Rytuał, pompatyczna ceremonia, nudne przemówienia – to pierwsze przychodzące do głowy skojarzenia związane z zaprzysiężeniem prezydenta. W przeszłości jednak momentowi formalnego przekazu władzy potrafiły towarzyszyć wielkie emocje.
Pierwsze zaprzysiężenie (więcej o jego szczegółach nieco niżej) miało miejsce 30 kwietnia 1789 roku. Jerzy Waszyngton został prezydentem po uroczystości, która miała miejsce w Federal Hall w Nowym Jorku. Minęło jeszcze 12 lat, zanim ceremonie przeniosły się do nowej stolicy USA. Waszyngton zaczął swoją drugą kadencję w Congress Hall w Filadelfii (1793), podobnie było z Johnem Adamsem w 1797 roku. Dopiero Thomas Jefferson był pierwszym prezydentem zaprzysiężonym w Waszyngtonie.
Pierwszą inaugurację uwieczniono na taśmie filmowej w 1897 roku (William McKinley), poprzednie znamy przede wszystkim z przekazów pisemnych. Przekazanie prezydentury w USA nie zawsze było proste, łatwe i przyjemne. Do tego stopnia, że wiele wydarzeń związanych z uroczystościami inauguracyjnymi prezydentów USA zaczęto pomijać milczeniem. Polityczna poprawność nie jest niczym nowym – historia pisana przez zwycięzców wyborów, czy mniej lub bardziej liberalne media, omijała niektóre epizody, choćby dlatego, że nie pasowały one do mitu założycielskiego Ameryki.
Na Biblię? Niekoniecznie…
Może właśnie dlatego nie dowiemy się, że trzech wczesnych prezydentów USA: John Adams, jego syn John Quincy Adams oraz Andrew Johnson nie pojawiło się na zaprzysiężeniu swoich następców. W historii Ameryki ten rodzaj afrontu wobec zwycięzców kolejnych wyborów powtarzał się jeszcze kilkakrotnie.
Ale można cofnąć się jeszcze bardziej. Kiedy zaprzysięgano pierwszego prezydenta – Jerzego Waszyngtona – zapomniano o przyniesieniu Biblii. Sędzia, który przewodniczył ceremonii, nakazał przyniesienie egzemplarza z najbliższej… loży masońskiej. A Waszyngton? Po zakończeniu przysięgi słowami „Tak mi dopomóż Bóg” upadł na kolana i ucałował Biblię w otoczeniu wiwatującego tłumu.
Warto przy okazji przypomnieć, że w odróżnieniu od konstytucyjnego wymogu wygłoszenia roty przysięgi prezydent nie ma obowiązku składać jej na Biblię. Większość dopełniła tradycji zapoczątkowanej przez Waszyngtona, ale nie wszyscy. Szósty prezydent John Quincy Adams, choć chrześcijanin, uważał, że położenie ręki na świętej księdze godziłoby w konstytucyjny rozdział Kościoła od państwa. Zamiast tego przysięgał na kodeks z prawem Stanów Zjednoczonych. Podobną decyzję podjął także Franklin Pierce. Na Biblię nie przysięgał również Theodore Roosevelt po zabójstwie Williama McKinleya. Nigdy nie wyjaśnił dlaczego.
Trzecia przysięga bez Biblii miała miejsce w tragicznych okolicznościach. Złożył ją prezydent Lyndon B. Johnson na pokładzie Air Force One po śmierci Johna F. Kennedy’ego. Wszyscy pamiętamy to zdjęcie – Johnson obok Jackie Kennedy składa przysięgę na księgę trzymaną przez sędzię Sarę Hughes. Już po uroczystości okazało się, że Hughes pomyliła Biblię z katolickim mszalikiem Kennedy’ego. Nawiasem mówiąc – prezydent Lyndon B. Johnson był protestantem, w chaosie towarzyszącym zamachowi w Dallas nie zwrócono na to uwagi.
Niebezpieczny zawód
Dziewięciokrotnie w historii USA zaprzysięgano prezydentów bez uroczystych ceremonii. Za każdym razem powodem była bądź śmierć, bądź rezygnacja poprzedniego prezydenta. Tak było w latach 1841, 1851, 1865, 1881, 1901, 1923, 1945, 1963 i 1974 roku. Ostatnim razem – po rezygnacji Richarda Nixona i przejęciu władzy przez Geralda Forda, jedynego prezydenta, który osiągnął swój urząd, nie kandydując w wyborach powszechnych, nawet jako potencjalny wiceprezydent.
