Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 22:04
Reklama KD Market

Rekonstrukcja, czyli nikt nic nie wie

Od ćwierć wieku komentuję polską politykę, ale co chciał PiS osiągnąć zapowiadając długo „rekonstrukcję” rządu, który wciąż ma zupełnie przyzwoite wyniki w sondażach, podobnie zresztą jak i sam PiS, a potem ją tylko pozorując – kompletnie nie mogę zrozumieć. Zgodnie z obecną metodą kreowania „niusa”, która każe rozciągać go w czasie i przerabiać w medialny serial (coś, co zdarza się tylko raz i już, w zagęszczonym informacyjnie świecie, nie jest w stanie zaistnieć) zapowiedź rekonstrukcji „nie tylko personalnej, ale i systemowej” złożyła pani premier ponad tydzień temu, przed weekendem. Rzecz oczywista, w tej sytuacji cały polityczny weekend upłynął pod znakiem medialnych spekulacji – kto poleci i jakie to systemowe zmiany nastąpią w gabinecie. Kiedy w poniedziałek premier podgrzała atmosferę, oznajmiając, że zapowiedziane na poniedziałek „rekonstrukcyjne” zmiany ogłosi w środę, spekulacje nasiliły się. Fakt, że w ten sposób PiS medialnie „przykrył” lawinę krytyk za obsadzanie partyjnymi nominatami, często z naruszeniem prawa, spółek skarbu państwa – ale nie wiem, czy było warto, bo oskarżenia te jak na razie nie zdemolowały wizerunku rządu. W każdym razie nie bardziej, niż rekonstrukcja.

W środę zapowiedziana na 15.00 konferencja premier opóźniła się, ku zrozumiałej irytacji dziennikarzy, o dwie godziny – czego nie wyjaśniono, bo wyjaśnienie, że przedłużyły się obrady rządu było śmieszne. I w końcu okazało się, że zmiana jest praktycznie jedna: spodziewana od wielu miesięcy dymisja Pawła Szałamachy. Zapowiedzi odtworzenia w strukturze rządu Komitetu Ekonomicznego (nie wiadomo, w jakiej formule, bo działał on, gdy istniał, na dwa sposoby – ale przeważnie jako ciało czysto techniczne, koordynujące pracę resortów gospodarczych) czy powierzenie ministrowi bez teki, Adamowi Lipińskiemu (pamiętanemu dzięki taśmom Renaty Beger i postrzeganemu jako zaufany człowiek prezesa Kaczyńskiego, nadzorujący rząd w jego imieniu) wakującego stanowiska „pełnomocnika do spraw równego statusu” na pewno nie były warte kilkudniowej medialnej wrzawy.

Nie było jej warte także rozszerzenie władzy Mateusza Morawieckiego na Ministerstwo Finansów, ponieważ jest to tylko „unia personalna” – resort nie zostanie połączony z Ministerstwem Rozwoju, Morawiecki będzie zajmował oba fotele, ale nie ubędzie z tego powodu ani jednego urzędnika, ani nie uprości się rządowej struktury. Powstaje natomiast swoista dwuwładza: premier, i tak oskarżana o niesamodzielność względem prezesa PiS, będzie teraz jeszcze miała superzastępcę, kierującego aż trzema resortami gospodarczymi (bo Ministerstwo Rozwoju to tak naprawdę dwa ministerstwa, też zresztą połączone tylko osobą szefa, bez restrukturyzacji). Komentatorzy już nazwali to „pełzającą zmianą premiera”.
Co z tego wyjdzie w praktyce, zobaczymy. Na razie PiS wysłał do społeczeństwa mocny sygnał, że wbrew temu, co samo społeczeństwo sądziło, coś jest z rządem źle. Każdy przecież wie, że nie naprawia się czegoś, co nie jest zepsute. Dużo mądrzej byłoby załatwić zmianę bez rozgłosu, tak jak przy niedawnej zmianie Ministra Skarbu: pan Szałamacha podał się do dymisji, ze względu, powiedzmy, na stan zdrowia, dziękujemy – i tyle.
Co najgorsze, bardzo logicznie brzmi hipoteza, która natychmiast się pojawiła, że premier rzeczywiście chciała coś w swoim rządzie zmienić, ale w ostatniej chwili (stąd to dwugodzinne opóźnienie) zabronił jej tego Prezes i dlatego musiała „rekonstrukcję” pozorować. Kto zresztą wie, czy rzeczywiście tak nie było? W każdym razie, premier będzie teraz jeszcze trudniej zdjąć z siebie odium „paprotki”, która jest tylko na pokaz, gdy prawdziwa władza sprawowana jest przez skrytego na zapleczu Komendanta.

Rafał A. Ziemkiewicz

Na zdjęciu: Beata Szydło i Mateusz Morawiecki fot.Jacek Turczyk/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama