Prognozy na kolejne dwie dekady są nieubłagane – w ciągu najbliższych 20 lat liczba czynnych zawodowo rdzennych Amerykanów znacznie się skurczy. Stany Zjednoczone, aby utrzymać rozwój gospodarczy, będą musiały polegać na imigrantach, nawet tych nielegalnych. I nie zmienią tego nagonki i masowe deportacje.
Pew Research Center to renomowana pracownia badań społecznych, która systematyczne bada zależności między światem imigrantów a resztą społeczeństwa. Tym razem eksperci Pew nie mają wątpliwości – w związku z sytuacją demograficzną Stany Zjednoczone będą w coraz większym stopniu uzależnione od osób, które w mniej lub bardziej legalny sposób przedostały i przedostaną się do USA.
Eksperci twierdzą tak mimo doniesień o deportacjach i coraz głośniejszej antyimigracyjnej retoryki. Rozbudzanie niechęci do imigrantów jest o tyle dziwne, że większość z nich (dokładnie 65 proc.) mieszka w 20 największych aglomeracjach USA, z Nowym Jorkiem, Los Angeles i Miami na czele. Tam też żyje większość nieudokumentowanych cudzoziemców, a władze tych miast często starają się chronić ich prawa. Mieszkańcy mniej licznie zaludnionych stanów mają dużo mniej szans na kontakt ze zwartymi społecznościami nowo przybyłych.
Ciężar baby boomers
Najprostsze wytłumaczenie obecnego trendu? Licząca ponad 70 milionów osób generacja powojennego wyżu demograficznego (roczniki 1945-64, czyli tzw. baby boomers) stopniowo przechodzi na emeryturę. Jednocześnie w Stanach Zjednoczonych spadają wskaźniki przyrostu naturalnego. Jeśli więc nie utrzyma się dotychczasowego napływu imigrantów – zarówno legalnych jak i nielegalnych – rynek pracy w USA zacznie się w najbliższych 20 latach dramatycznie kurczyć – ostrzegają eksperci z Pew. Będzie miało to wpływ na tempo wzrostu całej amerykańskiej gospodarki. Kryzys może najmocniej dotknąć tych jej segmentów, które już dziś opierają się na pracy osób urodzonych poza USA.
W związku z sytuacją demograficzną Stany Zjednoczone będą w coraz większym stopniu uzależnione od osób, które w mniej lub bardziej legalny sposób przedostały i przedostaną się do USA."
Nie jest tajemnicą, że już teraz na brak pracowników uskarża się sektor budownictwa. Po pęknięciu bańki na rynku obrotu nieruchomościami przed dziewięciu laty rynek się załamał i wielu imigrantów wróciło do krajów urodzenia. Teraz, gdy budownictwo w USA stanęło na nogi, deweloperzy i budowlańcy bezskutecznie szukają rąk do pracy. Wystarczy popytać naszych rodaków prowadzących firmy w tej branży.
Podobnie jest z rolnictwem, które zawsze potrzebowało pracowników sezonowych. Tu obostrzenia w egzekwowaniu przepisów imigracyjnych zaczęły się jeszcze za czasów administracji Baracka Obamy. Do tego doszły powroty do Meksyku „wymuszone” przez kampanię wyborczą obozu Donalda Trumpa oraz ostre przyhamowanie napływu nowych nielegalnych imigrantów. Farmerom coraz trudniej znaleźć ludzi do zbierania plonów.
Europejczycy, Latynosi, Azjaci…
Jeszcze w latach 60. i 70. ubiegłego stulecia ogromną większość nowych imigrantów stanowili Europejczycy i Kanadyjczycy. Ten trend to już historia. Dziś gros nowo przybyłych stanowią Azjaci i Latynosi. Nową jakość wniosła także na przełomie stuleci fala nielegalnej imigracji z Meksyku i innych krajów Ameryki Środkowej. Imigranci z tej części globu zaczęli zastępować przybyszów ze Starego Kontynentu. Proces zaczął się pod koniec lat 90. i trwał do wielkiej recesji. Według Pew, między 1995 a 2005 rokiem liczba pracujących nielegalnych imigrantów wzrosła z 3,6 miliona do 7,3 miliona. Większość z nich stanowili Meksykanie.
