Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 10:25
Reklama KD Market
Reklama

Klatka Kaczyńskiego



Ustawą sejmową obniżono wiek emerytalny, cofając coś, co rząd PO-PSL, z właściwą sobie emfazą nazwał „reformą emerytalną”. Oczywiście było to propagandowe nadużycie – to tak jakby proste podniesienie VAT albo podatku dochodowego nazwać „reformą podatkową” – ale tak mówiono, bo była to jedna z nielicznych konkretnych rzeczy, jakie w ogóle zrobiono za czasów Donalda Tuska, skupionego na niezrażaniu sobie nikogo i odkładaniu wszelkich decyzji na później w oczekiwaniu na posadę w Brukseli.

Właściwie nie mogę znaleźć eksperta, bez względu na polityczne afiliacje, który by pomysł obniżenia wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn uważał za dobry. W najlepszym wypadku mówią, że niczego to nie zmieni – emeryturki i tak będą tak niskie, że kto żyw, będzie do nich dorabiał. Bo zresztą po gigantycznym upuście młodej krwi, jaki się dokonał w ostatnim dziesięcioleciu, rynek pracy nie może sobie pozwolić na trwałe odejście ludzi, którzy przy dzisiejszym, znacznie podniesionym w ostatnich latach poziomie życia i medycyny pozostają generalnie wciąż pełnowartościowymi pracownikami (choć oczywiście różnie to jest w różnych grupach zawodowych).

Pełnowartościowymi? Nie, emeryt nie jest dziś w Polsce pracownikiem pełnowartościowym – jest dla pracodawcy bardziej wartościowy niż człowiek młody. Bo za zatrudnionego emeryta nie trzeba odprowadzać składki na tzw. ubezpieczenie społeczne – a stanowi ona poważną część kosztów stworzenia miejsca pracy. I to sprawia, że argument, którym szermuje lewicowo-liberalna opozycja: „emerytury wcześniejsze to emerytury niższe” – trafia w pustkę. Pokazują to wszystkie badania: Polacy chcą mieć możliwość przejścia na emeryturę wcześniej, nawet jeśli będzie ona wtedy znacząco niższa.

Tu jest odpowiedź, dlaczego PiS przepycha taką zmianę, choć eksperci zgodnie ją odradzają. Lepiej byłoby przecież, jak twierdzi opozycja prawicowa, zlikwidować patologię i generalnie zmienić system, na przykład opierając go na tzw. emeryturze obywatelskiej. Kiedyś i tak trzeba to będzie zrobić, bo ZUS bankrutuje i coraz bardziej podtapia finanse państwa. Tak, kiedyś – ale PiS nie kieruje się „kiedyś”, tylko „teraz”. Teraz zaś trzeba spełniać oczekiwania wyborców, nawet jeśli są one oparte na wierze, że nonsens uprzywilejowujący emerytów na rynku pracy może trwać wiecznie.

Jest to zagranie, które Jarosław Kaczyński regularnie powtarza – a PO i Nowoczesna regularnie się łapią w zastawianą przez niego pułapkę. PiS robi coś, co może jest ekonomicznie ryzykowne, ale na pewno się ludziom podoba: 500+, tanie mieszkania, dodatkowe 4 tysiące przy urodzeniu niepełnosprawnego dziecka. Na każdą taką inicjatywę PO i Nowoczesna reagują wzmożoną pogardą dla tej części społeczeństwa, która świadczenia te ma pobierać. Działa tu instynkt – nawet jeśli ten czy inny polityk zdoła się ugryźć w język, to szeregowi posłowie, a już zwłaszcza janczarzy medialni, nie powstrzymają się przed zruganiem „roszczeniowej hołoty”, która by tylko leżała brzuchem do góry i brała zasiłki.

W ten sposób wspomniane partie, kłócące się o przywództwo nad obozem anty-PiSu, dały się spozycjonować jako reprezentacja wielkomiejskiej elity, która nie ma pojęcia, jak żyje się za rogatkami i co to znaczy „wiązać koniec z końcem” – a jeszcze na dodatek odczuwają do wszystkich pozostałych żywiołową nienawiść, pewnie ze wstydu, że same, choć im się powiodło lepiej, noszą tę samą słomę w butach. Co wyniknie z „dobrej zmiany” dla gospodarki, wciąż nie wiemy, ale jeśli chodzi o politykę, to anty-PiS nawet nie zauważył, że dał się zamknąć jak małpy w klatce, w którą na dodatek od czasu do czasu Kaczyński kopie, by podskakiwały, wrzeszczały i straszyły wyborców.

Rafał A. Ziemkiewicz

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama