Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 30 września 2024 23:28
Reklama KD Market
Reklama

Czym pachnie wojna celna

Zapowiedź, a następnie wprowadzenie przez prezydenta Donalda Trumpa 25-procentowego cła na stal i 10-procentowego na importowane aluminium roztoczyły nad światem widmo wielkiej wojny handlowej.

Nieoczekiwana i niezapowiedziana decyzja prezydenta wywołała ogromną burzę. Na rynkach finansowych zapanował chaos. Arbitralne wprowadzenie ceł przez kraj pozostający w dalszym ciągu największą gospodarką świata nie zdarza się często. Tym bardziej, że chodzi tu o skokowy wzrost taryf. Na dłuższą metę powrót do protekcjonizmu może zagrozić całej światowej gospodarce.

Hutnik dobrem narodowym

Administracja odwołuje się do tzw. Sekcji 232, dającej prawo do podjęcia nadzwyczajnych kroków w trosce o bezpieczeństwo narodowe. “Aby chronić Amerykę, trzeba chronić amerykański przemysł stalowy” – ogłosił prezydent Trump na Twitterze. Brzmi dobrze. Według Białego Domu podwyższone cła mają zabezpieczyć zatrudnienie 170 tysiącom pracownikom przemysłu metalurgicznego, którzy tracą pracę z powodu tańszego importu. Hutnicy mają odtąd stać się dobrem narodowym, wartym ochrony przed zagraniczną konkurencją. Ale trzeba pamiętać, że ze stali i aluminium korzysta w USA przemysł zatrudniający w sumie ok. 6,5 miliona osób. I to on może paść ofiarą podwyższonych ceł, bo przecież rodzimej stali i aluminium może nie wystarczyć.

Sposób na partnerów z NAFTA

Ruch Trumpa wzbudził obawy nie tylko finansistów i ekonomistów. Nawet sojusznik Trumpa, przewodniczący Izby Reprezentantów Paul Ryan zaapelował do prezydenta o wprowadzenie bardziej wybiórczych ceł. W podobnym tonie wypowiedziało się także kilku republikańskich senatorów. Rezygnację zapowiedział doradca ekonomiczny prezydenta Gary Cohn, opowiadający się za opcją wolnorynkową. W Białym Domu zaczęli królować zwolennicy protekcjonizmu.
Donald Trump nie ukrywa, że używa cła jako broni w sprawie NAFTA – traktatu o wolnym handlu z Kanadą i Meksykiem. Z obydwoma krajami Ameryka ma ujemny bilans handlowy. Prezydent chce więc renegocjacji traktatu NAFTA i sugeruje rezygnację z podwyższonych ceł w zamian za zmianę traktatu. Od Kanadyjczyków domaga się także większego otwarcia na amerykańskie produkty spożywcze, a od Meksykanów – zwiększenia wysiłków zmierzających do ukrócenia przemytu narkotyków. Prezydent jednak nie doprecyzował, czy w przypadku wprowadzenia zmian w NAFTA obniży cła na stal i aluminium tylko dla Meksyku i Kanady, czy dla wszystkich. Doradca Trumpa ds. handlu, Peter Navarro uważa, że żaden z krajów nie zostanie wyłączony z obowiązku płacenia wyższych taryf. O ile oczywiście dojdzie rzeczywiście do podwyżki, bo możemy mieć jedynie do czynienia z politycznym bluffem.

Partnerzy się buntują

Zapowiedź Białego Domu przyjęto jednak ze śmiertelną powagą. Kanada, Meksyk, Chiny i Brazylia już zapowiedziały kroki odwetowe, gdyby doszło do podwyżki ceł. Na decyzję Trumpa zareagowała także Unia Europejska. Mimo że eksport stali i aluminium z UE nie jest znaczącą pozycją w bilansie handlowym dwóch organizmów gospodarczych, europejska komisarz ds. handlu Cecilia Malmstrom zapowiedziała zwrócenie się w tej sprawie do Światowej Organizacji Handlu (WHO). Europa zagroziła także wprowadzeniem ceł odwetowych na towary sprowadzane zza Atlantyku. Na liście znalazły się m.in. sok pomarańczowy, whisky, masło orzechowe, motocykle Harley-Davidson oraz żurawina. Szacowane wpływy z karnych ceł nałożonych na Amerykanów to 3,5 miliarda dolarów, co oczywiście odbiłoby się na cenach płaconych przez europejskich konsumentów. Malmstrom nie “kupiła” także argumentu Białego Domu dotyczącego zagrożeń dla bezpieczeństwa narodowego. W reakcji na europejskie groźby Trump zaczął mówić o cłach na auta sprowadzane zza Atlantyku. Eskalacja sporu trwa.

Historia nakazuje ostrożność

“Nie próbujemy wysadzić świata w powietrze” – uspokaja sekretarz handlu USA Wilbur Ross. Ale jest czym się martwić, bo podnoszenie ceł nigdy nie przynosiło pożądanych efektów. W 1930 r., w środku wielkiego kryzysu Kongres uchwalił Smoot-Hawley Act, podnosząc większość ceł o 20 procent. W rezultacie obroty handlowe USA spadły o 40 proc., a sytuacja ekonomiczna w Ameryce jeszcze się pogorszyła. Ten błąd administracji Herberta Hoovera pomógł Franklinowi D. Rooseveltowi w wyborczym zwycięstwie w 1932 roku. W obecnym stuleciu cła próbował podnosić George W. Bush, także na stal. W 2002 roku taryfy wzrosły o 30 proc., ale cały szereg krajów złożył skargi na USA w Światowej Organizacji Handlu. Do końca 2003 roku po podwyższonych cłach nie było już śladu.
Ekonomiści zwracają uwagę, że Trump dysponuje innymi narzędziami niż podnoszenie ceł dla wszystkich, przy jednoczesnej ochronie własnego rynku metalurgicznego. Istnieje przecież możliwość wprowadzenia kwot importowych, czy wyłączenia spod wymogów taryfowych kluczowych sojuszników. Po wprowadzeniu arbitralnych ceł USA będą przegrywać sprawy w WTO, ale wyrządzone gospodarkom szkody mogą okazać się trudne do odrobienia.
Być może mamy tu do czynienia przede wszystkim z szantażem wobec partnerów z NAFTA. Prezydent stąpa jednak po bardzo cienkiej linie. Wojnę handlową bardzo łatwo rozpocząć, ale trudno skończyć. Jeśli lawina ceł i kontr-ceł zacznie się rozkręcać, możemy pogrążyć się w recesji. Bo leczenie poszczególnych gałęzi amerykańskiej gospodarki przy pomocy metod lekceważących fakt, że mamy dziś do czynienia z jednym globalnym organizmem ekonomicznym, to po prostu lekkomyślność.

Jolanta Telega

[email protected]

fot.DAVID HECKER/EPA-EFE/REX/Shutterstock

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama