Pewien starszy wiekiem facet w Białym Domu zrozumiał ostatnio, że morze – szczególnie to oceaniczne – jest bardzo duże i czasami trudno się jest zorientować, co się tam dokładnie dzieje. Zarówno rzecznik prezydenta, Sean Spicer, jak i paru innych oficjeli wspólnie oświadczyło, iż w kierunku Półwyspu Koreańskiego płynie „wielka armada” amerykańskich jednostek, wchodzących w skład grupy uderzeniowej o nazwie Carl Vinson. Siły te miały skutecznie postraszyć, a może nawet nieoczekiwanie zaatakować najniższego dyktatora świata, Kim Jong-una, który akurat świętował 105. urodziny swojego kompletnie stukniętego dziadka, Kim Il-sunga, który zapoczątkował cały ten koreański idiotyzm.
Nie wiem, czy Kim się stosownie przestraszył, ale jeśli tak, to zrobił to przedwcześnie, jako że zaraz potem okazało się, iż armada istotnie płynie, ale w przeciwnym kierunku, w stronę Australii, gdzie miała wziąć udział w jakichś rutynowych manewrach. Innymi słowy – i to jest nieco niepokojące – Waszyngton tak naprawdę nie wiedział, w którym kierunku siły te zmierzały i po co. Mogło oczywiście być jeszcze gorzej. Wiadomo przynajmniej, że okręty nadal płyną i jeszcze nie zatonęły. Gdyby jednak zatonęły, to też żaden problem, gdyż wtedy Sean Spicer z pewnością doniósłby, iż armada zmieniła się sprytnie – dla zmylenia przeciwnika, ma się rozumieć – w grupę łodzi podwodnych, które nadal prują w stronę wroga.
Osobiście nie bardzo się na co dzień przejmuję tym, gdzie w danej chwili znajdują się amerykańskie siły zbrojne i komu zamierzają lada chwila przydzwonić jakimiś niezwykle inteligentnymi bombami. Jednakowoż pewien strach musi budzić fakt, iż w okolicach Półwyspu Koreańskiego, gdzie miota się fanatyk mający do dyspozycji jakieś prymitywne ładunki nuklearne, Ameryka działa tak, że nikt nie wie, jak działa, ani nawet w którym dokładnie miejscu.
Obecna ekipa w Białym Domu już wiele razy zdradzała kompletną indolencję i zdaje się żerować na beztroskim chaosie. Jeśli chaos ten dotyczy polityki wewnętrznej, dekretów prezydenckich, czy nieudanych inicjatyw ustawodawczych, niech sobie sprawcy tego wszystkiego dalej radośnie grzebią w totalnym bałaganie, gdyż nie zaowocuje on militarną destrukcją, a jedynie krzywdą obywateli. Jeśli jednak ten sam chaos zaczyna dotyczyć potencjalnego konfliktu nuklearnego, sprawy mają się zupełnie inaczej.
Trzeba mieć nadzieję, że kapitan lotniskowca USS Carl Vinson, Douglas C. Verissimo, nie tylko wie, co robi, ale gdzie jest. Bądź co bądź, jest to jednostka dość zasłużona, a w roku 2011 wsławiła się tym, że z jej pokładu „zdeponowano” w objęcia Neptuna ciało Osamy Bin Ladena. Ogólnie rzecz biorąc, pokładam w dowódcach wojskowych znacznie większe zaufanie niż w codziennym bełkocie wypowiadanym przez rzecznika prasowego Białego Domu, którego związek z faktami, składającymi się zwykle na rzeczywistość, bywa bardzo wątły. W każdym razie jeśli Spicer wkrótce oświadczy, że „armada” Carl Vinson zmierza w kierunku Westerplatte, sprawdzę to parę razy, zanim zadzwonię do kumpli w Gdańsku, by im poradzić schowanie się do schronu.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
Reklama