Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 14:31
Reklama KD Market
Reklama

Prezent dla plutokratów



Po pierwszych stu dniach prezydentury Trumpa wszyscy starają się oceniać sukcesy i porażki nowej administracji. Sam Donald swoje dotychczasowe władanie zwieńczył jednostronicowym „planem podatkowym”, który ma się stać podstawą przyszłej reformy całego systemu zasad rządzących pobieraniem przez rząd federalny podatków.

Trudno jest coś sensownego o tym planie powiedzieć, gdyż jest to dokument śmiesznie lakoniczny. Jak jednak twierdzą eksperci, gdyby wszystkie podatkowe marzenia Trumpa zostały zrealizowane, federalny deficyt budżetowy zwiększyłby się w ciągu następnych dziesięciu lat o 7 trylionów dolarów. Minister skarbu, Steven Mnuchin, powiedział, iż plan Trumpa „sam się sfinansuje przez wzrost gospodarki”. Są to wyświechtane bzdury, opowiadane od czasów prezydenta Reagana, a zakładające, że bogacenie się ludzi już i tak bogatych prędzej czy później spowoduje „spłynięcie” tego bogactwa w dół, do plebsu.

Plan Trumpa ludziom zamożnym dałby bardzo wiele, przy czym ogromnie by na tym wszystkim skorzystał sam pomysłodawca. Opodatkowanie korporacji ma znacznie się zmniejszyć, do kosza wyrzucony będzie tzw. estate tax (płacony przez rodziny o majątku powyżej 11 milionów dolarów) oraz alternative minimum tax, również dotyczący przede wszystkich ludzi bogatych. Ktoś policzył, że gdyby wszystkie te przepisy obowiązywały w roku 2005, Trump zapłaciłby tylko 4 proc. podatków. Innymi słowy, ogłoszony plan to świetny prezent dla amerykańskiej plutokracji, która sama się w ten sposób obsypie dodatkową górą pieniędzy. Reszta dostanie w prezencie drobne zmiany w kodeksie podatkowym, które ogromnej większości Amerykanów niczego konkretnego nie przyniosą.

Republikanie zwykle popierają wszelkie cięcia podatkowe, choć jak dotąd w taki czy inny sposób nalegali, iż jakoś sensownie trzeba za nie płacić, a zwiększanie deficytu do sensownych metod płacenia raczej nie należy. Ciekawe zatem, jak zachowa się Kongres wobec „planu” prezydenta. Dominuje przekonanie, że jego zamiary okażą się dla Kongresu niemożliwe do przełknięcia. Z drugiej strony zamiary te zostały naszkicowane w sposób tak fragmentaryczny, iż trudno snuć jakiekolwiek prognozy. W każdym razie jeśli jedna kartka maszynopisu poświęcona zmianom przepisów zawartych na tysiącach stron miała być jakimś wielkim i budującym finiszem pierwszych dni prezydentury, to był to z pewnością totalny niewypał. Niektórzy nazywają plan podatkowy Trumpa żartem, inni zaś twierdzą, że zaprezentowany dokument jest po prostu śmieszny. Tak czy inaczej, mało kto traktuje to wszystko serio, co jest o tyle niepokojące, że chodzi tu o jedną z najważniejszych części amerykańskiej gospodarki.

Nie jest to ani pierwszy, ani z pewnością ostatni przykład pewnej amatorszczyzny obecnej administracji. Niektóre rzucane propozycje w takich dziedzinach jak polityka zagraniczna, imigracyjna i fiskalna bardziej przypominają naprędce spisane, luźne pomysły niż poważne idee, wynikające z głębszych przemyśleń i szerokich konsultacji ze specjalistami. W przypadku propozycji podatkowej specjalistą Trumpa jest Mnuchin, który ma znaczne doświadczenie w bankowości, ale żadnego innego nie posiada. I to wyziera z zaprezentowanego dokumentu.

Andrzej Heyduk

Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama