Stany Zjednoczone jako jeden z nielicznych krajów Zachodu nie mają ministerstwa kultury. Organizacją, która do pewnego stopnia zapełnia tę lukę, jest National Endowment for the Arts (NEA), który dostaje rocznie od rządu federalnego sumę 148 milionów dolarów, co stanowi 0,004 proc. federalnego budżetu. Mimo tego od czasu do czasu pojawiają się polityczne naciski, by organizację tę zlikwidować w celach oszczędnościowych. Po dojściu Donalda Trumpa do władzy naciski te znacznie przybrały na sile.
Wedle nowej administracji Ameryce w zasadzie nie jest potrzebna jakakolwiek organizacja zajmująca się na szczeblu federalnym kulturą, podobnie jak nie ma sensu wspierać jakoś wyraźnie świata nauki. Innym resortem do ewentualnej likwidacji jest Departament Edukacji, który od lat stanowi sól w oku co bardziej radykalnych konserwatystów uważających, iż sprawy oświaty winny być prowadzone wyłącznie na szczeblu stanowym. W sumie zatem mamy gdzieś na szczeblu centralnym artystów, naukowców oraz nauczycieli. Sugeruje to, iż „nowa Ameryka” opierać się będzie przede wszystkim na tzw. alternatywnych faktach, czyli na totalnej fikcji, którą wyprodukować może dosłownie każdy.
Jeśli NEA znajdzie się pod federalną siekierą, nagle zabraknie pieniędzy na organizację wystaw artystycznych, koncertów muzycznych i przeróżnych festiwali. No i bardzo dobrze – po co nam takie głupoty jak teatr, opera, poezja lub literatura? O wiele ważniejsze jest opowiadanie zmyślonych głupot przed kamerami telewizji.
A propos oszczędnościowego uzasadnienia ewentualnej likwidacji NEA być może warto przypomnieć, że jeden samolot wojskowy nowej generacji, Lockheed Martin F-35 Lightning II, kosztuje 90 milionów dolarów. Wystarczyłoby zatem zrezygnować z produkcji dwóch egzemplarzy, by zaoszczędzić nieco więcej niż całoroczne wsparcie federalne dla NEA. Jednak by podjąć tego rodzaju krok, trzeba mieć pewne pojęcie o tym, co jest najważniejsze dla przyszłości każdego w zasadzie narodu. Nie jest to z pewnością zdolność do precyzyjnego zrzucania bomb lub zestrzeliwania wrażych samolotów. Owszem, obronność jest zawsze istotna, ale gdy kraj osuwa się w objęcia antynaukowego, zaściankowego, anachronicznego marazmu, być może lepiej jest czasami postawić na rzetelną oświatę i zdrowie świata nauki.
Polakom zapewne nie trzeba przypominać, że gdy w roku 1773 powołana została do życia Komisja Edukacji Narodowej, uważana za pierwsze w historii ministerstwo oświaty, upatrywano w jej istnieniu ostoję polskiej suwerenności w obliczu rozbiorów. Była to niezwykle ważna instytucja, mimo że istniała stosunkowo krótko. Uświadomiła wtedy całemu światu, iż narodowy system edukacji jest kluczem do skutecznego kształcenia ludzi zdolnych do obrony interesów narodowych.
Dziś amerykańskie ministerstwo oświaty traktowane jest jak piąte koło u wozu – niepotrzebny nikomu, staroświecki twór, który uzurpuje sobie prawo do decydowania o tym, jak kształcone jest młode pokolenie. Mówi to niestety wiele o obecnej kondycji amerykańskiego narodu.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
Reklama