Zacznijmy od dobrych wiadomości z Waszyngtonu – przynajmniej dla osób korzystających z programu Deferred Action for Childhood Arrivals. W środę wieczorem przewodniczący Komisji Sprawiedliwości Izby Reprezentantów przedstawił w Kongresie projekt reformy imigracyjnej.
Koniec loterii, ale nadzieja dla Dreamersów
Przewiduje on między innymi uregulowanie statusu tzw. Dreamersów, czyli nielegalnych imigrantów, których wwieziono do USA jako małe dzieci. To właśnie oni – korzystający z programu DACA – będą mieli otwartą ścieżkę do obywatelstwa, choć nie mogą jednocześnie liczyć na jakiekolwiek przywileje w kolejce do naturalizacji. Będą musieli grzecznie ustawić się na końcu ogonka.
Jednocześnie projekt przygotowany przez republikanów spełnia większość najważniejszych warunków stawianych przez Biały Dom, a dotyczących zwiększenia bezpieczeństwa granic. Otwiera między innymi furtkę do finansowania budowy słynnego już muru granicznego. Ale do spełnienia wszystkich 70 postulatów Trumpa ws. uszczelnienia granic jeszcze sporo pozostało.
Dla pozostałych imigrantów wieści już nie są tak dobre. Ustawa zawiera bowiem zapisy kładzące kres „imigracji łańcuchowej”, co znacznie utrudni łączenie rodzin. Definitywny kres czeka także program loterii wizowej. Republikanie chcą też uderzyć w miasta sanktuaria (w tym Chicago), które nie chcą przekazywać władzom federalnym informacji o zatrzymywanych imigrantach. Zawiera zapisy tzw. „Kate's law”, zwiększając wysokość maksymalnych kar dla imigrantów z przeszłością kryminalną, którzy przekraczają nielegalnie granice USA. Nazwa ma przypominać o 32-letniej Kate Steinle, zastrzelonej w San Francisco przez nielegalnego imigranta, mającego na swoim koncie siedem wyroków i pięć deportacji.
Mediator Donald Trump?
Projekt może liczyć na poparcie republikanów w Izbie Reprezentantów, ale w Senacie może być trudniej, bo ustawy nie da się przegłosować bez przyzwolenia demokratów. Republikański kongresman Bob Goodlatte nie ukrywa, że to dopiero początek „kompleksowej” reformy imigracyjnej. O takiej właśnie rozmawiano we wtorek pod przewodnictwem prezydenta Donalda Trumpa, a na spotkaniu pojawili się także przedstawiciele Partii Demokratycznej. Co więcej – gospodarz Białego Domu zasygnalizował, że jest gotowy na kompromis, co wywołało konsternację w konserwatywnych kręgach. Komentatorka Ann Coulter wręcz oskarżyła prezydenta o zdradę “twardej” linii politycznej wobec imigrantów. Tym niemniej prezydent robił wrażenie osoby gotowej do kompromisu i spełnienia pewnych postulatów opozycji. Wyrażał też optymizm w sprawie ostatecznego uregulowania statusu beneficjentów DACA.
Agenci imigracyjni wkroczyli do około 100 sklepów 7-Eleven w całych Stanach Zjednoczonych, aby skontrolować legalność zatrudnienia pracowników. To zaledwie ułamek z liczącej 8600 placówek sieci, ale wystarczająco dużo, aby zwrócić uwagę mediów, tym bardziej, że skupiono się na miejscach, gdzie dominują społeczności imigranckie. W Chicago sprawdzono pięć sklepów..."
Batalia o Dreamersów
Niezależnie od pojawiających się na Kapitolu projektów, walka o beneficjentów DACA toczy się od wielu miesięcy przed obliczem Temidy. We wtorek w San Francisco sędzia federalny William Alsup zadecydował, że prezydent Donald Trump nie ma prawa wprowadzać zmian do programu DACA do czasu wydania orzeczenia sądu ostatniej instancji. Według sędziego, osoby, które kwalifikują się do przedłużenia ochrony przed deportacją nadal mają prawo do składania podań. Media od razu przypomniały, że Alsup otrzymał nominację jeszcze od Baracka Obamy. Prezydent Trump we wrześniu zapowiedział zakończenie programu. Od tego czasu około 100 osób dziennie traciło prawo do występowania o przedłużenie DACA.
Salwadorczycy muszą wyjechać
W tym tygodniu administracja ogłosiła, że zamierza cofnąć tymczasowy status ochronny (Temporary Protected Status – TPS) 260 tysiącom Salwadorczyków, którzy przybyli do USA po serii tragicznych w skutkach trzęsień ziemi w 2001 roku. Ponieważ imigranci z TPS nie mogą występować o zielone karty, wygaszenie legalnego statusu we wrześniu 2019 roku musi dla nich oznaczać konieczność wyjazdu. Departament Bezpieczeństwa Krajowego uznał bowiem, że ustały powody, dla których Salwadorczykom udzielono tymczasowej ochrony. Problem w tym, że owa „tymczasowość” trwa w wielu wypadkach kilkanaście lat, a imigranci zdążyli się już zakorzenić na amerykańskiej ziemi.
TPS przyznawano do tej pory nie tylko obywatelom Salwadoru, ale także Haiti, Hondurasu, Syrii, Somalii, Nikaragui, Nepalu, Jemenu, Sudanu czy Sudanu Południowego. W sumie 436 tysiącom osób. Przybysze z krajów dotkniętych różnymi klęskami zadają sobie więc dziś pytanie – kiedy nadejdzie ich kolej?
Wojna z pracodawcami?
Z kolei w środę agenci imigracyjni wkroczyli do około 100 sklepów 7-Eleven w całych Stanach Zjednoczonych, aby skontrolować legalność zatrudnienia pracowników. To zaledwie ułamek z liczącej 8600 placówek sieci, ale wystarczająco dużo, aby zwrócić uwagę mediów, tym bardziej, że skupiono się na miejscach, gdzie dominują społeczności imigranckie. W Chicago sprawdzono pięć sklepów. Była to największa tego rodzaju operacja od czasu objęcia przez Donalda Trumpa urzędu prezydenta. Zatrzymano co prawda tylko 21 nielegalnych imigrantów, ale akcja skupiła się przede wszystkim na pracodawcach, których postanowiono ukarać za wszystkie popełnione nadużycia. Kontrole były konsekwencją sprawy sprzed czterech lat, kiedy pracodawców jednego ze sklepów na Long Island w stanie Nowy Jork obciążono grzywnami oraz skierowano przeciw nim zarzuty natury kryminalnej.
Ale wejście agentów do sklepów w całym kraju uznano za otwarcie nowego imigracyjnego frontu przez administrację. Obok wysiłków zmierzających do uszczelnienia granic postanowiono najwyraźniej zabrać się za pracodawców zatrudniających nielegalnych imigrantów.
Kociokwik – to chyba słowo najcelniej oddające obecną sytuację. Jedno jest pewne – warto śledzić rozwój wydarzeń. Imigrantów czekać może jeszcze wiele niespodzianek i politycznych zwrotów akcji.
Jolanta Telega
[email protected]
fot.Michael Reynolds/EPA-EFE/REX/Shutterstock