Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 01:44
Reklama KD Market

Kto komu pomoże, czyli ostatnia prosta



 

To co jeszcze kilka dni temu wydawało się niemożliwością, zaczęło przybierać realne kształty. Znaczna przewaga, jaką po trzech debatach telewizyjnych miała w sondażach opinii publicznej Hillary Clinton, zmalała do zera. Więcej – w niektórych sondażach to Donald Trump wyszedł na prowadzenie. Walka o prezydenturę będzie się więc toczyć do ostatniego głosu. Zwycięży ten, kto w ostatnich godzinach kampanii przekona do siebie kluczowe grupy wyborców.

Kampania Donalda Trumpa pracuje na pełnych obrotach nie zostawiając na rywalce z Partii Demokratycznej przysłowiowej suchej nitki. Kontrowersyjny miliarder chce konsekwentnie wykorzystać rozpęd, jaki jego obóz dostał w wyniku licznych skandali rywalki. Obóz Hillary Clinton wznowił emitowanie spotów wyborczych w takich stanach jak Kolorado czy Wirginia, które jeszcze niedawno uznał za „zdobyte”. Po raz pierwszy też zaczął puszczać ogłoszenia w innych stanach (np. w Nowym Meksyku), które graficy od dłuższego czasu zaznaczali na mapach kolorem niebieskim – barwą demokratów.

Objawów paniki po lewej stronie jest więcej, a wszystko przez rozwijający się skandal z e-mailami Hillary Clinton i innymi informacjami udostępnionymi przez FBI. Mimo obietnicy prowadzenia pozytywnej kampanii wyborczej obóz demokratki wypuścił ogłoszenie, w którym wyeksponował kobiety oskarżające Donalda Trumpa o molestowanie seksualne. Cel kontrataku jest oczywisty. Clinton chce jeszcze raz przekonać wyborców płci żeńskiej do rezygnacji z głosowania na Trumpa.

Na kilkadziesiąt godzin przed wyborami stało się jasne – prezydentem USA na kolejne cztery lata zostanie ten kandydat, który w ostatniej chwili przekona do siebie jak najwięcej przedstawicieli z kilku kluczowych grup wyborców. I co więcej – przekona ich do pójścia do lokali wyborczych. W odróżnieniu bowiem od poprzednich wyborów, Amerykanie nie przejawiają zbytniej ekscytacji i fascynacji swoimi kandydatami. W tym samym momencie kampanii 2012 roku aż 64 proc. zwolenników Baracka Obamy i 61 proc. elektoratu Mitta Romneya wyrażało o swoich kandydatach “entuzjastyczną” opinię. Zarówno Hillary Clinton, jak i Donald Trump o takich liczbach mogą tylko pomarzyć. Wielu wyborców traktuje swoich kandydatów jak zło konieczne. Bo ten drugi przeciwnik może być jeszcze gorszy.

Oto kilka czynników, które mogą przesądzić o wyników wyborów.

Floryda

W ostatnich dniach kampanii coraz więcej ekspertów uważa, że o wyniku prezydenckiego wyścigu zadecydują wybory na Florydzie. To tu, podobnie jak w kampanii z 2000 roku może dojść do ostatecznych rozstrzygnięć. Obóz Hillary Clinton dysponuje tu dużo lepszym systemem mobilizacji wyborców, ale to może nie wystarczyć do zwycięstwa. Sztab Trumpa powinien sporo czasu poświęcić na przekonywaniu republikanów o konieczności czynnego poparcia ich kandydata.

Republikanie i Donald Trump

Wśród demokratów aż 90 proc. badanych popiera Hillary Clinton, natomiast część republikanów otwarcie nie akceptuje Donalda Trumpa jako kandydata swojej partii. Wsparcie niewiele przekracza 80 procent. Jeśli miliarder nie zmobilizuje i nie przekona do głosowania swojego naturalnego elektoratu, może przegrać wybory.

Bitwa o wykształconych

Od wyborów w 1956 roku republikańscy kandydaci zdobywali poparcie wśród białych absolwentów szkół wyższych. W tym roku może być jednak inaczej, bo trącąca populizmem kampania Donalda Trumpa zraziła wielu przedstawicieli inteligencji i wyższej klasy średniej. Największy wzrost poparcia od ostatnich wyborów demokraci zaobserwowali wśród białych kobiet z dyplomami uniwersyteckimi. Trend ten pogłębiły jeszcze oskarżenia o molestowanie seksualne wysuwane wobec Trumpa. Jeśli Hillary zdoła utrzymać to poparcie, może już się nie dać dogonić.

Generacja milenijna jest bodajże największą zagadką tych wyborów. Wielu młodych ludzi mówiło o straconych złudzeniach do świata polityki po prawyborach. Wielu z nich nie ukrywa swojego przywiązania do lewicowego senatora Berniego Sandersa"



Frekwencja wśród mniejszości

Nie ma takiej grupy wyborców, wśród której frekwencja może przesądzić o ostatecznym wyniku wyborców jak Afroamerykanie i Latynosi. Obie mniejszości gremialnie głosują za kandydatami Partii Demokratycznej.

Ale tu Hillary Clinton ma kłopot. Będzie jej dużo trudniej zmobilizować wyborców niż Barackowi Obamie, chociażby z powodu koloru skóry i przynależności do establishmentu. Pomóc jej może jedynie… Donald Trump, opowiadający o fałszerstwach wyborczych w wielkomiejskich gettach i nieprzyjaźnie wypowiadający się na temat społeczności afroamerykańskich. Jeszcze bardziej na pieńku z republikaninem mają Latynosi po utożsamieniu Meksykanów z handlarzami narkotyków.

Młodzi wyborcy

Generacja milenijna jest bodajże największą zagadką tych wyborów. Wielu młodych ludzi mówiło o straconych złudzeniach do świata polityki po prawyborach, które wyłoniły takich, a nie innych kandydatów. Wielu z nich nie ukrywa swojego przywiązania do lewicowego senatora Berniego Sandersa, który przegrał nominację z Hillary Clinton. Teraz do tej ostatniej należy przekonanie rozczarowanych, młodych wyborców do czynnego poparcia jej kandydatury.

Wyborcom lamentującym z powodu możliwych manipulacji wyborczych, działań FBI ingerujących w przebieg kampanii, czy rosyjskich hakerów ujawniających niewygodne e-maile wypada poradzić: nie panikujcie, tylko idźcie głosować. Tylko w ten sposób amerykańska demokracja będzie w stanie zdać egzamin dojrzałości.

Jolanta Telega

[email protected]

 
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama