Takiego zwrotu sprawy nikt się nie spodziewał. Albo jest to absolutny majstersztyk, mający doprowadzić do zatwierdzenia w cuglach nominata do Sądu Najwyższego nawet przez najbardziej sceptycznych wobec jego konserwatywnych poglądów demokratów, albo jest to samowola i niesubordynacja, która nawet prezydenta pozostawiła na bezdechu twitterowym.
Sędzia Neil Gorsuch z Kolorado, świeżo nominowany przez Donalda Trumpa do Sądu Najwyższego na wakujące stanowisko po Antoninie Scalii, podczas spotkań z przedstawicielami obu partii, poprzedzającymi ostateczne głosowanie w Senacie, pozwolił sobie na otwartą krytykę prezydenta, który skrytykował system sądowniczy. Ale co można prezydentowi, nie uchodzi sędziemu Gorsuchowi z Kolorado. Do wypowiedzi 49-letniego, najmłodszego od 1991 r. nominata do Sądu Najwyższego doszło podczas spotkania na Kapitolu z demokratycznym senatorem z Connecticut Richardem Blumenthalem. Można by te doniesienia zakwalifikować jako fake news, gdyby nie fakt potwierdzenia takiego stanowiska sędziego Gorsucha przez jego rzecznika prasowego.
Zdradźmy w końcu, o co chodzi. Otóż Neil Gorsuch, uznawany za „solidnego konserwatystę” i wedle słów samego prezydenta „za najlepszego sędziego w kraju”, nazwał ostatnie ataki prezydenta Trumpa na sędziów i sądy „demoralizującymi i przygnębiającymi”. Krytyczna ocena zaskoczyła wielu komentatorów, ponieważ takich słów od prezydenckiego nominata nikt się nie spodziewał.
Ale jeśli się temu przyjrzeć dokładniej, można by uznać, że Gorsuch strategię ze swoim szefem przemyślał. Otóż, Trump na Twitterze nazwał sędziego Robarta z Seattle, który zawiesił dekret imigracyjny prezydenta, „tak zwanym sędzią”, sądom zaś zarzucił upolitycznienie. Te komentarze z pewnością skomplikowały atmosferę wokół zbliżającego się w Senacie głosowania mające zatwierdzić Gorsucha do SN i wystawiły kandydata na pytania o niezależność wobec prezydenta i niezawisłość podejmowanych decyzji. Dlatego demonstrując swój krytycyzm wobec retoryki prezydenta, nominat mógł pozwolić sobie na pewną kontrolowaną niesubordynację, która z kolei bardzo spodobała się niektórym demokratom, z których kilku zechce dołączyć w głosowaniu do republikanów, a to oznacza, że nie trzeba będzie stosować w Senacie "opcji nuklearnej", by zatwierdzić Gorsucha. (Republikanie mają w 100-osobowym Senacie 51 głosów; do zatwierdzenia potrzebna jest kwalifikowana większość, czyli 60 głosów. Prezydent sugerował, by skorzystać z „opcji nuklearnej”, czyli zmiany przepisów pozwalającej na zrezygnowanie z kwalifikowanej większości na rzecz zwykłej).
Być może to ukartowana gra, być może jednak dowód na to, że środowisku prawniczemu daleko od środowiska biznesowego reprezentowanego przez nową administrację. I raczej ku temu scenariuszowi trzeba się skłaniać bardziej, szczególnie jeśli do wypowiedzi Gorsucha dołączy się i te, które wyciekły po jego spotkaniu z liderem mniejszości demokratycznej w Senacie Chuckiem Schumerem. Prawnik z Kolorado miał na nim powiedzieć, że sędziowie nie są niczyimi lokajami.
Sąd Najwyższy USA orzeka o zgodności z prawem wyroków sądów niższych instancji oraz zgodności ustaw Kongresu z konstytucją. Jego orzeczenia są ostateczne, chociaż może je zmienić Kongres, jeśli uchwali odpowiednią poprawkę do konstytucji. Do tego jednak potrzeba większości 2/3 w obu izbach i zatwierdzenia w plebiscytach przez 3/4 stanów, co jest niezmiernie trudne. Po decyzji sądu z San Francisco ws. dekretu imigracyjnego prezydenta wiadomo, że jedna ze stron odwoła się do Sądu Najwyższego. Zyskanie przewagi dla konserwatywnego i zdyscyplinowanego skrzydła jest dla prezydenta niezwykle ważne.
Dlatego bardzo szybko okaże się, czy samowola sędziego Gorsucha była ustawką, czy wyrwaniem się na niepodległość. Na razie i tak po głowie dostał senator Blumenthal, który zdaniem prezydenta sfałszował słowa jego nominata.
Jeśli jednak absolwent świetnych uniwersytetów Columbia i Harvardu, stypendysta Oksfordu, tekstualista i oryginalista prawny okaże się zbyt niezależny, może dowiedzieć się z Twittera, że nadal w wolnym czasie będzie się oddawał łowieniu ryb i hodowli kur w Boulder, a nie przeglądaniu spraw Sądu Najwyższego.
Małgorzata Błaszczuk
Reklama