17 proc. amerykańskiej siły roboczej stanowią dziś imigranci"
Z danych zestawionych przez Pew Research Center wynika jednak, że ten trend też już się skończył. Teraz miejsce Latynosów coraz częściej zajmują Azjaci. Wielka recesja, uszczelnienie granic i wzrost antyimigracyjnych sentymentów oraz poprawa sytuacji gospodarczej w Meksyku sprawiły, że do USA zaczęło przyjeżdżać mniej osób z południa. Dziś szacuje się, że w kraju pracuje ok. 8 milionów nielegalnych imigrantów (na ogólną liczbę 11 milionów nieudokumentowanych). Pew ocenia, że apogeum (8,3 mln) liczby zatrudnionych nielegalnie imigrantów odnotowano w 2009 roku.
W ostatnich latach coraz częściej miejsce Latynosów zaczynają zajmować Azjaci, zarówno jeśli chodzi o legalną, jak i nielegalną imigrację. Na przykład w 2015 r. do USA przyjechało 110 tys. imigrantów z Indii, 109 tys. imigrantów z Meksyku, 90 tys. z Chin i 35 tys. z Kanady. Według prognoz Pew przybysze z Azji do 2055 roku będą już największą liczebnie grupą w Stanach Zjednoczonych.
Co czwarty jest nieudokumentowany
W 2015 roku populacja imigrantów osiągnęła rekordowy poziom 43,2 miliona osób. Oznacza to, że od rewolucyjnej reformy prawa imigracyjnego w 1965 roku liczba ta wzrosła czterokrotnie. Osoby urodzone poza USA stanowią obecnie 13,4 proc. populacji. W 1970 roku odsetek ten wynosił tylko 4,7 proc. Już dziś imigranci stanowią 17 proc. amerykańskiej siły roboczej. Prawie co czwarty pracujący imigrant jest nieudokumentowany, czyli znajduje zatrudnienie na czarno, mimo grożących za to kar.
Ze statystyk wynika, że tylko 76 proc. wszystkich imigrantów przebywa w USA legalnie. 44 proc. to naturalizowani obywatele, 27 proc. to posiadacze zielonych kart, a 5 proc. to imigranci na wizach czasowych. Aż 24 proc. urodzonych poza USA to nielegalni imigranci. Ich liczba jednak zmniejszyła się ostatnio o cały milion, choć wciąż stanowią 5 proc. wszystkich zatrudnionych.
Imigrant, czyli konieczność
Polityka imigracyjna ostatnich lat przyniosła efekty. Napływ nowych imigrantów słabnie, głównie z powodu zatrzymania fali nielegalnej imigracji z południa. Problem w tym, że ekonomiści zgodnie uważają, że imigranci są konieczni dla podtrzymania zdrowego krwiobiegu amerykańskiej gospodarki. Nie tylko jako uzupełnienie siły roboczej, ale także dla podtrzymania wskaźników przyrostu naturalnego.
W 2015 r. procent rodowitych Amerykanek, które zdecydowały się na urodzenie dziecka, wyniósł 5,8 proc. i był znacznie niższy niż w przypadku imigrantek (7,8 proc.). Według Pew imigranci i ich dzieci odegrają ogromną rolę w uzupełnianiu luk na rynku pracy. Tak będzie przynajmniej do 2035 r., czyli do czasu, kiedy zacznie odchodzić generacja wyżu demograficznego.
Między 2015 a 2035 r. dostarczą gospodarce 18 milionów osób w wieku produkcyjnym, bez których trudno sobie wyobrazić zharmonizowany rozwój gospodarczy. A z demografią trudno dyskutować.
Jolanta Telega
[email protected]