Parę tygodni temu byłam na urlopie w Kolorado i Utah. Przez większość podróży nie było dostępu do internetu, co przypomniało mi czasy, kiedy ludzie porozumiewali się ze sobą bezpośrednio, werbalnie, za pomocą kontaktu wzrokowego, mowy ciała i gestów zamiast wpatrywania się w ekrany smartfonów i wysyłania snapchatów grupie przyjaciół. Moje nastoletnie córki nie miały innej opcji podczas długiej podróży, jak tylko zaangażować się w rozmowę, oglądać powoli przesuwające się krajobrazy, śpiewać i grać w staromodne karty.
Jak media społeczne bardzo zmieniły sposób przeżywania rzeczywistości?
Byliśmy w przepięknym kanionie Arches w Utah. Mnóstwo turystów ze smatfonami na patykach skupionych na próbach ujęcia siebie w atrakcyjnej pozycji na tle atrakcyjnego miejsca. Odwróceni plecami od piękna natury, tak by tylko widzieć siebie na ekranie telefonu. Doświadczenie monumentalnej, zapierającej dech w piersiach natury schodziło na dalszy plan. Świeże zdjęcia zaraz wkładane będą na Facebook, Instagram lub Snapchat. Media społecznościowe dają nam złudne poczucie przynależności i zaspokajają potrzebę wystawiania naszego życia na widok publiczny z nadzieją na pozytywne reakcje innych i wyrazy akceptacji z ich strony.
Potrzeba przynależności do grupy i pozytywnych relacji z innymi ludźmi jest jedną z najważniejszych potrzeb ludzkich, zaraz po podstawowym zaspokojeniu głodu i potrzeby schronienia. Spełnienie ich buduje nasz dobrostan psychiczny i poczucie szczęścia, a nawet przedłuża życie. Ale co się dzieje, gdy ta potrzeba połączenia z drugim człowiekiem jest sztucznie zaspokajana poprzez media społecznościowe? Niszczymy prawdziwe, bliskie, rzeczywiste relacje z innymi. Oto dlaczego.
Tracimy moment prawdziwego doświadczenia. Poprzez próby połączenia ze światem wirtualnym, odwracamy się od rzeczywistości i ludzi. Zamiast dzielenia się momentami radości, przyjaźni, humoru i piękna z osobami z krwi i kości, nastawiamy się na opublikowanie naszego uśmiechu w publicznej konsumpcji. Liczenie lajków i czytanie komentarzy jeszcze bardziej odsuwają nas od prawdziwych ludzi. I tak naprawdę obdzierają z poczucia prawdziwego szczęścia. Bo szczęśliwi jesteśmy wtedy, kiedy zanurzamy się w momencie, w teraźniejszości i delektujemy się tym doświadczeniem świadomie, czując radość, która z niego płynie. W chwili, gdy wyciągamy smarfon z kieszeni, by zrobić selfie, poczucie szczęścia pryska, tracimy moment.
Uzależniamy się i koncentrujemy na sobie. Zamiast czerpać radość z doświadczenia i ludzi, z którymi go dzielimy, chcemy potwierdzenia ze strony smarfonu. Cześć naszego mózgu odpowiedzialna za poczucie przyjemności szybko uczy się czerpać ją z liczenia lajków, komentarzy, odbierania pochwał za dobry publiczny wizerunek. Zaczynamy obsesyjnie publikować nowe zdjęcia i sprawdzać oddźwięk. Czy to, co napisałem w komentarzu było ok? Dlaczego tak mało osób polubiło moje zdjęcia? A takie obawy nie mają już nic wspólnego z poczuciem przynależności do grupy, raczej wzbudzają niepokój, lęki, depresję i wątpliwości w swoje siły.
Niszczymy relacje z bliskimi. Zwykła obecność smartfonu podczas rozmowy dwojga ludzi ma negatywny wpływ na kontakt między nimi, zmniejsza poczucie bliskości i utrudnia prawidłową komunikację. Skupienie na smartfonie i odgłosach jakie wydaje, powiadamiając cię o przychodzącym sms-sie, e-mailu, czy wiadomości na komunikatorze, sprawdzanie lajków na Facebooku sprawiają, że tracisz moment, by zauważyć błysk emocji w oczach swego dziecka, które opowiada ci właśnie o przeżyciach w szkole, nie zauważysz próby powiedzenia ci czegoś znaczącego i możesz przegapić ważne znaki, że potrzebuje twojej pomocy lub wsparcia. Ze smartfonem w ręku nie jesteś w stanie przekazać swojemu dziecku, że jest dla ciebie ważne na tyle, by poświecić mu w tej krótkiej chwili swoją pełną, czułą uwagę.
W teorii media społecznościowe powstały po to, by nas łączyć z innymi, w praktyce zatarły granice pomiędzy prawdziwą, szczerą ludzką relacją a wizerunkiem medialnym poprawionym photoshopem. Doświadczanie życia pełną piersią i radość z momentu została zastąpiona przez próby uchwycenia tego momentu w wirtualnej rzeczywistości. Dlatego, gdy wyjedziesz na następne wakacje, zatrać się w doświadczaniu prawdziwej rzeczywistości a nie wirtualnej.
Katarzyna Pilewicz LCPC, CADC
psycholog i psychoterapeutka licencjowana w stanie Illinois. Ukończyła Adler University w Chicago w dziedzinie psychologii klinicznej. Obecnie prowadzi badania doktoranckie w Walden University na temat wpływu psychologii pozytywnej na poprawę stanu psychiki człowieka. Członek American Psychological Association i PSI CHI. W swojej praktyce opiera się na holistycznym poglądzie o wzajemnym wpływie umysłu, ciała i środowiska. W swojej klinice w Deerfield zajmuje się leczeniem młodzieży i dorosłych z problemami psychologicznymi pomagając w powrocie do wyższej jakości życia.
Reklama