Już sama uroczystość inauguracyjna potrafi stanowić dla prezydentów śmiertelne zagrożenie. Nie tylko dlatego, że niektórzy odchodzący prezydenci potrafili pojawić się na nich z bronią, co wzbudzało lekki popłoch zebranych. Wrogiem potrafiła okazać się także własna nadgorliwość. 4 marca 1841 roku William Henry Harrison wygłosił podczas własnej inauguracji najdłuższe przemówienie w historii (prawie dwie godziny – w sumie 8445 słów. Dla porównania najkrótsze przemówienie inauguracyjne w historii Jerzego Waszyngtona liczyło tylko 135 słów). Na początku marca 1841 r. było zimno, padał marznący deszcz, a zaprzysięgany prezydent pojawił się na trybunie bez płaszcza, kapelusza i rękawiczek, przez co najprawdopodobniej przeziębił się tak, że dostał zapalenia płuc. Choroba miała okazać się tak poważna, że zmarł w kilka tygodni później – twierdzą niektórzy historycy. Inni uważają jednak, że za śmierć Harrisona odpowiedzialna jest także zanieczyszczona ściekami woda, jaką pito wówczas w Białym Domu. Podobnie miało być także w przypadku 12. prezydenta USA Zachary’ego Taylora, który umarł na cholerę zaledwie po 16 miesiącach urzędowania.
Kiedy zaprzysięgano pierwszego prezydenta – Jerzego Waszyngtona – zapomniano o przyniesieniu Biblii. Sędzia, który przewodniczył ceremonii, nakazał przyniesienie egzemplarza z najbliższej… loży masońskiej"
Nieoczekiwane i nieplanowane emocje towarzyszyły w 1961 roku inauguracji prezydentury Johna F. Kennedy’ego. Najpierw w przededniu uroczystości na Waszyngton spadło 20 centymetrów śniegu, co uniemożliwiło wielu notablom dotarcie na Kapitol. Potem, podczas modlitwy wygłaszanej przez kardynała Richarda Cushinga, pod główną mównicą wybuchł pożar, który musieli gasić funkcjonariusze Secret Service. Przyczyną miało być zwarcie w grzejnikach zabezpieczających głośniki przed zamarznięciem. Na szczęście Ameryka zapamiętała ten dzień z zupełnie innego powodu. To wówczas JFK wygłosił słynne zdanie: „Nie pytaj, co twój kraj może zrobić dla Ciebie, zapytaj, co możesz zrobić dla swojego kraju”.
Magiczny 20 stycznia
Inauguracja JFK nie należała zresztą do najbardziej śnieżnych. 3 marca 1909 roku (do zmiany władzy dochodziło wówczas w marcu, a nie w styczniu jak obecnie) na Waszyngton spadło 25 cm śniegu. Następnego dnia dalej padało i William Howard Taft został zaprzysiężony nie na zewnątrz, ale w zamkniętym pomieszczeniu. „Zawsze wiedziałem, że jak zostanę prezydentem, zrobi się zimno nawet w piekle” – skomentował wówczas nowy lokator Białego Domu. Zima zmusiła także innego prezydenta do złożenia przysięgi we wnętrzu budynku – w 1985 roku zrobił to rozpoczynający drugą kadencję Ronald Reagan. I to właśnie Reagan jako jedyny prezydent od 1805 roku nie dopełnił z powodu śniegu innej tradycji – uroczystego przejazdu spod Kapitolu do prezydenckiej rezydencji przy 1600 Pennsylvania Avenue.
W tę ponad dwustuletnią tradycję wpisuje się w sobotę Donald Trump. Będzie to już 59. inauguracja prezydentury w historii USA. Formalnie Trump zostanie 45. prezydentem Stanów Zjednoczonych, ale w praktyce dopiero 44. Wszystko dlatego, że Grover Cleveland wygrywał wybory dwukrotnie, ale nie w następujących po sobie kadencjach i jest liczony podwójnie – jako 22. i 24. prezydent. Donald Trump i Mike Pence zapowiadają, że będzie to dzień szczególny. Jak zapamiętają go Amerykanie?
Jolanta Telega
[email protected]