Hillary Clinton czy Donald Trump? Dlaczego właśnie oni? – pyta wielu młodych wyborców i zastanawia się, czy w ogóle głosować w listopadowych wyborach. Sondaże opinii publicznej nie pozostawiają wątpliwości. Sympatia młodego elektoratu plasuje się zwykle zdecydowanie po lewej stronie. To zresztą żadna sensacja.
Od wielu lat właśnie ta grupa wyborców opowiada się w wyborach prezydenckich za kandydatem Partii Demokratycznej. O „dziecięcej chorobie lewicowości” napisano niejedną książkę. Ale z dzieciństwa się wyrasta, co tłumaczy, dlaczego sympatie polityczne w Ameryce podzielone są mniej więcej równo, między zwolenników republikanów i demokratów.
Bielej niż za Obamy
Najnowszy sondaż GenForward przeprowadzony przez University of Chicago dla Associated Press-NORC Center for Public Affairs Research wskazuje, że wśród osób w wieku 18-30 lat deklarujących udział w wyborach Clinton ma przewagę nad Trumpem w stosunku 58 proc. do 17 procent. Miesiąc temu w tym samym badaniu kandydatka Partii Demokratycznej górowała nad republikaninem 51 do 22. „W zasadzie poziom poparcia dla Hillary Clinton osiągnął podobny poziom co w przypadku Baracka Obamy w 2012 roku” – uważa Cathy Cohen, fundatorka projektu GenForward. Zwraca jednak uwagę, że skład rasowo-etniczny zwolenników demokratki różni się od grupy popierającej obecnego prezydenta podczas poprzednich wyborów. Za Hillary Clinton opowiada się proporcjonalnie nieco więcej białych młodych ludzi niż za Barackiem Obamą. W przypadku zarówno Afroamerykanów, jak i Latynosów oraz Azjatów poparcie dla byłej pierwszej damy jest o około 10 proc. niższe niż w wypadku obecnego lokatora Białego Domu. Co nie zmienia faktu, że w każdej z tych grup mniejszości Clinton dysponuje potężną przewagą nad Trumpem.
Antypolityka kandydatów
Negatywny i agresywny ton kampanii może nie dziwić starszych wyborców, którzy niejedno już widzieli, ale dla wielu młodych ludzi okazuje się szokiem. To, co widzimy na ekranach telewizorów, zdecydowanie zniechęca wchodzące w wiek dojrzały pokolenie milenijne (roczniki 1981-1997) do uczestnictwa w procesie demokratycznych wyborów władz. Według innych badań przeprowadzonych przez Reuters/Ipsos wśród Amerykanów w wieku 18-34 lat udział w wyborach deklaruje mniej młodych osób (52 proc.) niż cztery lata temu, kiedy Barack Obama walczył z Mittem Romneyem (56 proc.). O tegorocznym wyborze świadczyć może zdanie młodych wyborców na temat kandydatów. Pozytywną opinię o Hillary Clinton wyraża 45 proc. wyborców w wieku 18-30 lat, a o Trumpie prawie trzykrotnie mniej, bo 17 procent (sondaż GenForward).
Coś tu nie tak…
Entuzjazm dość skutecznie zgaszono. Po stronie demokratów młodzi ludzie gremialnie opowiadali się za senatorem z Vermont Berniem Sandersem. To właśnie studenci i osoby przed trzydziestką były motorem jego kampanii. Przegrał on jednak prawybory z Hillary Clinton, do tego w niezbyt czystych okolicznościach – w atmosferze podejrzeń o utrudnianie procesu głosowania.
Według badań przeprowadzonych przez Reuters/Ipsos wśród Amerykanów w wieku 18-34 lat udział w wyborach deklaruje mniej młodych osób (52 proc.) niż cztery lata temu, kiedy Barack Obama walczył z Mittem Romneyem (56 proc.)"
Po stronie republikanów, wychowana w atmosferze równouprawnienia, czy wręcz politycznej poprawności, młoda generacja z niechęcią i zdegustowaniem odbiera retoryczne fajerwerki Donalda Trumpa, który w ciągu kampanii zdążył już poobrażać wiele grup, np. kobiety, imigrantów, czy przedstawicieli mniejszości. Agencja Reutera cytuje wypowiedź Camerona Khansarinii, 20-letniego wiceprezesa Harvard Republican Club, który deklaruje oddanie głosu w wyborach w formie protestu przeciwko… Trumpowi. „Jeszcze nie wiem, czy dopiszę kogoś do listy wyborczej, czy zagłosuję na (libertarianina) Gary’ego Johnsona. A kiedy się to skończy, zacznę mobilizować ludzi, aby przebudować partię”.
„Nie będę głosował 8 listopada. Coś tutaj jest nie tak” – mówi z kolei „Dziennikowi Związkowemu” 19-letni Jason Wilkins z New Jersey, student Rutgers University. W prawyborach poparł sen. Sandersa, ale jego zdaniem kandydaci, którzy pozostali w wyścigu, nie spełniają kryteriów „prezydenckości”. „Jeśli nie masz przekonania, że którykolwiek z kandydatów reprezentuje twoje najlepsze interesy, masz prawo nie głosować” – uważa 21-letnia Shannon Brandon z Wirginii. Te same nastroje panują wśród studentów polskiego pochodzenia. „Nie wierzę, że Hillary Clinton będzie realizować program mojego kandydata, sen. Sandersa” – mówi 23-letni Janek Chalupka z Vermont. Z badań wynika, że większość kolorowych zwolenników Berniego Sandersa zdecydowała się na poparcie pani Clinton. Ale aż 35 proc. białych, którzy w prawyborach zagłosowali na senatora z Vermont, teraz chce poprzeć któregoś z kandydatów z tzw. trzeciej partii. Wśród wszystkich młodych wyborców 12 proc. badanych wspiera kandydata Partii Libertariańskiej Gary’ego Johnsona, a 6 proc. – liderkę Partii Zielonych Jill Stein.
Stracone pokolenie?
Zniechęcenie może okazać się trwałe. Okazuje się, że młodym ludziom nie wystarczą obietnice umorzenia kredytów studenckich, czy wręcz darmowych studiów na uczelniach publicznych. Muszą jeszcze wiedzieć, że to, co robią, ma sens. Hasło Trumpa „Make America Great Again” i obietnice rozwiązania kryzysu długu publicznego, czy przywrócenia Stanom Zjednoczonym właściwej pozycji i prestiżu, mogą być nośne, ale młodzi wyborcy wydają się raczej zdegustowani tym, kto takie postulaty głosi.
„Ta generacja nigdy nie miała zaufania do rządu, Wall Street, a tym bardziej do mediów. Nie przypuszczam, aby w jej przypadku frekwencja przekroczyła 50 procent. A nawet wśród tych, którzy decydują się na oddanie głosu, panuje cynizm i zwątpienie co do tego, czy ich głos będzie miał jakiekolwiek znaczenie” – ostrzega John Della Volpe, dyrektor działu badań społecznych w Institute of Politics na Uniwersytecie Harvarda. Milenialsi mogą być generacją straconą dla polityki, a to źle wróży przyszłości amerykańskiej demokracji.
Jolanta Telega
[email protected]