Oczywiste jest to, że po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta w USA nastąpił ostry zwrot w prawo, w wyniku czego niektórzy politycy, którzy do pewnego stopnia skrywali się ze swoim prawdziwymi poglądami, nagle "wypłynęli na szerokie wody" własnego ekstremizmu. Być może najbardziej bulwersujący w tym gronie jest poseł ze stanu Iowa, Steve King, który od niedawna plecie bulwersujące bzdury. W przeszłości też plótł, ale na mniejszą skalę i bardziej nieśmiało.
Kingowi marzy się Ameryka zgodna z ideałami tak zwanego białego nacjonalizmu – czysta rasowo (czyt. biała), na wskroś chrześcijańska i monokulturowa. Choć obecny lokator Białego Domu na razie jawnie tego rodzaju poglądów nie głosi, wesoła czereda jego najbliższych współpracowników, na czele ze Stevem Bannonem, w taki właśnie kraj chciałaby USA przekształcić.
King marzyć może praktycznie o wszystkim i jest to jego prywatna sprawa. Problem w tym, że jego wizja nigdy już nie zostanie zrealizowana, chyba, że dojdzie do czysto „siłowych” rozwiązań, takich jak masowe deportacje, zamykanie ludzi niezgodnych z wzorcami w obozach, itd. Tymczasem pan kongresmen ośmiesza się ostatnio niemal codziennie, na co republikanie praktycznie w ogóle nie reagują, co jest dość wymowne.
Geert Wilders, skrajnie prawicowy (a niektórzy sądzą, że neofaszystowski) kandydat na premiera Holandii, który na szczęście przegrał wybory, zdobył sobie w oczach Kinga wielkie uznanie – przedstawiciel Iowy wyraził śmiały pogląd, że Wilders doskonale rozumie, iż „kultura i demografia to nasze przeznaczenie” i że „nie możemy odrodzić naszej cywilizacji przy pomocy obcych dzieci”. W tym miejscu chciałoby się zapytać nieprzystojnie – o czym ten facet bredzi?
Na szczęście sam King wyjaśnił tę zagadkę w wywiadzie dla CNN, w którym przekonywał, że istnieje jakiś tajny spisek, na mocy którego nienarodzone dzieci „czysto amerykańskie” są poddawane aborcji tylko po to, by można je było zastąpić bobasami „napływowymi”, którym Ameryka jest obca kulturowo i które się nigdy nie zasymilują. Jego zdaniem, począwszy od roku 1973 aż po dzień dzisiejszy ponad 60 milionów aborcji zostało „zrównoważonych” przez napływ dziatwy z innych części świata.
Szczerze mówiąc, dotychczas nie wiedziałem, że problem aborcji jest tak ściśle powiązany z kwestiami imigracyjnymi, ale do odkrycia tego rodzaju powiązań zapewne konieczna jest niezmierzona inteligencja Kinga. Jego biały nacjonalizm opiera się na prostej taktyce, zgodnie z którą należy tak bardzo uprzykrzyć życie wszystkim „niestandardowym” Amerykanom i imigrantom, by sami zrezygnowali i dobrowolnie pojechali gdzieś indziej.
Gdybym mógł (choć nie mogę) powiedziałbym panu Kingowi, że ja też jestem niestandardowy, ale nigdzie nie jadę, ponieważ przez wszystkie te lata życia w USA przynajmniej jedno stało się dla mnie oczywiste – poszczególne rządy przychodzą i odchodzą, ale jeszcze nikomu w historii tego kraju nie udało się skutecznie zniszczyć podstaw amerykańskiej demokracji, mimo że prób było wiele (Andrew Jackson, Richard Nixon, etc.). Nie uda się i tym razem, nawet jeśli doraźne konsekwencje niemal jawnego rasizmu będą przez jakiś czas bolesne.
King uprawia z wielką i chwilową radością hazard, który jest bardzo niebezpieczny. Jak Ameryka długa i szeroka mnożą się przypadki ataków na meczety i synagogi oraz niszczenia cmentarnych nagrobków. Wszystko to jednak kiedyś minie, a kongresmen King pozostanie tam, gdzie jest – na pograniczu totalnego bezsensu.
Reklama