Boże Narodzenie. Wyjątkowe dni, bardzo szczególny czas. Czy aby jeszcze tak jest? Stawiam sobie to pytanie w przedświątecznym tygodniu, kończąc kolejną godzinę służby w konfesjonale. Zanim zapytam o to innych, pytam siebie. Jak się czuję w to kolejne Boże Narodzenie mojego życia? Jestem przekonany, że trzeba się o to zapytać, pomyśleć. I wcale nie dlatego, że jestem Polakiem i mam bogatą bożonarodzeniową tradycję swojego narodu, szczególnie uroczystą, rodzinną, barwną. Pytam się o to jako katolik, chrześcijanin, dla którego celebrowanie tajemnicy Boga-z-nami, czyli Emmanuela, Wcielenia odwiecznego Słowa Bożego, nie powinno być czymś obojętnym i płytkim. Pod jednym warunkiem – że jestem katolikiem wierzącym, autentycznie wierzącym, a więc poszukującym i odnajdującym Boga, który jest blisko, bo pozostając Bogiem, stał się Człowiekiem, jednym z nas, ubrał się w słabe i śmiertelne ludzkie ciało, żeby być tak blisko, że bliżej nie można.
Wszystko można sprowadzić do tradycji, która bez głębszego zrozumienia będzie przeżywana coraz słabiej, bez entuzjazmu i radości. W końcu zacznie zamierać, wypalać się, obojętnieć kolejnym pokoleniom, które nie rozumieją po co takie dziwne zwyczaje, z łamanym opłatkiem, rybą i kluskami z makiem, kapustą z grzybami i kompotem z suszu. A śpiewanie kolęd? Po co, przecież w telewizji śpiewają, zresztą w sklepach od tak wielu tygodni słychać kolędowanie, że się już wystarczająco osłuchało. Choinka jest jeszcze w porządku, bo pod nią czekają prezenty, a to jeszcze na chwilę cieszy. A poza tym? I tak większość czasu spędzi się online, klikając bez końca w dotykowe klawiatury telefonów. Dumam nad tym z odrobiną pesymizmu i myślę, że problem zamierania tradycji nie jest tylko problemem młodego pokolenia. To choroba globalna, dotykająca ludzi bez względu na wiek i pochodzenie. Poza tym nie ma czasu na świętowanie. Trzeba się wyspać, jak jest okazja, bo po święcie znów zacznie się praca.
Ten przedświąteczny tydzień przynosi dodatkowo smutne, tragiczne wręcz informacje. Znów zamach terrorystyczny w Europie. Ofiary spośród tych, którzy przyszli na bożonarodzeniowy jarmark. Umierające Aleppo w Syrii, umęczeni ludzie, cierpiące dzieci, brak pomocy humanitarnej. W Polsce kłótnie i wezwania do wyjścia na ulicę, żeby protestować w obronie „demokracji”. Jednego dnia opłatek i życzenia, na drugi dzień walka i hasła nienawiści. Smutny obraz dramatu współczesności. Gdzie leży przyczyna? W tym dramacie jest mocno zagubiony człowiek. Bez względu na to, jaką religię wyznaje, jakiej rasy i kultury jest przedstawicielem. Człowiek gubi się coraz bardziej. Rozpięty pomiędzy zamierającą tradycją a bez opamiętania promowaną i wciskającą się na siłę konsumpcją, w świecie głoszącym z jednej strony życie bez zasad a z drugiej dramatycznie wołającym o pomoc i o to, żeby zwrócić uwagę na nieszczęścia i całkowite ubóstwo niewinnych. Człowiek podzielony w samym sobie, żyjąc w podzielonym świecie, traci orientację. Daje się nieść prądowi tej rwącej rzeki, byle do przodu.
Czy rzeczywiście TAK musi być? Czy można się zgadzać na taką rzeczywistość? A jeśli nie, to co zrobić, żeby mogło być inaczej?
Boże Narodzenie to nie tylko pamiątka narodzin Pana Jezusa. To nie „Happy Birthday” dla Pana Jezusa. To jest coś o wiele większego. Boże Narodzenie to możliwość odkrycia na nowo światła nadziei, tego samego, które widzieli pasterze i mędrcy dwa tysiące lat temu w Betlejem. Światła, które wskazuje drogę. I w ten sposób przywraca sens. To światło prowadzi do miejsca, w grocie, za miastem, gdzie leży Syn Boży. Adres tego miejsca jest niezmienny. Tym adresem jest przestrzeń marginesu życia, totalnego ubóstwa, nędzy, chłodu i głodu. Przestrzeń odrzucana i nieprzyjmowana, a wręcz gardzona przez tych, którzy mają wszystkiego pod dostatkiem, zachłyśniętych egoizmem, nieczułych na innych, ludzi ksobnych, którzy wszystko robią „sobie” i „dla siebie”. Tam, w tej przestrzeni, w betlejemskiej grocie, można odnaleźć Boga, który w Jezusie Chrystusie stał się Człowiekiem. Emmanuela, Boga-z-nami. Boga bliskiego, prostego i zwyczajnego, jak maleńkie, nowo narodzone dziecko. Żeby się znaleźć w tym miejscu, na tej drodze, w tej przestrzeni, nie trzeba wcale czekać na ekstremalne wydarzenia, które swoją siłą obudzą z letargu, otworzą oczy, albo wyrzucą poza bezpieczne granice swojego egoistycznego świata. W tę przestrzeń można wejść świadomie, dzisiaj, teraz. To tylko jedna decyzja, pozostawić swój świat, wirtualny, zamknięty i wejść w świat realny, inwestując w bezinteresowność, hojność w dawaniu, w miłość, która wyraża się byciem dla.
W Boże Narodzenie, po pasterce, kiedy w kościele czytana jest Ewangelia opisująca narodzenie Jezusa Chrystusa, w ciągu dnia czyta się inny fragment, mniej plastyczny, który mówi o tym, że „Słowo stało się Ciałem i zamieszkało wśród nas”. To Słowo, grecki Logos, oznacza także sens. Można powiedzieć, że z Bożym Narodzeniem Sens, którym jest sam Bóg, przyszedł na ziemię, żeby przywrócić wszystkiemu sens i wskazać sens życia. Grecki tekst Ewangelii tłumaczy także zamieszkanie jako rozbicie namiotu. Bóg rozbił namiot, by być pośród nas. Jest w drodze, zapraszając do tego, żeby odważnie ruszyć w tę drogę, idąc za Nim. Idzie przez świat i historię, będąc Sensem i dając bezpieczeństwo i pokój. Czy dla takiego Boga naprawdę nie warto zostawić wszystkiego, wraz z dotychczasowym sposobem myślenia i wartościowania, aby przyjąć Jego myślenie i wartości, i mieć te same uczucia co On? W ten sposób wszystko nabiera nowego sensu. I wtedy człowiek wie, co to znaczy naprawdę świętować radość Bożego Narodzenia, które może być także dzisiaj w moim życiu, o ile tylko na to pozwolę.
ks. Łukasz Kleczka
Reklama