Na początek trochę historii. W starożytnym Rzymie, w czasach wczesnej republiki, delator bezinteresownie, w poczuciu obowiązku obywatelskiego, zajmował się denuncjacją. W okresie cesarstwa był już donosicielem płatnym, a za Tyberiusza na fałszywych oskarżeniach on i jego zleceniodawcy zarabiali ogromne pieniądze. W starożytnych Atenach zawodowo donosicielstwem trudnił się sykofant.
Jak świat światem denuncjatorzy byli i są częścią społeczeństwa. Każdego. W Polsce słowo donosiciel, obciążone synonimem kapuś, nie pozostawia żadnej innej konotacji poza jedną. Chyba że zgodnie z najnowszymi trendami proceder nazwie się inaczej i uzasadni dobrem społecznym. Wówczas mówimy o sygnaliście, który w poczuciu obowiązku obywatelskiego zgłasza zaobserwowane nieprawidłowości. Tacy „oferenci” nie oczekują zazwyczaj gratyfikacji finansowej. Satysfakcja płynąca z działań podjętych po zgłoszeniu rzekomych nadużyć jest wystarczającą zapłatą. Ten współczesny trend miał swój początek w Stanach Zjednoczonych, najpierw w przemyśle, ale błyskawicznie przeniósł się we wszystkie sfery życia społecznego. Do mistrzostwa doprowadzili go Skandynawowie, którzy widząc wokół siebie ewidentne przejawy naruszenia prawa, od razu informują o tym właściwe służby. Można pozostawać pod wrażeniem, że także rodacy w Chicago nie odstają od tych trendów, łącząc tradycję amerykańską z europejską.
Za początek polonijnej denuncjacji umownie przyjmuje się donos złożony do władz imigracyjnych o występach polskiego artysty, który przebywając w USA na wizie turystycznej, dawał koncerty. Na jednym z nich mundurowi urzędnicy zakończyli proceder, aresztując i wydalając z kraju śpiewającego aktora. Sam sygnalista na wiele lat musiał jednak zawiesić działalność impresaryjną, napiętnowany ostracyzmem środowiskowym.
Ponowna fala „aktywności” obywatelskiej w tym zakresie wybuchła kilka lat temu, tym razem jednak sprowadzając się do uprzedzania władz imigracyjnych o zamiarze wjazdu na teren Stanów Zjednoczonych polskich artystów, którzy przybywają na niewłaściwych wizach w celach zarobkowych. Sprawa załatwiana jest już na O’Hare, a podejrzani odsyłani do kraju. Mniej zachodu, a szkoda społeczna ograniczona do minimum.
Jednak znacznym spłyceniem tematu byłoby ograniczenie polonijnej aktywności obywatelskiej wyłącznie do przestrzeni związanej z branżą artystyczną. Zawsze istnieje tu bowiem podejrzenie, że takimi działaniami kieruje nie tyle krystaliczna postawa obywatelska, co złośliwa konkurencja.
O tej jednak nie może być mowy, jeśli donos dotyczy funkcjonowania na przykład instytucji, firmy lub fundacji. Profesjonalnie przygotowany anonim jest w tym wypadku znakomitym dowodem na zaangażowanie i trud obywatelski włożony w sporządzenie takiego pisma, które skierowane do odpowiednich osób, instytucji lub mediów może doprowadzić do sankcji lub zdyskredytowania i publicznego napiętnowania.
W tym wypadku nie ma cienia wątpliwości, że sygnaliście przyświeca wyłącznie dobro społeczne. A sporządzając pismo, które klasyfikuje się jako gatunek literatury stosowanej (sic!), wyłącznie myśli o oczyszczeniu życia społecznego z plugawych działań organizacji, których przesłaniem jest na przykład niesienie pomocy chorym dzieciom.
Małgorzata Błaszczuk
Reklama