W ostatnich dniach swojej prezydentury Barack Obama skorzystał z prawa łaski wobec byłego żołnierza (dziś kobiety) Chelsea Manning. Został za to przez niektórych ostro skrytykowany. Choć Manning w sumie spędziła 7 lat w wojskowym więzieniu, są tacy, którzy uważają, iż ujawnione przez nią tajne informacje wyrządziły interesom USA niepowetowaną szkodę, za co powinna „gnić za kratkami” przez całe dekady. Co dziwne, ci sami krytycy nigdy nie chcą mówić o generale Davidzie Petreusie, który również wyjawił wiele amerykańskich tajemnic, ale nie został za to w żaden sposób pociągnięty do odpowiedzialności.
Piszę te słowa na 24 godziny przed objęciem prezydentury przez Donalda Trumpa. Teoretycznie zatem Obama ma jeszcze czas, by z prawa łaski skorzystać w stosunku do innego człowieka. Niestety zapewne tego nie zrobi. W roku 2013 Edward Snowden, pracujący dla National Security Agency, uciekł z USA najpierw do Chin, a potem do Rosji, a następnie wyjawił dziennikarzom brytyjskiego dziennika „The Guardian” informacje o tym, jak władze USA nielegalnie szpiegowały wśród zwykłych obywateli kraju, zbierając o nich rozmaite informacje.
Można mieć pretensje do Snowdena o to, w jaki sposób wykradł te treści i w jaki sposób postanowił je upublicznić. Można też mieć pretensje do niego o to, że schronienie znalazł przy pomocy Kremla, który nie słynie z przywiązania do demokracji i sprawiedliwości. Jednak Snowden niczego obcym krajom nie sprzedał, a wyjawił tylko to, co uważał za szczególnie groźne dla amerykańskiej demokracji. Do dziś zachowuje się z rozwagą i rozsądkiem. Jak twierdzą ludzie, którzy mają z nim kontakt, marzy o powrocie do USA, choć jest również realistą i zdaje sobie sprawę, że może do tego w ogóle nie dojść.
Gdyby Snowden wrócił dobrowolnie do USA, zostałby postawiony przed sądem na mocy tzw. Espionage Act, czyli kompletnie przestarzałej ustawy z 1917 roku, która została uchwalona po to, by tropić i sądzić szpiegów z okresu I wojny światowej. Problem w tym, że niemal nikt, z wyjątkiem ludzi najbardziej zajadłych, nie sądzi, że Snowden jest szpiegiem. Liczni specjaliści po obu stronach Atlantyku twierdzą, iż nie popierają wprawdzie tego, co Snowden zrobił, ale jednocześnie nie uważają go ani za zdrajcę, ani też za agenta wywiadu. Nawet były prokurator generalny Eric Holder przyznał publicznie, że były pracownik NSA narobił nieco szkód, ale jednocześnie przyczynił się do wszczęcia w służbach specjalnych USA otwartej dyskusji na temat prawidłowego i legalnego działania tychże służb.
W przeszłości Donald Trump sugerował, iż uważa Snowdena za zdrajcę i nie wykluczył domagania się dla niego kary śmierci. Jest to pogląd z gruntu błędny, by nie powiedzieć głupi, i oznacza, że jeśli Obama nie skorzysta z prawa łaski, młody człowiek wegetujący od lat w Moskwie nigdy nie wróci do normalnego życia. Prezydent nie musiałby wcale przebaczyć Snowdenowi wszystkich wykroczeń. Mógłby na przykład zrezygnować z sądzenia go na podstawie wspomnianej wyżej ustawy i zaproponować powrót do USA, gdzie postawiono by mu tylko mniej poważne zarzuty. Niestety nic nie wskazuje na to, by Obama się na coś takiego zdecydował. A szkoda. W roku 2013 prezydent był wprawdzie bardzo krytyczny wobec Snowdena, ale zlecił na podstawie jego rewelacji sporządzenie dwóch analiz działania NSA. Innymi słowy sam wtedy przyznał, że uciekinier zdradził rzeczy niepokojące, wymagające interwencji ze strony władz. Czy nie jest zatem czas, by dać temu człowiekowi ponowną szansę?
Reklama