podobnie zresztą jak dla zidiociałego dyktatora Wenezueli, Nicolasa Maduro. Natomiast amerykański prestiż na arenie międzynarodowej doznał poważnego uszczerbku, bo kto będzie chciał na serio traktować kraj, który jednostronnie wypowiada zawartą wcześniej międzynarodową umowę.
O ile administracja waszyngtońska może „przekonać“ groźbami europejskie koncerny, że nie należy niczego sprzedawać irańskim kontrahentom, o tyle Rosja i Chiny mogą i zapewne będą handlować z Teheranem w niemal w dowolny sposób i z wielkim zyskiem. A jeśli Irańczycy wznowią wzbogacanie uranu, na co się zanosi, Rosjanie dodatkowo zarobią na eksporcie uranowej rudy.
Najtragiczniejsze jest jednak to, że złamanie umowy z Iranem nie ma żadnego sensownego uzasadnienia. Trump wielokrotnie powtarzał, iż był to „najgorszy deal“, jaki kiedykolwiek widział, ale – jak twierdzi wielu wtajemniczonych – w rzeczywistości prezydent niczego za bardzo nie widział, ponieważ nie zna szczegółów tego układu, który powstał w wyniku niezwykle żmudnych, wielostronnych negocjacji. Było to dla Trumpa fatalne z definicji porozumienie, ponieważ powstało za rządów muzułmańskiego prezydenta Baracka Obamy o podejrzanym rodowodzie, a przecież wtedy – jak powszechnie wiadomo – wszystko było do kitu.
Pozostali sygnatariusze porozumienia – Wielka Brytania, Francja, Chiny i Rosja – twierdzą, że nadal będą przestrzegali jego postanowień, choć nie bardzo wiadomo, w jaki sposób będzie to możliwe. Tak czy inaczej, po raz pierwszy od czasu zakończenia II wojny światowej w obozie sprzeciwiającym się Ameryce są nie tylko dawni alianci, ale również Rosja. Jest to wymowny symbol ślepego zaułka, w jakim znalazła się amerykańska polityka zagraniczna, która tak naprawdę w ogóle nie istnieje.
Biały Dom nakręca już wielką akcję propagandową związaną z zapowiedzianym spotkaniem Trumpa z przywódcą Korei Północnej. Ma to oczywiście być największy sukces USA od czasu wynalezienia w Mezopotamii koła jakieś siedem tysięcy lat temu, a jego zwiastunem stało się zwolnienie trzech Amerykanów przetrzymywanych w Korei. Co do innych Amerykanów, np. tych więzionych w Iranie, ich szanse na odzyskanie wolności są jeszcze bardzie odległe niż kilkanaście dni temu.
Trump opowiada jakieś majaki o tym, że zamierza wynegocjować z Iranem nowe, znacznie bardziej korzystne porozumienie. Po co jednak Teheran miałby w ogóle z Ameryką rozmawiać, skoro wszelkie uzgodnienia mogą potem zostać beztrosko zignorowane?
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
fot.ALEXEI DRUZHININ/SPUTNIK/KREMLIN POOL/POOL/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama