Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 14:23
Reklama KD Market
Reklama

Taniec autokratów



Już wkrótce do Białego Domu ma zawitać prezydent Filipin, Rodrigo Duterte, którego zaprosił w czasie rozmowy telefonicznej Donald Trump. Każdy prezydent USA ma oczywiście prawo zapraszać, kogo mu się żywnie podoba. Jednak w przypadku Trumpa zaczyna się tworzyć pewien niepokojący trend.

Duterte zdaniem wielu Filipińczyków jest osobnikiem niebezpiecznie stukniętym, który w imię walki z handlem narkotykami i korupcją wyprawił już na tamten świat wielu ludzi, zwykle bez zawracania sobie głowy takimi głupotami jak formalne areszty, akty oskarżenia, procesy sądowe itd. Z filipińskim prezydentem raczej nie chce rozmawiać żaden z liczących się przywódców światowych, a mimo to obecny lokator Białego Domu stwierdził, że przeprowadził z Duterte „bardzo ciepłą rozmowę”. Trudno zgadnąć, o czym obaj panowie rozmawiali, ale być może wymienili się poglądami na temat rozwalania demokracji, np. na drodze lekceważenia praworządności i podważania niezależności sądów. Możliwe jest również to, że Trump jest miłośnikiem retoryki Duterte, który powiedział niedawno, iż gdyby spotkał się oko w oko z terrorystą, przyprawiłby jego wątrobę octem oraz solą i ją zjadł.

Nieco później Trump doprowadził niektórych swoich doradców do stanu nagłego omdlenia, gdy stwierdził, że „w odpowiednich warunkach” byłby skłonny do spotkania się z morderczym dyktatorem Korei Północnej Kim Dzong Unem. Był też jedynym przywódcą zachodnim, który pogratulował prezydentowi Turcji, Erdoganowi, jego zamachu na konstytucję w postaci referendum, na mocy którego ma on stać się niemal sułtanem. Gościem Białego Domu był ponadto niedawno prezydent Egiptu, Abdel Fattah el-Sisi, który demokracji nie byłby w stanie rozpoznać, nawet gdyby się o nią potknął.

Jeśli dodać do tego wylewne słowa uznania dla chińskiego przywódcy, Xi Jinpinga, oraz wcześniejsze wyrazy podziwu dla Władimira Putina, wydaje się, iż Trump jest zauroczony rozpychającymi się politycznie facetami, którzy zdradzają tylko symboliczne przywiązanie do demokratycznych rządów.

Amerykańscy prezydenci, z czysto historycznego punktu widzenia, często spotykali się i rozmawiali z ludźmi, którzy w żaden sposób nie przystawali do amerykańskich ideałów. Richard Nixon podjął na przykład ryzykowną decyzję złożenia wizyty w maoistowskich Chinach. Jednak w jego przypadku był to akt politycznej odwagi, który – jak się okazało – stał się podstawą wielu przełomowych wydarzeń. W przypadku Trumpa mamy tymczasem do czynienia z przedziwnym tańcem autokratów z niefortunnym udziałem amerykańskiego przywódcy. Nie jest to rola godna amerykańskiego prezydenta.

Wielu ludzi z bezpośredniego otoczenia Trumpa zdradza coraz częściej pewne zakłopotanie umizgami ich szefa do dyktatorów o wątpliwej reputacji. Jednak najważniejsze jest proste pytanie: czy Donald Trump rzeczywiście marzy o tym, by jego prezydentura stała się „ekstraktem” poczynań takich ludzi jak Duterte, Putin, Erdogan, Xi i Kim?

Andrzej Heyduk

Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama