Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 20:34
Reklama KD Market
Reklama

Nudny scenariusz

Po każdej kolejnej, krwawej masakrze w amerykańskiej szkole wydarzenia rozgrywają się zawsze według tego samego, nudnego scenariusza. Najpierw jest szok, potem pojawiają się nawoływania do modlitw za ofiary i ich rodziny, następnie liczni polityczni idioci twierdzą, że w tak tragicznym momencie za wcześnie jest jeszcze dyskutować o przyczynach rzezi, a na koniec sprawa schodzi z celownika mediów, co powoduje, że do żadnej rzeczowej dyskusji nigdy nie dochodzi i wszystko wraca do „normy“. Zresztą nawet gdyby doszło do jakiejś dyskusji, byłaby ona kompletnie jałowa i niczego by nie zmieniła. Tak jest od wielu dekad i nic nie wskazuje na to, by mogło nagle dojść do jakiegoś przełomu.

Szczerze mówiąc, mam dość nawoływania do modlitw, szukania motywów jakim kierował się zabójca, badania jego przeszłości i wyciągania bezsensownych i nikomu niepotrzebnych wniosków na przyszłość. Absolutnie wszyscy amerykańscy politycy, niezależnie od przekonań i politycznych afiliacji, są współwinni temu, co się dzieje, a ich totalna niemoc i bezradność jest niemal kryminalna. W modleniu się za ofiary nie ma oczywiście niczego zdrożnego, ale to nie jest rozwiązanie, tylko w miarę nędzna łata maskująca dziurę w narodowej świadomości. Chodzi przecież o to, by modlitwy w intencji młodych ludzi, zamordowanych w szkole, w ogóle nie były potrzebne.

Szkoła winna być jednym z najbezpieczniejszych miejsc dla młodych ludzi, a nie poligonem sfrustrowanych morderców, wyposażonych w szybkostrzelną broń o przerażającej sile rażenia. Tymczasem w USA szokującą normą stało się to, że szkolne budynki coraz bardziej przypominają twierdze, w których na stałe dyżurują policjanci i do których wstępu bronią urządzenia godne międzynarodowego lotniska. Oczywiste jest jednak to, że żadne zabezpieczenia nie są w stanie powstrzymać uzbrojonych po zęby szaleńców.

W czasach zimnej wojny w amerykańskich szkołach odbywały się ćwiczenia, których celem było wpajanie dzieciom podstawowych zasad postępowania w przypadku potencjalnego ataku nuklearnego. Później przez pewien czas wydawało się, iż wszelkie tego rodzaju szkolenia wreszcie przestaną być potrzebne. Dziś w każdej szkole w USA prowadzone są okresowe instruktaże na temat skutecznych metod chowania się przed mordercami, uciekania z klas, barykadowania się, itd. To, że coś takiego jest konieczne winno być narodowym wstydem Ameryki.

Ów nudny scenariusz, o którym wspomniałem na wstępie, zawiera też zawsze tę samą frazeologię, od której po pewnym czasie zbiera się na wymioty. „Healing process“, „closure“, „grief handling“. Te wyświechtane zwroty już dawno przestały mieć jakiekolwiek istotne znaczenie. Powtarzane są w kółko niczym zaklęcia, których zadaniem ma być zatuszowanie kolejnej krwawej tragedii. Tymczasem w ciągu pierwszych 45 dni tego roku doszło w amerykańskich szkołach do 18 strzelanin, co oznacza, iż strzały padały w szkolnych murach średnio co 60 godzin. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego ta statystyka nie skłania w Waszyngtonie nikogo do działania.

Po poprzedniej masakrze na podobną skalę – choć nie w szkole, ale na koncercie w Las Vegas – Donald Trump powiedział, że „w miarę upływu czasu“ zacznie mówić o problemie kontroli nad bronią palną w USA. To było w październiku, ale do dziś z Białego Domu nie wydostały się na ten temat żadne słowa. Trump po najnowszej strzelaninie na Florydzie napisał w serwisie Twitter, że młodociany morderca zdradzał od dawna problemy wychowawcze i że jego otoczenie powinno było na to zwrócić uwagę. Może i powinno. Gdyby jednak ów człowiek miał do dyspozycji wyłącznie scyzoryk, mógłby zabić jedną lub dwie osoby, a nie 17.

Senator Marco Rubio z Florydy po szkolnej tragedii w jego własnym stanie napisał, iż jego „myśli i modlitwy“ pozostają z ofiarami tragedii. Ależ bez przesady, panie senatorze, na długo tam zapewne nie pozostaną w związku z faktem, iż organizacja NRA, która jest zdania, iż cała Ameryka winna być totalnie uzbrojona, zasiliła pana polityczną kiesę sumą ponad 3 milionów dolarów. Może najwyższy czas, by te pieniądze oddać, a nie opowiadać głupot o krótkotrwałej i nieszczerej żałobie.

Andrzej Heyduk

Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).

 

fot.CRISTOBAL HERRERA/EPA-EFE/REX/Shutterstock

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama