Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 23:51
Reklama KD Market

Zepsuty zawór bezpieczeństwa



W dzienniku "The New York Times" pojawił się komentarz mieszkańca Teksasu, który pełni funkcję republikańskiego elektora w tzw. Kolegium Elektorskim. Autor stwierdza, że nie zamierza głosować na Donalda Trumpa, mimo że w jego stanie ten akurat kandydat wygrał bardzo zdecydowanie. Motywuje to tym, iż – w jego mniemaniu – Trump nie nadaje się do pełnienia najwyższego urzędu w państwie i winien zostać zastąpiony jakimś kompromisowym, "normalnym" politykiem, np. Johnem Kasichiem z Ohio.
Teoretycznie szersza rewolta w Kolegium Elektorskim mogłaby spowodować, że Trump nie uzyskałby wymaganego minimum 270 głosów, co – zgodnie z konstytucją – oznaczałoby, iż wybór nowego prezydenta stałby się zadaniem Izby Reprezentantów. Jest to jednak praktycznie niemożliwe, gdyż wymagałoby dezercji co najmniej 37 republikańskich elektorów. Coś takiego nigdy jeszcze nie wydarzyło się w historii USA i w tym roku też się nie wydarzy.
Jednak elektor z Teksasu nawiązał swoim komentarzem do dość istotnej kwestii, o której dyskutuje się bardzo rzadko. Jak wiadomo, wybory prezydenckie w USA nie są bezpośrednie, gdyż głosuje się w każdym stanie na elektorów, a nie bezpośrednio na kandydata. Innymi słowy, wybory prezydenckie to 50 miniwyborów stanowych. Dlaczego mamy ten dziwny system? Stało się tak za sprawą kilku wpływowych ludzi w czasie, gdy formowało się amerykańskie państwo. Jednym z nich był Aleksander Hamilton, który zdecydowanie popierał stworzenie Kolegium Elektorskiego, mającego być rozwiązaniem pośrednim między wybieraniem prezydenta przez Kongres i bezpośrednimi wyborami powszechnymi.
Hamilton wyraził wtedy pogląd, że Kolegium Elektorskie powinno być swoistym, ostatecznym "zaworem bezpieczeństwa", na wypadek gdyby wyborcy postawili na kandydata, który z takich czy innych powodów byłby niebezpieczny lub nie nadawałby się do pełnienia funkcji prezydenta. Innymi słowy, chodziło o zabezpieczenie się przed irracjonalnymi decyzjami elektoratu, które zawsze są możliwe.
Akurat w tym roku ów zawór bezpieczeństwa powinien wreszcie zadziałać, ale nie zadziała, bo jest od dawna zepsuty. W całej historii USA Kolegium Elektorskie nie było w stanie wybrać prezydenta tylko kilka razy, między innymi w roku 1825, ale nie dlatego, że zwycięski kandydat stanowił zagrożenie dla państwa, lecz w wyniku różnych przepychanek politycznych. Nigdy przedtem elektorzy nie sprzeciwili się woli wyborców tylko dlatego, iż uważali decyzję elektoratu za błędną i niebezpieczną. W tym roku powinni zgłosić taki sprzeciw, ale szans na to nie ma.
Wniosek z tego wszystkiego jest prosty – amerykański system wyborczy mocno się zestarzał i nie przystaje do współczesnych realiów. Skoro, historycznie rzecz biorąc, decyzja Kolegium Elektorskiego jest tylko czczą formalnością, po co to ciało w ogóle istnieje? Powszechne i bezpośrednie wybory prezydenckie byłyby o wiele prostsze i sprawiedliwsze, ale wprowadzenie czegoś takiego wymagałoby uchwalenia poprawki do konstytucji, co jest zadaniem niezwykle trudnym, szczególnie w kontekście kompletnie skonfliktowanego Waszyngtonu. Jednak prędzej czy później Ameryka będzie się musiała nad tym zastanowić, ponieważ kuriozalne jest to, iż w jednej z najlepszych demokracji świata ludzie zdobywający zdecydowaną większość głosów przegrywają. Stało się już tak 5 razy. Oto przegrani, którzy tak naprawdę wygrali: Andrew Jackson, Samuel J. Tilden, Grover Cleveland, Al Gore i Hillary Clinton.

Andrzej Heyduk
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama