Prezydent Donald Trump podczas ożywionej dyskusji z dziennikarzami w Nowym Jorku bronił Steve’a Bannona, strategicznego doradcę Białego Domu, przed atakami mediów, które domagają się jego zwolnienia.
"Steve Bannon jest dobrym człowiekiem i moim przyjacielem" - powiedział we wtorek Trump, po raz pierwszy od objęcia urzędu występując w "swoim domu", w Trump Tower na Manhattanie w Nowym Jorku.
Prezydent, wyraźnie zirytowany pytaniami dziennikarzy, nie udzielił zdecydowanej odpowiedzi, czy Bannon straci stanowisko strategicznego doradcy Białego Domu: "Nie wiem, nie wiem. Zobaczymy, co się stanie" - powiedział Trump.
"Notowania" Bannona spadły na "waszyngtońskiej giełdzie plotek", po objęciu przez Johna Kelly'ego, emerytowanego generała piechoty morskiej, funkcji szefa kancelarii prezydenta.
John Kelly jest sojusznikiem doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego gen. H.R. McMaster. McMaster w ostatnich tygodniach był celem bezprecedensowych ataków sojuszników Bannona na portalu Breitbart, po tym jak podczas "czystki w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego" McMaster zwolnił z Rady trzech protegowanych Bannona.
Nawoływania do zwolnienia Bannona, w przeszłości szefa prawicowego portalu Breitbart, organu tzw. alternatywnej prawicy - "alt right", przeciwnej establishmentowi GOP, nasiliły się po rasistowskich zamieszkach w Charlottesville podczas ubiegłego weekendu i zdaniem krytyków prezydenta - spóźnionej reakcji Trumpa na te zamieszki.
Podczas zamieszek zginęła jedna osoba, a co najmniej 19 osób odniosło obrażenia, gdy 20-letni James Alex Fields, scharakteryzowany przez swojego byłego nauczyciela historii jako "zwolennika faszyzmu", wjechał rozpędzonym samochodem w kontrdemonstrantów.
Trump w pierwszej reakcji na zamieszki w Charlottesville potępił w sobotę "przejawy nienawiści, bigoterii i przemocy z wielu stron". Oświadczenie to zostało powszechnie skrytykowanie, w tym przez m.in. redakcję konserwatywnego czasopisma "National Review" - jako niewystarczające i ambiwalentne.
Krytycy zarzucają prezydentowi, że nie wymienił konkretnych grup odpowiedzialnych za akty przemocy podczas zamieszek w Charlottesville, a jego oświadczenie sprawiało wrażenie, że obarcza odpowiedzialnością zarówno demonstrujących zwolenników białej supremacji, jak i uczestników antyrasistowskiej kontrdemonstracji.
Dopiero w poniedziałek prezydent Donald Trump zdecydowanie potępił "zło, jakim jest rasizm i wszystkich tych, którzy w imię rasizmu (...) uciekają się do przemocy, w tym Ku-Klux-Klan, zwolenników supremacji białej rasy, neonazistów i inne grupy nienawiści".
Krytycy Bannona, w tym przedstawiciele obu partii politycznych, obarczają go odpowiedzialnością za spóźnione potępienie przez prezydenta wystąpień ekstremistów w Charlottesville.
Bannon - jak utrzymuje dziennik "New York Times" - miał rzekomo przekonać prezydenta do złagodzenia swojej reakcji na wydarzenia w Charlottesville, aby nie antagonizować białych nacjonalistów, którzy stanowią istotny element elektoratu Trumpa.
Prezydent Trump podczas rozmowy z dziennikarzami w Trump Tower we wtorek bronił swojej pierwszej reakcji na tragedię w Charlottesville, wskazując, że w sobotę, kiedy po raz pierwszy zareagował na zamieszki w Charlottesville "nie znał wszystkich faktów, a agresywne poczynania były widoczne po obu stronach".
"W ogóle nie dyskutowałem tej sprawy z Bannonem" - dodał Trump.
Zamieszki w uniwersyteckim miasteczku Charlottesville rozpoczęły się w sobotę od demonstracji różnych, często uzbrojonych, grup skrajnej prawicy - w tym neokonfederatów, przedstawicieli Ku Klux Klanu, białych nacjonalistów - przeciw usunięciu z jednego z parków miasteczka pomnika gen. Roberta E. Lee, jednego z dowódców armii Konfederacji w amerykańskiej wojnie domowej (1861-1865).
Trump, wskazując, że zarówno pierwszy prezydent USA George Washington jak i autor Deklaracji Niepodległości Thomas Jefferson byli właścicielami niewolników, ze swadą zapytał dziennikarzy: "Czy chcecie usunąć pomnik Waszyngtona? Czy chcecie usunięcia pomnika Jeffersona? Powinniście zapytać samych siebie, kiedy to się skończy?!" - poradził dziennikarzom zirytowany Trump, mając na myśli rewizjonistyczną pasję zwolenników usunięcia wszystkich śladów Konfederacji i niewolnictwa w Ameryce.
Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski (PAP)
Reklama