Jak nie idzie, to nie idzie – powiedział polityk SLD w czasie, gdy seria kolejnych klęsk spychała tę partię na równię pochyłą. A przecież wydarzenia, które złamały jej potęgę, wydają się drobnymi potknięciami w porównaniu z tym, co wyrabia obóz, nazwijmy to, okrągłostołowy.
Rok 2016, generalnie, kompletnie mu nie wyszedł. Próba wywołania politycznej irredenty niemal nazajutrz po przegranych wyborach za pomocą strategii „ulica i zagranica” oraz odmawianie zwycięzcom moralnego prawa do sprawowania władzy zrujnowały wizerunek PO i Nowoczesnej, a nie przyniosły im żadnego sukcesu. PiS ostatecznie załatwił sprawę Trybunału Konstytucyjnego po swojej myśli, naciski Komisji Europejskiej spłynęły po władzy jak – bez aluzji do nazwisk – woda po kaczce, zresztą w końcu sam jej przewodniczący wyartykułował, że właściwie to nie może zrobić Polsce nic (oczywiście nie chodziło o to, by coś zrobić, tylko by wyprodukować lawinę newsów – „kompromitują Polskę w Europie!”, które z kolei miały zrewoltować i wypchnąć Polaków na ulice, w objęcia czekającego tam KOD-u; i to właśnie nie zadziałało). Program 500+ nie okazał się katastrofą dla budżetu, który zresztą zrealizowany został z nadwyżką dzięki wyraźnemu wzrostowi ściągalności podatków, a przyniósł wiele pozytywnych skutków społecznych. Światowe agencje mimo pogróżek nie obniżyły Polsce ratingów – w zasadzie poza spowolnieniem wzrostu PKB i obniżeniem poziomu inwestycji nic niepokojącego się nie zdarzyło. W badaniach rekordowo wysoki odsetek Polaków uznał miniony rok za udany zarówno dla siebie osobiście, jak i dla kraju.
W tej sytuacji strategia Nowoczesnej, PO i KOD-u oraz sekundujących im mediów – właściwie nie wiem, czy jeszcze można mówić o sekundowaniu, czy raczej o wysunięciu się przez nie na pierwszą linię frontu – zdecydowanie rozminęła się z nastrojami większości społeczeństwa. Chyba nawet najwierniejszego elektoratu anty-PIS-u, wielkomiejskich elit i budżetówki. Sondażowa popularność razem wziętych PO, Nowoczesnej i partii lewicowych wprawdzie nie spadła, choć i nie wzrosła, PiS też stoi w sondażach w miejscu – ale widać wyraźną demobilizację. Nawet w Warszawie – gdzie kiedyś z pomocą TVN, i wtedy jeszcze kierowanej przez poprzednią ekipę TVP, skrzyknął KOD od ręki na pierwszą manifestację „w obronie TK” 30 tysięcy ludzi – dziś nie przychodzi nawet dziesięć razy mniej. Celebryci, którzy szczególnie zaangażowali się w zniesławianie PiS-u, z tonu „przecież wszyscy nienawidzą tej władzy” przeskoczyli w wywiadach w użalanie się nad własnym męczeństwem, że nikt ich nie lubi i ciemny lud, kiedyś kochający, teraz traktuje ich nieżyczliwie (Krystyna Janda żaliła się nawet, że ktoś opluł jej samochód – tak jak swego czasu działacze wspieranego przez nią KOD-u z Nowego Jorku limuzynę prezydenta RP). Obrazu przesilenia dopełnia zauważalny spadek popularności wspomnianych już antypisowskich mediów.
A to, śmiem twierdzić, nie koniec złych wieści dla lewicowo-liberalnej opozycji, bo do wyborców dopiero dociera cała groteska „okupacji Sejmu”, w trakcie której Ryszard Petru przypadkiem wypatrzony został z partyjną koleżanką na sylwestrze w Portugalii, czy kompromitacje jaką przyniosły ujawnione nagrania sejmowych kamer, pokazujące że posłowie, którzy twierdzili, iż nie wpuszczono ich na głosowanie nad budżetem i którzy nawet złożyli w tej sprawie doniesienie do prokuratury – w istocie na sali byli, wchodząc i wychodząc jak chcieli. Logika każe się spodziewać – i na to wskazują pierwsze sondaże – że beneficjentem strat PO i Nowoczesnej będzie z jednej strony SLD, z drugiej Kukiz’15, ale poczekajmy.
Słowem, PiS ma powody do zadowolenia. I to jest trochę niepokojące. Bo jak na razie w polskiej polityce kto popadał w zadowolenie, ten szybko kończył… Ale, powtórzę – poczekajmy.
Rafał A. Ziemkiewicz
twitter.com/R_A_Ziemkiewicz
www.facebook.com/rziemkiewicz
Reklama